Lucien Favre – człowiek, który w Borussii Moenchengladbach potrafił zdziałać cuda, nagle po nieudanym starcie zrezygnował z pracy. Wystarczyło pięć ligowych porażek, kilka tygodni bez formy i już: do widzenia. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jego wyniki dopiero co porównywano do najlepszych w historii klubu, a o odejściu poinformował z dnia na dzień. Kiedy pracodawca stawał na głowie, by go zatrzymać, nie godził się na przyjęcie rezygnacji – ten ogłosił mediom, że odchodzi.
Pięć porażek w pięciu spotkaniach, nawet u siebie z Mainz czy HSV, teraz na wyjeździe z FC Koeln. Tylko dwa strzelone gole, aż dwanaście straconych. Najgorszy start w historii klubu i w samej Bundeslidze, licząc od FC Nuernberg w sezonie 1981/82. Tych kompromitujących wyliczanek dla piłkarzy Gladbach znaleźć można znacznie więcej.
Mimo to, nikt zwolnienia Favre’a się nie domagał. Kibice na niego nie gwizdali, przełożeni nie stawiali ultimatum. Każdy był świadom, że to zbyt ważna dla Borussii postać…
Favre przychodził do klubu w lutym 2011 roku. Zespół był wtedy w tragicznym położeniu, tracił mnóstwo goli, na dwanaście kolejek przed końcem brakowało mu siedmiu punktów do miejsca barażowego. Po siedmiu meczach z nowym trenerem na ławce – ta strata nie zmniejszyła się nawet o „oczko”. Gladbach było więc murowanym kandydatem do spadku, ale ostatnimi czterema meczami całkowicie odmieniło swoją sytuację. Rok później ci sami piłkarze pod wodzą Szwajcara zajęli czwarte miejsce, w 2015 roku – trzecie i wrócili po 37 latach do Ligi Mistrzów.
Żeby zrozumieć fenomen Szwajcara, trzeba mocniej wejść w szczegóły. Po sezonie, w którym był czwarty, stracił tercet, który ten wózek ciągnął: Reusa, Dantego i Neustadtera. Potrzebował trochę czasu, by poukładać klocki na nowo. I poukładał. Warunków do pracy nie miał przecież przesadnie komfortowych: gdy w tym samym okienku co Wolfsburg złożył Chelsea ofertę wypożyczenia De Bruyne, został wyśmiany. Ale niezłych piłkarzy w ostatnich latach pomógł wykreować co najmniej kilku: Reus (wybrany wówczas Piłkarzem Roku w Niemczech), Ter Stegen, Kramer czy Herrmann. Wizje jego i dyrektora sportowego Maxa Eberla świetnie do siebie pasowały.
Dlatego nikt w zdolności Favre’a nie zwątpił teraz ani na moment. Skoro już raz uratował w trudniejszej sytuacji klub, mógłby uratować go też teraz. Latem odeszli Kruse i Kramer, niektórzy narzekali też na urazy. To nie były problemy, przez które miałby zawalić się świat. Tym bardziej, że niecały rok temu Favre pobił klubowy rekord i nie przegrał żadnego z kolejnych osiemnastu meczów. Coraz częściej porównywano go do legendarnego Hennesa Weisweilera, wygrywał w głosowaniu piłkarzy na najlepszego trenera, a Gladbach zaczęto wymieniać jako poważnego konkurenta Bayernu do mistrzostwa.
I co? I Favre składa dziś broń. Jeszcze przed meczem z FC Koeln apelował do piłkarzy i kibiców, by ci nie tracili wiary. Tuż po porażce, a w środku tygodnia jego piłkarze polegli jeszcze w Sevilli 0:3, jako pierwszy stracił ją jednak on. Mówi, że nie czuje się już idealnym dla BMG trenerem, że to najlepsza decyzja dla klubu (choć przeciwnego zdania jest sam klub).
Niemiecki Bild zachowanie trenera krytykuje – że mimo ważnego do 2017 roku kontraktu, porzuca klub. Myśli o tym, co on czuje, nie pozostawiając władzom Gladbach żadnego wyboru. Co więcej, stawia ich pod ścianą: oni nie byli na tę sytuację przygotowani, nie mieli planu B, nie szukali następcy. – Pardon, Panie Favre. To niewłaściwe i tchórzliwe zachowanie! – napisał jeden z felietonistów.
Favre najpierw przejął drużynę w kompletnym chaosie, genialnie ją uporządkował i gdy wszyscy liczyli na stabilizację – on ten chaos utworzył na nowo. Nie chodzi o wyniki w Bundeslidze, ani o pierwszą przegraną w Champions League, ale właśnie o to zachowanie. Wszyscy, którzy kierują klubem, powtarzają dziś jedno słowo: szok. Jeszcze mieli nadzieję, że go zdołają przekonać, jakkolwiek na niego wpłyną, że cztery i pół roku wspólnej pracy nie zostanie tak łatwo porzucone… Bezskutecznie.