Manchester United nie był dzisiaj nudny. Nie był męczący. Właściwie użycie jakiegokolwiek epitetu jest nie na miejscu, bo “Czerwonych Diabłów” dzisiaj na dobrą sprawę w ogóle nie było na murawie. Nic. Zero. Ani jednego celnego strzału przez ponad godzinę gry, brak jakiegokolwiek zagrożenia pod bramką rywali, jedynym piłkarzem, którego nazwisko warto wymienić był tradycyjnie De Gea, raz po raz ratujący zespół od utraty gola. I paradoksalnie właśnie ten kompletnie nijaki, kompletnie nieobecny Manchester United wyprowadził na Anfield jedną kontrę. Jeden atak.
Po nim stały fragment, wrzutka na Fellainiego, ten ładuje w poprzeczkę, piłkę zbiera wolejem Rooney i oddaje jedyny celny strzał gości w tym meczu. Wystarczyło.
Nie możemy sobie przypomnieć równie niesprawiedliwego wyniku, choć trzeba przyznać, że Liverpool też nie grał wielkiego meczu. Właściwie dużo było w tym wszystkim Ekstraklasy, co najlepiej dało się zauważyć na powtórkach realizatorów. W teorii powinniśmy się podczas nich zachwycać zaciętością i temperaturą tego starcia – wślizg, przechwyt, wślizg, ostra walka. Ale w praktyce to cztery straty na przestrzeni kilkunastu sekund, mnóstwo niedokładności, nieporadność wobec pressingu rywali, brak pomysłu na wyprowadzenie piłki. Całość wydawała się więc wyjątkowo toporna, nawet jeśli istotnie Liverpool miewał okresy dobrej, składnej gry.
Pochwały dla Rooneya? Jasne, za regularność, która nie zdarzała mu się od lat. Naturalnie można by tu dorzucić też Martiala, który swoim kapitalnym przechwytem jeszcze w pierwszej połowie choć raz wyręczył De Geę. Ale poza tym nie widzimy w drużynie zwycięzców ludzi wartych jakichś większych zachwytów. Defensywa? Wiele razy przepuszczali zawodników Liverpoolu, których zatrzymywać musiał bramkarz. Środek pola? Bardziej kreatywny jest nawet fryzjer Pepa Guardioli. Przód już podsumowaliśmy liczbą celnych strzałów.W Liverpoolu odwrotnie – można by chwalić za aktywność i liczne próby ataków Firmino, Milnera, może nawet Cana, ale żaden z ich rajdów ani strzałów nie przyniósł gola. Nawet jeśli przyjmiemy, że walczyli z hiszpańskim superbohaterem, to momentami piłkarze Liverpoolu przeszkadzali sobie sami – jak w końcówce, gdy Benteke zderzył się z innym graczem swojego zespołu. Dziewiętnaście strzałów, zero goli.
Efekt jest taki, że “The Reds” tracą już sześć oczek do piątego miejsca… Aha, naszym zdaniem najbardziej uroczą akcję meczu przeprowadził jednak Phil Jones, siedząc na trybunach z kibicami United. Zresztą, nie miał wielkiej konkurencji.