Dziś najprawdopodobniej poznaliśmy największego wygranego tego weekendu, bo wynik, który wykręcił rezerwowy Evertonu – Steven Naismith – jest właściwie nie do pobicia. Kiedy jak co tydzień, od początku sezonu, siadał na ławce rezerwowych nie mógł przypuszczać, że ten mecz okaże się na pewno jednym z najlepszych w jego karierze. Krótko: wszedł i jak gdyby nigdy nic zamienił Chelsea w niebieską ścierę, po czym wytarł nią uklejoną podłogę.
To okrutne, ale kibice Evertonu muszą być wniebowzięci, że Muhamed Besić już w dziewiątej minucie musiał kontuzjowany zejść z boiska. W bramce tym razem nie było kontuzjowanego Thibaut Courtois, więc trójkę na klatę przyjął rezerwowy Asmir Begović. A było co przyjmować. Najpierw głowa, od poprzeczki. Potem strzał zza szesnastki, a na koniec zawodowe szycie między nogami. Piękną, najpiękniejszą w tym meczu bramkę zdobył Nemanja Matić, ale o niej w zaistniałej sytuacji nikt nie będzie pamiętał.
Chelsea nie zagrała słabo. Zagrało beznadziejnie i to nie po raz pierwszy w tym sezonie. Przy jednym czy drugim słabym meczu podejrzenia o jakiś kryzys można było skutecznie zamiatać pod dywan. Teraz nie ma na to siły i kibice już zaczynają kręcić nosem na to, co wyprawiają Mourinho i jego team. Nic dziwnego, jeśli na boisko wychodzi mistrz Anglii, a do szatni schodzi stratosferycznie przepłacony średniak, rozmontowany przez rezerwowego Evertonu. No jak to brzmi… Mourinho, w swoim stylu, mówi, że nie czuje presji, chociaż rzeczywiście jest to jego najgorszy początek sezonu w karierze. I najgorszy dla Chelsea od blisko trzydziestu lat. Eksperci zapalają czerwoną lampkę. Tłumaczenia typu “wypadek przy pracy” czy “nie mieliśmy swojego dnia” można włożyć między bajki.
Piątą wygraną, ale – zaznaczmy – nie pierwszy raz mało przekonującą, dopisali piłkarze Manchesteru City. Bardzo, bardzo długo męczyli się z Crystal Palace, aż w 90. minucie do siatki, minutę po wejściu na boisko, trafił… Kelechi Iheanacho. Niby to nie ten, który parenaście lat temu biegał po naszych boiskach, tylko młodzieżowy reprezentant Nigerii, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie mecz nudny, a i Crystal Palace miało swoje szanse. Po wyjątkowo niemrawym początku sezonu już trzeci raz czyste konto w Arsenalu zachował Petr Cech. Tym razem nieźle spisali się też jego kumple z pola, bez większych problemów rozklepując Stoke City. Było 2:0, ale mogło być jeszcze wyżej, szczególnie po pierwszej połowie.
Sobotnie popołudnie tym razem nie było udane dla polskich bramkarzy, bo Artur Boruc i Łukasz Fabiański przegrali mecze i nie dali rady zagrać na zero z tyłu. Szczególnie ten drugi ma prawo zwalić winę na obrońców, bo jedyny gol, który dał wygraną Watford nad Swansea padł w dość kuriozalnych okolicznościach, po konkretnej drzemce defensywy. Boruc z Norwich puścił aż trójkę, ale niczego spektakularnie nie zawalił.