Müllheim – osiemnastotysięczne miasto w południowo-zachodnich Niemczech. Tu, gdzie jeszcze niedawno stało opuszczone pastwisko, porośnięte zaroślami na dwa metry, od kilku tygodni regularnie rozgrywane są mecze. Team Africa – bo tak się nazwali – to drużyna stworzona przez uchodźców. W większości przez czarnoskórych – z Gambii i Erytrei. Jest tylko jeden biały, Albańczyk. Wyróżnia się nie tylko kolorem skóry. „Messi, Messi!” – krzyczą na niego widzowie, kiedy rozpędza się z piłką na skrzydle. Gra idzie o nieco większą stawkę niż trzy punkty. O integrację, potrzebę akceptacji przez lokalną społeczność. O to by – tak po ludzku – poczuć się częścią jakiejś wspólnoty.
Zaczynali od zera. Od kilkuosobowej grupy, która chodziła pokopać na boisko. W obcym kraju, bez grosza przy duszy, bez znajomości języka. Tam poznali Georga Imgrabena, wieloletniego mieszkańca Müllheim i człowieka, który wpadł na pomysł, żeby ich granie zamienić w społeczną inicjatywę. W coś, z czego będą mogli skorzystać wszyscy. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. – Miałem znajomego trenera, który zgodził się ich trenować. Znaleźliśmy miejsce, z którego zrobiliśmy boisko. Potem musieliśmy wszystko pozałatwiać: sprzęt, koszulki, sponsorów, jakieś mecze sparingowe, rejestrację drużyny. Było trochę nerwówki, ale opłaciło się – mówi nam Imgraben.
Na jego głowie jest cała organizacja. Dba o to, żeby drużyna miała czym jechać na wyjazd, w co się ubrać i co kopać. Od początku było dla niego jasne, że to nie będzie zwykła, cotygodniowa gierka. Georg od razu zarejestrował zespół w lidze. Pomógł im lokalny klub, SF Hügellheim, którego formalnie są sekcją. Kreisliga C, czyli jedenasty poziom rozgrywek w Niemczech. Szału nie ma, ale wszyscy w Müllheim liczą na awans. W końcu drużyna nie jest taka zła. Grają w niej nawet zawodnicy, którzy w przeszłości należeli do młodzieżowych reprezentacji swojego kraju, kilku trenowało w różnych klubach. Ale większość z nich należała do nieformalnych reprezentacji swoich wiosek. – Oni mówią na to „Warga-Warga”. Dwie wioski spotykają się w wyznaczonym miejscu o umówionym terminie, każda z nich bierze coś ze sobą. Grają o przeróżne rzeczy. Na przykład o… herbatę.
– O herbatę?
– Tak, bo u nich się nie pije alkoholu. Czasem, zamiast o herbatę, grają zwyczajnie o kasę.
Kiedy jednak mówi o ich poziomie, uśmiecha się. – To jest, jakby to powiedzieć, trochę inny styl gry. Bardziej atletyczny, fizyczny, nastawiony raczej na grę jeden na jeden. O taktyce, ustawieniu i przewidywaniu muszą się jeszcze sporo nauczyć. Ale mają potencjał. Niektórzy są w stanie grać w przyszłości o trzy-cztery poziomy wyżej.
Uchodźcy. Temat, który nawet w Niemczech wywołuje kontrowersje, co może dziwić, bo zwykle najbardziej otwarci na przybyszów z różnych dziwnych zakątków świata są właśnie nasi zachodni sąsiedzi. Rzadko dzieje się, żeby niemieckie społeczeństwo – warto dodać, że w żyłach większości Niemców płynie już tęczowa krew a wszechobecne multi-kulti sprawia, że do rangi narodowej potrawy zaczyna urastać kebab – było aż tak podzielone. Żadnego kompromisu, żadnych wyważonych poglądów. Dwie skrajności. Albo przyjmujemy i to jak najwięcej – to przecież nasi bracia, którym dzieje się ogromna krzywda – albo nie wpuszczamy nikogo, bo nie potrzebujemy pasożytów, wyciągających łapska po nasz socjal. Albo skrajnie w lewo, albo całkowicie w prawo. A kiedy popatrzysz na bok – już tylko ściana.
I właśnie tam, pomiędzy młot a kowadło, pomiędzy wódkę a zakąskę, weszli uchodźcy. Z jednej strony – wspierani, jak się da. Z drugiej – przyjęci bardzo niechętnie przez prawicowe grupy, które – dodajmy uczciwie – są jednak w Niemczech w zdecydowanej mniejszości. My nie chcemy opowiadać się za żadną ze stron – nie nasz burdel, nie nasze panienki. W pomoc dla uchodźców zaangażował się również tabloid „Bild” – a jeśli coś popierane jest przez tę gazetę, oznacza to, że popiera to także najbardziej typowy Niemiec spośród najbardziej typowych Niemców.
