Reklama

Wybiła dwunasta, czar prysł. Kulisy niedoszłego transferu Wawszczyka

redakcja

Autor:redakcja

29 lipca 2015, 15:43 • 4 min czytania 0 komentarzy

Do pewnego momentu wszystko układało się jak w bajce. Kapitalna przygoda w Pucharze Polski z Błękitnymi, dotarcie aż do półfinału. W konsekwencji wpadł w oko trenerowi Jackowi Zielińskiemu i pojawiła się szansa na angaż w Cracovii. Niestety dla chłopaka, w pewnym momencie wybiła dwunasta i czar prysł. Kareta zamieniła się w dynię, a białe rumaki w małe myszki. Z przenosin do Krakowa nie wyszło nic, a strony – jak to w piłce – wzajemnie zrzucają na siebie winę.

Zacznijmy od faktów. Ariel Wawszczyk do nowego sezonu przygotowywał się z Cracovią, która obserwowała go już od maja. Jako zawodnik, któremu z końcem poprzedniego sezonu skończył się kontrakt, miał pełne prawo rozglądać się nowym klubem. Piłkarz spodobał się trenerowi Zielińskiemu, który oglądał go osobiście w ligowym meczu z Siarką Tarnobrzeg. Pojechał z Cracovią na obóz, zintegrował się z drużyną i zaczął przyzwyczajać do myśli, że w Krakowie zostanie. Sielankę na boisku przytłumiły jednak zgrzyty w kuluarach.

Wybiła dwunasta, czar prysł. Kulisy niedoszłego transferu Wawszczyka

Cracovia zaoferowała 60 tys. złotych i gwarancję pięciu procent zysku od kwoty kolejnego transferu. Wtedy, zdaniem strony krakowskiej, Błękitni zażądali wpłaty pełnej kwoty ekwiwalentu, wynikającej z PZPN-owskiej tabelki, czyli ok. pół miliona złotych. – Jeśli ktoś mi pokaże podobną kwotę transferową w ostatnich 3-4 latach z drugiej ligi do Ekstraklasy, to stawiam drogi obiad. To niebotyczne pieniądze, których dziś się nie płaci. Przecież lepiej wziąć coś, niż nie wziąć niczego i przy okazji uprzykrzyć życie zawodnikowi, który ma szansę na osiągnięcie wyższego szczebla – mówi Tomasz Bałdys, przedstawiciel Pasów.

niemiec

Krakowski klub dopatrzył się jednak kruczka. Mianowicie Błękitni zbyt późno złożyli Wawszczykowi ofertę przedłużenia kontraktu, która powinna zostać przedstawiona przed ukończeniem przez niego 23. roku życia. Zdaniem Cracovii, Błękitnym nie należał się ekwiwalent, a wyłącznie ryczałt, czyli dosłownie parę groszy. O wyjaśnienie sprawy poproszono PZPN, który wstępnie przyznał rację Cracovii. Na wiążącą, mającą moc decyzję wydaną przez Komisję do Spraw Ustalania Ekwiwalentu za Wyszkolenie, zdaniem agenta piłkarza, trzeba było czekać półtora miesiąca. Zawodnik był więc wolny, mógł związać się z każdym klubem, ale Cracovia wolała nie ryzykować pojawienia się obciążających ją okoliczności. Chciała porozumieć się z Błękitnymi, żeby wszystko było czarno na białym. – Nie musieliśmy płacić, a jednak uznaliśmy, że skoro klub wyszkolił zawodnika, to coś im się należy. Z naszej strony to był ukłon – dodaje Bałdys.

Była opcja, żeby zawodnik przez te półtora miesiąca, w czasie których PZPN wydałby ostateczny werdykt w tej sprawie, trenował z Cracovią, a później mógł z czystym sumieniem podpisać kontrakt. Uznano jednak, że ryzyko pozostania na lodzie, mimo wszystko, jest zbyt duże i Wawszczyk wrócił do Stargardu.

Reklama

Władze Błękitnych uznały, że kwota 60 tysięcy jest jednak zdecydowanie za niska. Ostatecznie ustalono: Ariela puścimy, ale za 50 procent ekwiwalentu. Wtedy, zdaniem prezesa Błękitnych, Cracovia miała zapakować Wawszczyka w pociąg i odesłać do domu. – To nie była ostateczna kwota. Mogliśmy negocjować, ale Cracovia widocznie nie była tym zainteresowana. Nikt nie mówił, że chcemy 400 tys. Gdyby zaproponowali 100-120 tys., to podpisalibyśmy w ciemno. Bo 60 tys. złotych uważam za cenę śmieszną i nigdy byśmy się na nią nie zgodzili. Procent też nas nie interesuje. Bo, kto wie, może pójdzie do piątej ligi i na co nam taki procent? Poza tym, uważa pan, że 60 tys dla klubu i 15 tys. dla agenta to odpowiednia proporcja? – mówi prezes Zbigniew Niemiec.

Cracovia zarzuca Błękitnym rzucanie kłód pod nogi własnego wychowanka. Błękitni z kolei niepoważne traktowanie i na dobrą sprawę nie przystąpienie do negocjacji, tylko narzucanie konkretnych kwot. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim jest agent zawodnika, Jakub Schlage, zdaniem którego 60 tys. to dla drugoligowego klubu całkiem niezła sumka, a połowa ekwiwalentu, czyli kilkaset tysięcy, jest sumą kompletnie oderwaną od rzeczywistości. – Do prezesa Błękitnych dzwoniłem codziennie, ale sprawa była jasna: minimum pół ekwiwalentu. Ariel w ostatni dzień jeszcze pojechał porozmawiać z nim w cztery oczy i przekonać do zmiany zdania, ale byli nieugięci – mówi Schlage.

Poszedł jak do Don Vito Corleone, pocałował sygnet, ale zdało się to na nic. Cracovia została bez piłkarza, a Stargard ma go tylko chwilowo. Agent zapowiada, że już zimą ponownie będzie próbował umieścić go w Ekstraklasie. Tak naprawdę wina leży po stronie wszystkich, łącznie ze ślamazarnym PZPN-em. Wszystkich za wyjątkiem samego piłkarza. Na tę chwilę czar prysł i Wawszczyk zamiast grać z Legią czy Wisłą czeka na rozpalające do czerwoności starcia z Radomiakiem Radom czy Olimpią Zambrów.

PIOTR BORKOWSKI

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...