Juventus jest słaby, Juventus nie ma pomysłu na wygrywanie. Juventus to już nie ten sam Juventus, co w poprzednim sezonie, na który szczęśliwie złożyło się mnóstwo pozytywnych czynników. Jedna czy druga przegrana nie robiłyby większej różnicy, ale dziś Stara Dama traci do liderującego Interu dziesięć punktów, a jutro, jeśli Nerazzurri pokonają Fiorentinę, będzie już trzynaście. Crisi, jak to mawiają we Włoszech. Dziś, dla odmiany, porażka 1:2 z Napoli.
Pięć punktów w sześciu meczach. Trzy porażki, jedna wygrana, ujemny bilans bramek. Włoska prasa pisze o tym, że Juventus będzie mieć problem nie tyle z obroną mistrzostwa, co z awansem do Champions League. Drużyna, która jeszcze niedawno grała w finale, europejska rewelacja, której pokłony za wynik ponad stan bito na całym kontynencie. Oczywiście to dopiero początek sezonu, wszystko się może zdarzyć i tak dalej… Ale odrobienie kilkunastu punktów będzie piekielnie, ale to piekielnie trudne. Tym bardziej, że wielkiej poprawy w grze nie widać.
Ten mecz nie mógł być meczem zwykłym, szeregowym, zwyczajnym. Starcia Napoli z Juventusem to zawsze uczta. Na stadionie, na trybunach. Dzikie San Paolo robi wielkie wrażenie, ale szczególnie na meczach z wielkimi przeciwnikami. W Neapoli kibice są najbardziej fanatyczni w całych Włoszech. Za klub daliby się pokroić. Wiele lat temu Diego Maradona zaszczepił w nich pierwiastek futbolu południowoamerykańskiego. Futbolu, który jest religią. Gdzie piłkarzom wystruguje się z drewna figurki. Dziś nie było inaczej. Były łzy szczęścia, łzy bólu. Najpierw Lorenzo Insigne cieszący się z bramki, potem Insigne schodzący z boiska, kontuzjowany. Wielokolorowa paleta emocji.
Głównym bohaterem był Gonzalo Higuain. Argentyńczyk, tak samo jak Maradona. Gość, którego w Neapolu uwielbiają. Wystarczy posłuchać neapolitańsiego spikera Decibela Belliniego i tego, co robi po jego bramkach. Najpierw asystował, później trafił sam. Juventus odpowiedział pierwszym we Włoszech trafieniu Mario Leminy, który z daleka wygląda dokładnie tak samo jak Paul Pogba i Kingsley Coman. Na nic się to jednak zdało. W końcówce atakowali, próbowali wyrównać, ale nic z tego nie wyszło. Juventus in crisi, niezmiennie.
***
Więcej bramek padło w Rzymie, gdzie Roma grała z Carpi. Carpi, czyli ubogim włoskim chłopcem do bicia. Trener Garcia może w końcu nabrać powietrza, bo według niektórych mediów już czuł oddech Vincenzo Montelli, czyli ewentualnego sukcesora. Manolas, Pjanić, Gervingo, Salah i Digne podzielili się po równo. Pięć bramek zdobytych, jedna stracona. Przez Morgana De Sanctisa, który tym razem zastąpił Wojtka Szczęsnego. Obronił rzut karny i dobitkę.