Tak, to już ten moment, kiedy nie trzeba przecierać oczu ze zdumienia na widok tabeli Premier League. Każdy chyba zdążył się oswoić na dobre z myślą, że Arsenal znowu jest niesamowicie groźny. Na tyle, że wreszcie może wygrać jedną z najtrudniejszych lig świata po bardzo długich dwunastu latach. Pal licho, że stracili w ostatniej chwili gola z Liverpoolem remisując 3:3. Dostrzegamy już teraz wiele przesłanek, by sądzić, że aktualny lider nie zsunie się już z fotela oznaczonego numerem jeden. Pora przedstawić trudne do zbicia dowody…
1. Bo się wzmocnią.
Zwykle menedżerowie palą głupa, że nie w głowie im wzmacnianie zespołu w środku sezonu, ale tym razem Wenger wydał czytelny komunikat – trzeba kogoś dorzucić, żeby zwiększyć rotację i atakować najwyższe cele. Pod lupą znalazł się najlepszy piłkarz Afryki 2015 roku – Pierre-Emerick Aubameyang, który akurat byłby chyba najmocniejszym przybyszem z Czarnego Lądu na Emirates od czasów Nwankwo Kanu, bo Marouane’a Chamakha nie liczymy. Niestety dla „Kanonierów” zawodnik zapowiedział całkowitą lojalność Dortmundowi. Dogadano zatem dla odmiany defensywnego pomocnika z innego afrykańskiego państwa. Egipcjanin Mohamed Elneny nie dość, że doskonale broni, to jeszcze porusza się z piłką jak Sergio Busquets. O co chodzi? O słynne przyjęcie i odejście z piłką w stylu piłkarza Barcelony. Zainteresowani mogą przekonać się o tym m.in. po kompilacji na YouTube o nazwie „Welcome to Arsenal – Elneny”.
Oficjalne powitania trzeba było jednak trochę poodkładać, bo facet miał problemy z uzyskaniem pzowolenia na pracę, ale nareszcie pojawił się w Londynie.
2. Bo nie mają wreszcie pecha z kontuzjami.
Zmora dobiega końca. Kolejki na kozetkę w gabinecie klubowych medyków przypominały polski NFZ. Wkrótce do gry w kluczowym etapie sezonu albo inaczej – najbardziej intensywnym, bo w styczniu i lutym nie ma miejsca na odpoczynek – wrócą Wilshere i Alexis. Walcott? Zdrów jak ryba (lub – jak nigdy). Ramsey? Też, a ostatni raz pokruszył się dawno temu, bo na samym starcie rozgrywek. I wreszcie – nawet Alex Oxlade-Chamberlain czuje się lepiej niż kiedykolwiek. Nareszcie klubowa kadra nie wygląda jak Football Manager sprzed kilku lat bez instalowanego patcha, kiedy w tydzień wykruszała się połowa wyjściowej jedenastki.
3. Bo między słupkami stoi Cech.
Wojtka Szczęsnego da się lubić za przeróżne historie, ale niekoniecznie te boiskowe z poprzedniego sezonu. Cech jest w kapitalnej formie i zgodnie z przewidywaniami Johna Terry’ego, faktycznie może wygrać dla swojego klubu coś pomiędzy dwunastoma a piętnastoma punktami. Sezon zaczał się dla niego fatalnie, od wpadek, niepewności, ale wszyscy zrozumieli, że facetowi brakowało rytmu, bo przez kampanię 2014-15 oglądał z ławki rezerwowych popisy Courtois w Chelsea. Fani są też zachwyceni tym, że nie przysparza żadnych problemów w mediach i ma inny wizerunek niż Szczęsny. Nasz bramkarz lubi oprowadzać się z tygrysami na smyczy, a Cecha paparazzi przyłapali ostatnio… w metrze, gdzie nie wyróżniał się z tłumu. A, w kontekście sportowych argumentów – to co wyczyniał ten człowiek w meczach z Liverpoolem, Norwich, Sunderlandem czy Tottenhamem nie mieści się w głowie. To nadal top 5 bramkarzy świata. Lekką ręką.
4. Bo młodzi nareszcie nie są chłopcami do bicia
Widzieliście Bellerina? Niektórzy kibice innych lig zapytają pewnie – „kogo”? Więc odpowiadamy krótko – najlepszego prawego obrońcę ligi. Przepotwora. Człowieka, który nie odpowiada już starej dobrej definicji bocznego obrońcy. Czyli że ani za bardzo nie umie bronić, ani atakować. A Bellerin ma jedno i drugie. Hiszpan dla przykładu zaliczył ostatnio dwie asysty w meczu z Sunderlandem w 3 rundzie FA Cup (3:1). Coquelin to – znów uciekając się do gier komputerowych – prawdziwy wonderkid. Nacho Monreal? Gra tak, że czapki z głów i lada dzień ma podpisać nowy kontrakt. Nawet przypomniał się Joel Campbell, obwołany talentem na mundialu 2014, ale później zapomniany. Teraz 23-latek wjechał z przytupem. Niby na papierze ma tylko dwie bramki w lidze, ale robi szum i dostaje od Wengera coraz więcej minut. Komplementują go nawet wymagające i bezlitosne dzienniki, z „The Telegraph” na czele.