– Tak właściwie to po co ty to robisz? – pytamy Georga.
– Wiesz, po prostu ich polubiłem. Moim zdaniem powinniśmy przyjmować uchodźców, powinniśmy też pomóc im się zintegrować. Nie chodzi o to, żeby od razu, błyskawicznie, poznali nasz język albo kulturę. To przyjdzie z czasem. Nawet też nie o to, żebyśmy załatwiali im pracę albo dach nad głową. Wystarczy, że się z nimi zaprzyjaźnimy. Po prostu. Szczerze? Nienawidzę, kiedy jakaś większość dyskryminuje mniejszość. Nienawidzę rasizmu. A u nas, w regionie, mamy z tym wielki problem. Moim zdaniem: trzeba działać. Chodzi mi tylko o to, żebym mógł spokojnie spojrzeć w lustro. Nie wiem, czy to byłoby możliwe, gdybym przymknął oko na to, co się dzieje.
– To islamiści. Wiesz doskonale, jakie problemy ma Europa z tą religią…
– Nie popadajmy w paranoję. Nawet w naszym małym miasteczku od wielu lat żyją islamiści i nic się nie dzieje. A wszelkie incydenty to wyjątki. Jasne, jest jakaś część islamistów, którzy są podatni na ekstremizm. Musimy się z nimi integrować, jeśli chcemy uniknąć problemów. I – moim zdaniem – właśnie tu jest istota sprawy. W nas samych. Tylko w tym roku mieliśmy w Niemczech ponad 500 ataków na ośrodki, w których mieszkają uchodźcy i żadnego ataku islamistów. Ludzie lubią krzyczeć: Heute sind wir tolerant, morgen fremd im eigenen Land (dziś jesteśmy tolerancyjni, jutro obcy w swoim kraju). Sorry, ale ja nigdy nie czułem się obco w Berlinie czy Frankfurcie. Tak jak nie czułem się obco w Grecji, Rumunii czy Francji. Analogicznie – nie czuję się tak w grupie czterdziestu islamskich czarnoskórych Afrykańczyków. Przeciwnie, tam czuję się jak w domu.
Piłkarze Team Africa są w regionie czymś w rodzaju lokalnej ciekawostki. Nic dziwnego, że ludzie zaczepiają ich na ulicy, zagadują. Znają przecież ich doskonale. Czy to z meczów (na których pojawia się regularnie 100-150 widzów), czy z gazet i telewizji. Bo do Müllheim dawno nie przyjeżdżało tylu dziennikarzy. Imgraben: – Ludzie, którzy nigdy nie zetknęli się z inną kulturą, są często uprzedzeni. A potem czytają w gazecie tekst o naszej drużynie, że to normalne chłopaki, które chcą się z nami zintegrować, nie sprawiają żadnych problemów. Ba, nawet robią coś pożytecznego – dbają o boisko, na którym każdy może zagrać. Kiedy trzeba, pomagają przy drobnych pracach. Co mnie w nich zaskoczyło? Pracowitość. Jak szef w pracy nie powie im, że mają pauzę, albo że jest już fajrant, to nie przestaną. Będą zasuwać w nieskończoność. Ciężka praca to dla nich nic nowego – znają ją z domu. 12 godzin na polu bez żadnej przerwy? No problem, man. Od razu po pracy przychodzą na trening a potem, przed snem, robią sobie jeszcze trening kondycyjny. Szalone.
Dalej Imgraben: – Każdy z nich zna kogoś, komu nie udało się dotrzeć do Europy. Jeden z Gambijczyków opowiadał, że płynął łodzią, na której nagle wybuchła panika. Wszyscy zaczęli się podnosić z miejsca. A wtedy – wiadomo – ciężko było nad nią zapanować. Połowa ludzi utonęła. Innemu podczas podróży brakło paliwa. Musiał czekać trzy dni na środku oceanu w oczekiwaniu na jakiś inny statek. Jeszcze kolejny został uprowadzony przez Libijczyków. Jego matka musiała sprzedać wszystko, co miała, żeby go uratować. A zbyt wiele nie miała – jedną kozę, która dawała jej utrzymanie. Każdy z nich ma jakąś historię, te podróże były naprawdę rozpaczliwe. Sytuacje, w których musieli wytrzymać kilka dni bez żadnego pożywienia stały na porządku dziennym.
Przeciwnicy migracji najbardziej obawiają się tego, że przybysze z innych kręgów kulturowych nie będą chcieli się integrować. Piłkarze Africa Team pokazują: jednak można. I stanowią idealny przykład dobrych imigrantów. Dla innych uchodźców, że skoro już są w obcym kraju, powinni dołożyć wszelkich starań, żeby ludzie ich zaakceptowali. I dla społeczeństwa – że warto przynajmniej dać szansę. Bo integracja to proces obustronny. W Müllheim przebiega on jak z podręczników do WOS-u.
JAKUB BIAŁEK