Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

20 sierpnia 2015, 17:48 • 8 min czytania 0 komentarzy

Zastanawiałem się kiedyś nad najbardziej paździerzowym meczem polskiej drużyny w pucharach. Żeby było jasne: nie chodzi mi o największy eurowpierdol, ale o jak najbardziej nonsensowne starcie z klimatem szóstorzędnego widowiska, rozgrywane gdzieś na końcu świata w obecności wyłącznie przechadzających się w pobliżu boiska krów. Spierać się o różne kandydatury można tutaj głośno i efektownie całą noc przy zakrapianym stole, ja strzelam tak: KAMAZ Nabiereżnyje Czełny – ŁKS Łódź w fazie grupowej Pucharu Intertoto w 1996. Nie tylko sceną kuriozalny twór fazy grupowej Pucharu Intertoto, ale też wylot do Tatarstanu (taka wyprawa na pasztetowy pojedynek, czujecie to?), na mecz z ekipą o barwnej nazwie KAMAZ (któż nie zna KAMAZ-a!), gładkie 0:3 w dupę i powrót. Autentycznie chciałbym dowiedzieć się o tym arcyspektaklu więcej, łaknę wyczerpującej relacji ze wszelkimi detalami, kulisami, bo w tamtych latach wycieczka z Łodzi gdzieś między Kazań, Iżewsk, Ufa, to musiała być poważna i barwna przygoda. Kiedyś kogoś z ŁKS złapię i o to szczegółowo wypytam, macie jak w banku.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Wspominam o tym meczu, bo gdy we wtorek Astana grała z APOEL-em o Ligę Mistrzów, przypomniał mi się. Patrzyłem jak tłuką się Kazachowie z Cypryjczykami, a oczami wyobraźni widziałem legendarny pojedynek ŁKS-u z KAMAZ-em, którego nie widział nikt.

Niby nowoczesna arena, niby wiadomy hymn przed pierwszym gwizdkiem, niby pełna profeska. Ale jednocześnie w każdej sekundzie oglądania uderzało mnie, jak bardzo to nieekskluzywne europejskie starcie, jaką ma dla mnie odpychającą otoczkę. Piłkarze czwartego sortu, zderzenie dwóch przypadkowych, do przesady nie jarających mnie ekip – nawet jeśli przed odpaleniem telewizora byłem zainteresowany Astaną czy popisami byłych ekstraklasowców, to spotkanie mnie z tego zainteresowania wyjałowiło. Pytanie „co ja robię ze swoim życiem, gdzie popełniłem błąd, że oglądam Biejsiebiekowa i Canasa w rywalizacji z Astizem i kaleczącym futbol Piątkowskim” było obecne i palące.

A potem sobie na nie odpowiedziałem: no, przecież to mecz u bram futbolowego raju, mecz o Ligę Mistrzów, o wstęp do najbardziej elitarnych rozgrywek na świecie.

Czytający do Kazachowie i Cypryjczycy muszą mi wybaczyć, ale to jednak trochę tak, jakby przepustkę do Tour de France dało się wywalczyć wywalczyć przez podeliminacje, w których Roman i Janusz po jedenastym piwie mierzą się o to kto prościej poprowadzi swoje Wigry 3 do domu.

Reklama

Przesada? Pewnie tak. Pewnie duża. Ale na nieszczęście dla Biejsiebiekowa i Astiza, obejrzałem też tego wieczora Lazio – Bayer. Nie mecz, a meczysko, gdzie było świetne tempo i najwyższej klasy emocje, gdzie co i rusz ktoś pokazywał kapitalne umiejętności, gdzie, po prostu, wiadomy hymn nie raził, a pasował jak ulał. A jednak z Felipe Andersona albo z Bellarabiego będę musiał zrezygnować na rzecz Nusarbajewa albo Soteriou.

Ja wiem, że reforma Platiniego dla nas, Polaków, jest korzystna. Że gdyby wrócić do starego modelu, to wylosowanie Basel zamiast wyrokiem śmierci, byłoby przedstawiane jako los na loterii i wreszcie szansa na to, by powalczyć, a nie w blokach być skazanym na ścięcie. Tak by było, uwierzcie, jeszcze pamiętam, jak Legia losowała Szachtar, a nam ten los był ulgą po Realach i Barcelonach. Jednocześnie mam wrażenie, że faza grupowa dostaje mocno z tego powodu w pysk, traci prestiż. Grupy są mniej wyrównane, bardziej przewidywalne – spójrzcie na te z zeszłego sezonu. W wielu z nich bez najmniejszego problemu można było już przed startem wytypować, kto przejdzie dalej. Co zrobili ci, którzy awansowali przez drogę mistrzowską? Nic. BATE trzy oczka, Maribor też, Malmo też, APOEL z jednym; nawet osławiony Łudogorec przecież ostatecznie miał tylko cztery punkty i ostatnie miejsce. Dostarczyciele punktów.

