Mówi się, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, ale bywa złudne. Tak samo z pięknymi dziewczynami i czarze, który pryska, jak tylko powiedzą kilka zdań więcej, tak samo dziś z piłkarzami West Hamu, którymi zachwycaliśmy się tydzień temu. Nie dość, że ograli Arsenal i nie dość, że zrobili z jego obrony kołowrotek, to jeszcze ośmieszyli Petra Cecha. Po drugiej kolejce wiemy, że do solidności mają jeszcze dość daleko, a na piedestał wszedł ten, z którego jeszcze jakiś czas temu śmiała się cała Europa. Cała oprócz Grecji.
Kiedy pod koniec ubiegłego roku Hellada po przegrała pierwszy mecz z Wyspami Owczymi, miarka się przebrała. Grecka prasa dosłownie kazała mu wypierdalać, nie mówiąc o kibicach. Swój początek tragedia miała jednak nieco wcześniej, kiedy tamtejsza kadra poniosła porażki z Irlandią Północną, Rumunią i ledwie zremisowała z Finlandią. Ranieri, zgodnie z wolą narodu, został zwolniony, a raczej wywalony na zbity pysk. Potem po wielu latach przerwy nieoczekiwanie wrócił do Premier League, a teraz – po drugiej wygranej, tym razem z Młotami z Londynu – został jej liderem, a jego skrzydłowy – Riyad Mahrez – z trzema golami prowadzi w klasyfikacji strzelców.
West Ham mecz spuentował jedną z najbardziej kuriozalnych czerwonych kartek, jakie ostatnio widzieliśmy, a dokładnie takiej sytuacji nie przypominamy sobie chyba nigdy. Adrian, bramkarz Młotów, pobiegł w ostatniej akcji, żeby spróbować szczęścia pod bramką przeciwnika, a wracając wszedł w rywala ciosem w stylu Bruce’a Lee.
Leicester daje radę, wszystko fajnie, ale zauważcie, że nigdzie nie padło nazwisko Marcina Wasilewskiego. Nieprzypadkowo. Polak na tę chwilę nie mieści się nawet na ławce rezerwowych, a to, że jego koledzy świetnie dają sobie radę, wcale nie pomoże mu odwrócić karty.
Bardzo podobał się nam mecz Swansea z Newcastle, ze względu na świetną grę tych pierwszych. Gołym okiem widać, że drużyna Łukasza Fabiańskiego z sezonu na sezon, a może nawet z miesiąca na miesiąc, ewoluuje. Wyrabia swój styl, gra ciekawie, przyjemnie dla oka. I nie jest to dziełem przypadku, a sukcesywnego podkręcania jakości. Dziś nawet Jonjo Shelvey zamienił się w Xaviego. Zwróćcie uwagę na podanie przy bramce Gomisa. Newcastle zostało zmasakrowane, nie tylko przez to, że całą drugą połowę grało w dziesiątkę. Statystyka strzałów – 13 do 2 – jest miażdżąca. Fabiański wysilił się raz czy dwa razy. Poza tym bezrobocie. I pierwsze w tym sezonie czyste konto.
Strzelanie rozpoczął natomiast Romelu Lukaku, który dwiema bramkami przygwoździł Southampton. Trzecią dorzucił Ross Barkley i Everton wywiózł bardzo pewne zwycięstwo.