Lech pożegnał się eliminacjami Ligi Mistrzów, czyli pierwszy i najbardziej prestiżowy cel sezonu 2015/16 nie zostanie zrealizowany. Teraz zapewne zacznie się opowiadanie, że od początku celowano w Ligę Europy i w krajowe rozgrywki, co nie zmienia faktu, że marzenia o awansie do elity w Poznaniu były żywe. Nasuwa się więc pytanie, czy faktycznie zrobiono wszystko, aby dostać się do upragnionej Champions League?
O postawie piłkarzy powiedziano i napisano już chyba wszystko. Porażka w dwumeczu z Basel nie obciąża jednak wyłącznie zawodników, bo należałoby się też zastanowić, czy trener Skorża dostał optymalne warunki do wykonania swojej roboty. Innymi słowy, czy zadziałał tak chwalony przez wszystkich skauting i czy kadra zespołu została optymalnie przygotowana? Są to oczywiście pytania retoryczne, bo obydwa mecze ze Szwajcarami brutalnie obnażyły słabości dzisiejszego Lecha. A wczorajsze starcie dodatkowo uwydatniło dwie transferowe wtopy. Co mamy na myśli?
Zacznijmy od zimowego okienka transferowego, w którym – jak mówił Piotr Rutkowski – celem było poukładanie gry w defensywie. Tu rozwiązaniem miał być Tamás Kadar, sprowadzony za 450 tysięcy euro. Przypomnijmy, jak wiceprezes Lecha przedstawiał Węgra w lutowej rozmowie ze sport.pl:
Uznaliśmy z trenerem, że naszym priorytetem w tym okienku transferowym powinno być zbudowanie zespołu od linii obrony. Dlatego szukaliśmy zawodnika, który da nam stabilizację i doda pewności w grze tej formacji. Zawodnika, który ma doświadczenie międzynarodowe, który występował na wielkich stadionach. I takim piłkarzem jest Tamás Kádár: grał w Newcastle, regularnie występuje w reprezentacji. On nie przestraszy się wielkich wyzwań w Lechu Poznań. Do tego bardzo nam się podobał pod względem osobowościowym, bo ma charakter, gra twardo i jest kolejnym kapitanem swojego zespołu, którego sprowadzamy. Mentalnie bardzo nam odpowiada. (…) Zrealizowaliśmy plan, wzmacniając defensywę Tamásem Kádárem, co było dla nas kluczowe i też kosztowało niemało. Liczymy na to, że ten piłkarz poukłada nam grę w obronie.
Nad Kadarem znęcać się nie zamierzamy, ale w ostatnim czasie liczba popełnianych przez niego błędów jest zatrważająca. To on zabił pierwszy mecz z Basel w Poznaniu, a na rewanż nawet nie wybiegł. W kontekście walki o Ligę Mistrzów Węgier raz zaszkodził drużynie, a raz nie miał okazji pomóc, spędzając cały mecz na ławce rezerwowych. Jakkolwiek patrzeć, szumnie zapowiadane wzmocnienie formacji defensywnej nie do końca wypaliło.
Kolejnym celem skautingu i komitetu transferowego Lecha – przypadającym już na letnie okienko transferowe – było wzmocnienie ataku i wypełnienie luki po Sadajewie. Tu sprawę załatwić mieli Marcin Robak i Denis Thomalla. Ponownie oddajmy głos Piotrowi Rutkowskiemu, tym razem wypowiedź z ostatniej Ligi+ Extra: Szukaliśmy przede wszystkim Polaka, zawodnika z doświadczeniem, kogoś gotowego od razu do gry. I takim kimś był Marcin Robak. Do tego doszedł młody Denis Thomalla z potencjałem na grę za rok, za dwa lata w lepszych klubach europejskich.
Tutaj najlepszym podsumowaniem jest wczorajszy skład Lecha, który – w założeniu – miał odrobić straty z pierwszego meczu. Na to kluczowe starcie Maciej Skorża nie delegował ani tego gotowego od razu do gry, ani tego młodego, który za rok-dwa może zasłużyć na zagraniczny transfer. Na szpicy oglądaliśmy natomiast przesuniętego na tę pozycję Hamalainena, co dobrze obrazuje przydatność do drużyny (w danej chwili) wspomnianej dwójki. Jeżeli klub sprowadza dwóch napastników, a w kluczowym meczu trener woli atakować pomocnikiem, to ewidentnie gdzieś popełniono błąd.
Powiecie, że to zdecydowanie zbyt wcześnie, by oceniać wartość Robaka czy Thomalli, a może nawet Kadara. Problem w tym, że – skoro priorytetem były puchary – należało wziąć pod uwagę, że kluczowe mecze odbędą się bardzo szybko. Czyli być może sprowadzanie piłkarzy, którzy długo się aklimatyzują – albo tak jak Robak są tuż po kontuzji – to jednak nie była najlepsza decyzja, jaką można było podjąć.
Być może za rok cała trójka odpali, ale w klubie zapewne nie będzie już Linetty’ego czy Hamalainena, więc siła drużyny wcale nie musi być większa. Największą sztuką jest wzmocnienie mistrzowskiego zespołu zawodnikiem, który z miejsca podniesie poziom i da nowe możliwości. Przykład Nikolicia w Legii pokazuje, że można znaleźć na rynku piłkarzy, którzy nie potrzebują się miesiącami aklimatyzować. Chociaż z pewnością nie jest co proste, bo przecież niezbyt często obserwujemy tak efektowne debiuty.
Fot. FotoPyk