Mam tu problem by ferować zdecydowany wyrok, bo ta reforma ma wszak służyć wyrównywaniu szans, czego trudno nie popierać. Sypnie się złotem w nieco mniej dofinansowane rejony piłkarskiej Europy, Ronaldo i Messi pojawią się na stadionach leżących nieco dalej od utartego szlaku – może tu i tam wywoła to boom na futbol, kto wie? Ale z drugiej strony, czy chcielibyście w takim układzie, aby w 3 lidze obowiązywał baraż, którego zwycięzca bezpośrednio wchodzi do Ekstraklasy? Czy byłaby promocja regionu, szansa zaszczepienia bakcyla na piłkarskim ugorze, uaktywnienie jakiegoś nie posiadającego wielkich tradycji boiskowych miasta? Tak, tak, po trzykroć tak!

Ale byłoby to nagradzanie za słabość. Takie samo, jakiego świadkami jesteśmy w Lidze Mistrzów. I takie samo, jakiego zaraz doświadczymy w Lidze Narodów, dzięki której jedno miejsce na Euro ma zagwarantowane ktoś z ostatniego koszyka, Gruzja po wygranej nad San Marino, Łotwa po pokonaniu Litwy. Dziwne precedensy zaczynają się pojawiać. Niby w tym szczególnym wypadku Champions League pracujące dla nas, ale to nie znaczy, by z tej przyczyny pomijać ich dziwność.

A może ta reakcja, ten niesmak, wywołany jest tylko i wyłącznie tym, że Łysy z Platinim psują mi jakość rozgrywek piłkarskich, na których rosłem i uczyłem się piłki, a więc do których mam wyjątkowy sentyment? Na moim osobistym, komunijnym, czternastocalowym Sanyo chodziła tylko najbardziej okrojona ramówka, więc zostawała mi reprezentacja i Champions League, szeroko omawiana później każdego pomeczowego poranka na szkolnym korytarzu.

Teraz tymczasem jest wciąż autentyczna szansa na mecz fazy grupowej Skenderbeu – APOEL. Chyba jednak z większym zapałem omawialibyśmy nawet pracę domową z WOS-u.

Reklama

***

Jak dobrze znów móc myśleć o Widzewie nie w kontekście afer, długów, szarpanin, przepychanek, kłopotów licencyjnych, pozwów i całej tej patologii, ale znów żyć wynikami i boiskiem. Dobrze określił to Boniek, który był wczoraj w Zelowie na meczu: można powiedzieć, że trwa miesiąc miodowy.

Trumienne tony, w które uderzano po upadku Widzewa, oficjalnie można uznać za przesadzone. Wśród kibiców panuje entuzjazm, jest sympatycznie. Fani jadą do Zelowa, w mieście święto, wszyscy się fajnie bawią – czy nie o to w tym wszystkim chodzi, o kibiców? Czy gole, zwycięstwa i awanse nie są tylko środkiem do tego? Jasne, jest to dość kabaretowe, że komentator (a jakże, żyjemy w takich pięknych czasach, że czwartoligowy mecz Widzewa mam na wyciągnięcie laptopa) wymienia nazwisko szarżującego na obronę widzewiaków kumpla ze szkolnego boiska, który był słabszy ode mnie, ale niech będzie. Ważne, że jest zdrowa atmosfera, coś, o czym parę miesięcy temu można było tylko marzyć. Coś znacznie cenniejszego, niż wyższa klasa rozgrywkowa, bo założę się o skrzynkę whisky, że inni widzewiacy też wolą grać z Pajęcznem i Zelowem, niż mieliby dalej patrzeć jak klub jest okupowany przez Cacka.

W Widzewie wszyscy znowu przypominają sobie, jak to jest tak się właśnie czuć. Inni mogą spoglądać z góry, współczuć, że taka marka wylądowała w czwartej lidze, ale w praktyce jest naprawdę lepiej, niż wszystkim się wydaje. Czwarta liga to nie szlaban na radość i pozytywne emocje.

***

Jakiś czas temu ktoś w Anglii wyhodował 1000 letni save z Football Managera. Trzy miesiące gra szła nieustannie, ale udało się i wnioski z symulacji podbiły internet. Jeśli was to dziwi – dalsza część was znuży. Felieton zakończył się bowiem powyżej, czas na deser, czystą zabawę.