5. Bo Wenger jest pewniejszy niż kiedykolwiek w ciągu ostatniej dekady
Od 2005 roku tylko Arenal i Liverpool nie wygrały mistrzostwa rozpoczynając styczeń na pierwszym miejscu. Nawet niezapomniani i niepokonani przez całe rozgrywki „Invincibles” z 2004 roku byli wówczas na drugim miejscu. Francuski trener nie ma teraz wątpliwości – w tym roku istnieją ogromne szanse na odpalenie szampanów, bo wszyscy potrzebujący czasu zawodnicy nareszcie – jak mówi Arsene – „dojrzeli do gry i rywalizacji na tym poziomie”. Oddajmy mu głos: – „Zaakceptujemy, jeśli ktoś będzie od nas lepszy, ale przede wszystkim musimy skończyć rozgrywki, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Rywale na przestrzeni lat mieli niesamowity potencjał. Wystarczy wskazać Manchester United z Ronaldo, Rooneyem i Giggsem. Możliwe, że przyszedł czas na nasz sukces”.
6. Bo rywale są ciency jak barszcz
No właśnie. Dziś wymienionego Ronaldo i Giggsa już nie ma, a Rooney przez 90% spotkań obecnych rozgrywek wyglądał jak emeryt. Obudził się przed kilkoma dniami, ale nie oszukujmy się – United byliby zadowoleni nawet z kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Leicester narzucające tempo to największy szok ostatnich lat. Jak wypadnie Mahrez czy Vardy, to mogą i oni wypaść z karuzeli. Chelsea? Dajmy spokój, nie kopmy leżącego, który dopiero nieśmiało się podnosi i patrzę na górną połowę tabeli. Arsenal korzysta ze słabości swoich przeciwników. Jak zwykle niestabilnego Liveproolu. Najgroźniejszy jest Manchester City, nad którym „Kanonierzy” mają trzy punkty przewagi. Zdobywca mistrzostwa nie przekroczy pewnie imponujących 90 punktów w tabeli, bo liga nie ma jednej ewidentnej potęgi. W przeszłości dokonywali tego tylko United w sezonie 2008-09 i Chelsea w rozgrywkach 2004-05 i 2005-06.
7. Bo mają znakomitą obronę.
Dobra, pal licho już z Bellerinem, którego znów mamy ochotę komplementować. Koscielny to zdaniem Wengera… nowy Cannavaro! Arsenal traci w lidze najmniej bramek obok Tottenhamu, co jest nie tylko zasługą Cecha. Ale jak może być inaczej, skoro w destrukcji nieprawdopodobny jest nawet Mathieu Flamini? Tak, gość, który przez lata sprawiał wrażenie tykającej bomby, która zaraz wybuchnie. Dziś jest ostoją spokoju, ubezpiecza tyły.
8. Bo ich siłę dostrzegają nawet dawni rywale
– Arsenal miał przez lata olbrzymie problem z pokonywaniem zespołów z czołówki. Teraz są na zupełnie innym poziomie. Poziomie, z którego z kolei spadły pozostałe duże marki. Nie mam żadnych wątpliwości, że są teraz faworytem. Muszą pilnować swojej skromnej przewagi, bo mecze wyjazdowe będą w końcówce sezonu decydujące – mówi Jamie Carragher, który jako wielki rywal z boiska “Kanonierów” I legenda Liverpoolu. Bez podstaw na pewno by nikomu nie słodził.
9. Bo tak sugeruje historia.
Arsenal w Święta Bożego Narodzenia drugi. Dokładnie jak w rozgrywkach 2001-02 i 2003-04, kiedy później sięgał po tytuł. Czuć nawet ducha tego zespołu, bo niedawno koszulkę Pumy z klubowym herbem przyodział znowu Robert Pires. Francuz trenował trochę z seniorami i przekonywał w mediach, że widzi w nich mistrzów. Co więcej do akademii jako trener U-15 dołączył Freddie Ljungberg, który też przy okazji może poopowiadać przy kominku kolegom z pierwszego zepsołu jak to się robi. Bo mówiąc całkiem poważnie – Arsenal ma ten luz, że nikt nie odlicza kolejnych lat bez trofeów po zdobyciu FA Cup w poprzednich rozgrywkach. I dołożeniu… Tarczy Wspólnoty w bieżących.
10. Bo Oezil. I Giroud.
Co tu dużo mówić… Zaczniemy może od tego drugiego i Niemca zostawimy jako wisienkę na torcie. Giroud nareszcie zamknął usta krytykom, przestał być bohaterem memów, ładuje w ostatnich sezonach najwięcej bramek w lidze głową ze wszystkich zawodników plus trafia do siatki z najgroźniejszymi rywalami. Przypomina się brutalny cytat Thierry’ego Henry: – „Nie wygrasz ligi z kimś takim w ataku”. Za parę miesięcy przekonamy się, czy to klątwa, czy Thierry sam przestrzelił. Snajper „Tricolores” ukłuł z City, zaliczył nawet hat-trick w Lidze Mistrzów. Trafiał do siatki Bayernu czy Leicester, a dwoma trafieniami przetyrał Liverpool. W kadrze zalutował nawet Niemców, więc może zagrozić każdemu. A skoro już o Niemcach mowa… Oezil jest niemożliwy. Nikt tak nie podaje aktualnie w całej Europie. Mistrz świata śmiał się nawet w jednym z wywiadów, że jego pierwsze słowo po przyjściu na świat brzmiały: „asysta” (ma ich w Premier League już 16). Magik. Dla wielu najlepszy obecnie piłkarz całej ligi. Podobnie już jak Arsenal jako drużyna, co jeszcze parę tygodni temu brzmiało komicznie.