Losowanie średnio przyjazne, ale rywalizacja zaczęła się idealnie, bo golem po kwadransie. Niestety, potem było już tylko gorzej, i gorzej… Aż ostatecznie doszło do masakry. Stanislav Levy po meczu powiedział, że ciężko będzie odrobić straty, a Waldemar Sobota dodał: szkoda, że straciliśmy tyle bramek. Dwa lata temu Śląsk Wrocław przegrał pierwszy mecz o fazę grupową Ligi Europy z Sevillą. Było 1:4.
– Sevilla pokazała, jakim silnym jest zespołem. Walczyliśmy o dobry wynik i toczyliśmy wyrównaną walkę do momentu otrzymaniu czerwonej kartki, która odmieniła ten mecz. Ta sytuacja miała decydujący wpływ, bo było widać, że w dziesięciu bardzo trudno grać przeciwko takiemu zespołowi – mówił Levy.
Tym razem nie był wyjątkowo spragniony, bo mówił do rzeczy. Rzeczywiście – na początku meczu Śląsk grał Sevillą jak równy z równym. Oczywiście nie była to jeszcze ta super-silna drużyna, którą oglądamy dzisiaj. Carlos Bacca ledwie wchodził z ławki rezerwowych, a w ataku klubu z Sanchez Pizjuan grali Kevin Gameiro i Marco Marin.
Niestety, mecz, jak i właściwie cały dwumecz, czerwoną kartka załatwił Dudu Paraiba, bo złapał ją na początku drugiej połowy. Śląsk grał dobrze, prowadził, a mógł prowadzić jeszcze wyżej. Nikt nie mógłby mieć pretensji, jeśli padłby remis, albo gdyby Andaluzyjczycy wygrali nieznacznie, ale masakra, bo tak należy określić porażkę 1:4, nie była do końca adekwatna do tego, co działo się na boisku.
Rakitić, Marin, Gameiro, Marin… I pozamiatane. Zegar Śląska stanął na jednej bramce Marco Paixao. Było ambitnie, ale niewystarczająco. No i ta czerwona kartka… W rewanżu, w którym mieli spróbować w jakiś sposób odwrócić losy, skończyło się brutalnym laniem – 0:5.