Czy to już zaczyna stawać się regułą, czy może nadal rozpatrujemy to wyłącznie w kontekście powtarzających się co rok “wypadków przy pracy”? Najpierw jest początek okienka transferowego i od razu wielomilionowe kwoty na stole. W końcu trzeba otworzyć sklepik z hukiem, w tournee po Azji i USA ruszyć już z nowymi nabytkami, a do nowych koszulek dokupić także nowe nazwiska. Potem zbliża się końcówka okienka. Deadline day. Atmosfera wielkiego piłkarskiego święta (tak! to lepsze niż derby!) na kilkanaście godzin odbiera działaczom rozumy, więc nie ma przeszkód by wpakować kolejne dziesiątki milionów funtów w usługi kandydatów na piłkarzy.
No a potem jest Liga Mistrzów. Armada diabelnie drogich i cholernie przepłacanych zawodników wychodzi na murawę poza Wyspami Brytyjskimi i czar pryska. Pryskają bańki z nazwiskami kolejnych wonderkidów, pryskają złudzenia. Niepokonani nagle stają się zagubieni, gwiazdy nagle zapominają jak przyjmuje się piłkę, fantastyczne podania w czarodziejski sposób zostają podmienione na kompromitujące kiksy.
Tak. Pijemy do dzisiejszej zagłady Manchesteru, ale o ile czerwona część zdążyła się już oswoić z myślą, że powrót na szczyt po odejściu Fergusona nieco potrwa, o tyle dla błękitnej nie ma żadnych wymówek. Psia krew, grał jeden z najsilniejszych angielskich klubów, ścisły top. Grał zespół, który wygrał pięć spotkań Premier League, który nie stracił jeszcze w tym sezonie ligowym gola. Ze ścianą – Hartem w bramce, z Kompanym, z obrzydliwie drogim Sterlingiem. W komentarzach na Weszło ktoś napisał: “mecz z Juventusem byłby ciekawy rok temu, teraz Citizens ich zjedzą”.
Fakt, Włosi weszli w sezon fatalnie, ugrali ledwie jeden punkt w trzech meczach, ale… Wybaczcie. Nie jesteśmy już chyba w stanie wykrzesać z siebie optymizmu co do starć Anglików w europejskich pucharach. Skoro najwięksi kozacy, którzy wciągają ligę nosem wychodzą na pogrążony w kryzysie Juventus na własnym terenie i nie potrafią stworzyć ani jednej składnej akcji? Gol zdobyty po faulu. Poza tym jakieś niewinne łaskotki, może poza jednym uderzeniem z dystansu w wykonaniu Toure i ładną klepką, po której bardzo bliski pokonania Buffona był Sterling (ale Buffon dwa razy pokazał, dlaczego wciąż jest uznawany za jednego z najlepszych w swoim fachu).
To było zwyczajnie brzydkie. Miałkie. Przypominało poniedziałki z Ekstraklasą, te klasyczne, z Podbeskidziem albo Bełchatowem.
Ożywienie nastąpiło po golu, ale to bardziej zasługa odkrycia się Juventusu. Wtedy też zresztą okazało się, że Manchesteru nie trzeba się obawiać. Goście atakowali coraz odważniej i odważniej, a gdy zorientowali się, że nie ma zagrożenia nadziania się na kontrę (Citizens dziś mieliby problem ze skontrowaniem Szydłowianki Szydłowiec) – po prostu załadowali dwa sztychy i wywieźli komplet punktów.
Oczywiście Anglicy z pewnością się tym nie przejmą – wszak już w weekend znów kolejka EPL, znów okazja do zatopienia się we własnym sosie złożonym z głębokich analiz Neville’a i Carraghera oraz widowiskowych konferencji Jose Mourinho. Znów jakieś wtopy faworytów w “chłodne, deszczowe, wtorkowe wieczory na Britannia Stadium”, znów mistrzowska realizacja, mistrzowskie opakowanie i mistrzowski przychód z dnia meczowego. Byle wytrzymać do zimy, do otwarcia okienka transferowego. Potem już tylko kupić jakiegoś nastolatka z Rotherham za 20 milionów i czekać na pucharową chwałę wiosną. Prawda?