Gdy Harry Hardy sędziował swój pierwszy mecz, Fidel Castro obejmował władzę na Kubie. Alaska została 49. stanem USA, Disney wypuścił “Śpiącą Królewnę”, a Mattel pierwszą lalkę Barbie. 1959, z naszej perspektywy właściwie prehistoria, ale Hardy jak sędziował wówczas, tak sędziuje po dziś dzień.
3000 meczów na koncie brzmi nieźle, ale jeszcze lepiej, gdy przeliczysz to na minuty: 270 tysięcy! Grubo. Harry, fan Derby, ostatnio sędziował w Erewash Sunday League, gdzie był jednym z ulubionych arbitrów. Warto na to zwrócić uwagę – kto jak kto, ale sędzia w futbolu ma wyjątkowo pod górkę, by budzić sympatię. Ale Hardy szacunek zdobywał nie tylko ze względu na swój wiek, ale także po prostu dobrymi umiejętnościami sędziowskimi – więcej, bynajmniej nie człapał po murawie, co pewnie sobie wyobrażacie, ale biegał, nieustannie dbał o kondycję.
W 2013 został doceniony nie tylko przez graczy, którym sędziuje, ale także przez rodzinę królewską. Książę William odznaczył go medalem w urodziny Królowej. Dwóch wnuków i sześciu prawnuków musiało być dumnych.
W prasie pojawiły się ostatnio doniesienia, jakoby Hardy miał skończyć karierę. Jak sam przyznał, zapomniał że nie ma 28 lat i podczas noszenia po schodach ciężarów (nie wiemy, co to było konkretnie) przewrócił się i uszkodził biodro. Dementuje jednak jakoby miał zerwać z boiskiem: – Nie kończę. Wyzdrowieję, jestem tego pewien, a potem wrócę na murawę. Oczywiście muszę wrócić do porządnej formy, po boisku trzeba biegać, nie wykonam dobrej roboty, jeśli będę za wolny. Na razie potrzebuję odpoczynku, a potem powinno być w porządku.
Co tu kryć – Hardy to hardy gość.