Kończymy z merytoryką, złaknionych takowej zapraszam po starciach Legii i Lecha, podsumuję je felietonem, a złaknionych ciekawostek fanatyków piłkarskich menadżerów zapraszam do przymrużenia oczu i odrobiny luzu. Na stół wjeżdża stuletnia prognoza dla polskiej piłki w Championship Managerze, na wzór powyższego angielskiego save’a. Kto trochę mnie zna, ten dziwi się trochę mniej, bo wie, że to dla mnie gra – rzecz jasna! – stulecia. Oto wnioski:

Screen Shot 08-20-15 at 01.16 PM

– Nadchodzą złote lata polskiego futbolu. Wygraliśmy mundial w 2022, potem Euro 2024, potem wpadł brąz mundialu w 2026, puchar konfederacji w 2027 i srebro Euro 2028. Reszta stulecia tak różowa nie będzie – owszem, Euro 2036 nasze, ale kolejne pokolenia czeka susza. Brąz mundialu w 2078 i nic poza tym. Drugie półwiecze to wyjątkowa bryndza – osiem wielkich imprez na 25 prób.

– Najbardziej utytułowanym polskim klubem została Legia. Piętnaście mistrzostw Polski do dwunastu Wisły, dziewięciu Widzewa i Ruchu, siedmiu Górnika, sześciu Lecha, pięciu Pogoni, Arki, ŁKS-u. Legia jednak zbankrutowała w 2068 i już nigdy nie wróciła na piedestał. Kolejne trzy dekady lawirowała między drugą, a trzecią ligą, a gdy wróciła do Ekstraklasy w sezonie 82/83, od razu spadła. Na stulecie znowu spadek do trzeciej ligi.

– Nie wiemy, czy to pocieszy warszawian, ale choć oba łódzkie kluby miały swoje sukcesy, tak po stu latach oba są w niższych ligach. ŁKS gra na nowiutkim 45-tysięczniku, Widzew wciąż na starym stadionie.
– Skoro przy stadionach, to największy w Polsce ma Warta Zawiercie – stutysięcznik. Nie potrafię tego wytłumaczyć, bo żadnej wielkiej stadionowej ofensywy Polska w symulacji nie przeszła, a tu nagle Camp Nou w Zawierciu. Również Ruch ma siedemdziesięciotysięcznik, ale najbardziej oddanych kibiców ma Flota – ponad 40.000 kibiców na mecz na drugiej lidze w klubie, który przez sto lat raz zagrał w Ekstraklasie.

Screen Shot 08-20-15 at 02.31 PM

– Światowy rekord frekwencji padł na Copa America 2069. Mecz Argentyny z Kolumbią oglądało 647487 ludzi.

– Chiny dwa razy organizowały mundial. Najlepszą drużyną w historii MŚ zostały Włochy. Pierwszą afrykańską drużyną z mundialowym złotem została Nigeria w 2054. Euro raz wygrała Finlandia (2072), ogólem jednak na starym kontynencie dominowali Francuzi – przykładowo między 2040 a 2060 wygrali pięć razy.

– Polak zgarnieł Złotą Piłkę w sezonie 2097/98, talent raz na sto lat. Polscy bramkarze natomiast aż 26 razy zostawali najlepszymi golkiperami Europy.

– Najbardziej podobała mi się jednak historia Chemika Bydgoszcz. Otóż Chemik w sezonie 2014 zajął trzecie miejsce w Ekstraklasie, co wówczas uprawniało do gry w eliminacjach Ligi Mistrzów. Przebił się do fazy grupowej, potem do 1/16, 1/8, aż w końcu wygrał wszystko. Nigdy nie był mistrzem Polski, nigdy nie był nawet wicemistrzem, ale wygrał Champions League i zagrał w Pucharze Interkontynentalnym z Boca (niestety tu poległ). To wszystko o tyle dla mnie ciekawe, że stutysięcznik w Zawierciu powstał gdzieś w późnych latach, podczas gdy Chemik osiągnął sukces szybko, gdzie jeszcze gra powinna być bardziej przewidywalna. W 2033 spadł z Ekstraklasy i nigdy do niej nie wrócił.

Screen Shot 08-20-15 at 03.22 PM

– Poza Chemikiem na przestrzeni stulecia Ligę Mistrzów wygrał jeszcze Widzew, Arka, Ceramika. Śmieszy was Ceramika? Niepotrzebnie. W latach sześćdziesiątych to będzie ligowy dominator, który czterokrotnie zgarnął mistrzostwo kraju.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...