Pójść na stadion, obejrzeć mecz, wrócić. Nie, to by było za proste, zbyt oczywiste. W Leeds postanowiono rozpocząć walkę z niedożywieniem kibiców. A że stereotypowy fan futbolu kojarzy się raczej z brzuszkiem piwnym, ewentualnie z sylwetką misia? Nieważne! Angielscy kibice nie mają prawa głosu. Kupujesz bilet – masz wrócić do domu najedzony.
Angielskie media piszą o czymś, co w wolnym tłumaczeniu można nazwać podatkiem plackowym. O co chodzi? Do niedawna wszystko na Elland Road odbywało się na normalnych warunkach. Chciałeś kupić bilet, to kupowałeś bilet, oglądałeś mecz, koniec, lulu, paciorek i spać. Ale od jakiegoś czasu klub do starej ceny wejściówki dorzucił kolejnego piątaka, który upoważnia cię do odebrania podczas meczu ciasteczka i soczku. Sprawa wywołuje kontrowersje, bo dopłata jest PRZYMUSOWA. Prawa ze zrezygnowania z tego przywileju nie masz. Możesz oczywiście zostawić prowiant w klubie, no ale…
W Leeds robią co mogą, żeby osłodzić życie swoim sympatykom, bo piłkarze ewidentnie nie potrafią wywiązać się z tej roli. Dość powiedzieć, że na dziewięć meczów przy własnych trybunach wygrali tylko jeden. Poza tym – pięć razy w papę i trzy remisy. Gorzki bilans.
Nowy zwyczaj obowiązuje póki co wyłącznie na trybunie South Stand, w obliczu protestów kibiców raczej nie przetrwa i nie rozprzestrzeni się na cały stadion, bo ci nie ukrywają swojego oburzenia i interweniują korzystając z pomocy Football Supporters Federation, czyli organu reprezentującego angielskich kibiców w różnego typu sporach z klubami. Fani woleliby, by to ich piłkarze nie wychodzili z formy, a zamiast widoku szarlotki z większą chęcią przyjęli by ten, kiedy to “Pawie” na boisku tłuką rywali na kwaśne jabłko.