Reklama

Wrocław – Toxicity. Miasto wiecznych afer

redakcja

Autor:redakcja

22 czerwca 2015, 20:07 • 6 min czytania 0 komentarzy

Śląsk, jak mało który klub w ekstraklasie, ma niepokojącą łatwość popadania w tarapaty. Głównie za sprawą gości celujących w wysokie kontrakty, a okazujących się zwykłymi parodystami. W ostatnich latach przez Wrocław przewinęło się kilku obcokrajowców, których boiskowe wyczyny zeszły na drugi plan.

Wrocław – Toxicity. Miasto wiecznych afer

Nie sposób jasno określić, kto stoi za sprowadzeniem tych ludzi na Oporowską, jednak pobyt żadnego z nich nie wpłynął pozytywnie na markę klubu. Wpisując w Google hasło „afera w Śląsku Wrocław” znajdziemy niezliczoną ilość artykułów. Najgorsze jest to, że w ostatnich przypadkach trener i działacze byli po prostu bezradni. Co tu dodać? Sorry, taki mamy klimat? Ha, a przecież od zawsze mówiło się, że piłkarzy psuje „Lubin Shore”. Może to domena całego Dolnego Śląska?

Cristian Omar Diaz

Zatrudnienie Argentyńczyka odbijało się czkawką przez cztery lata. Niby wpłacono kwotę odstępnego w wysokości 150 tysięcy euro, jednak łączna suma za podpis i prowizje menedżerskie mogła wynieść nawet 700 tysięcy euro! Wrocławianie przechwalali się, że w wyścigu o piłkarza wygrali z TSV 1860 Monachium. Diaz miał ogromne umiejętności i gdyby tylko mu się chciało, Śląsk byłby dla niego tylko krótkim przystankiem w drodze do silnej ligi . No właśnie, gdyby tylko…

O dietach Argentyńczyka we Wrocławiu opowiedziano niemalże tyle, co o terapii odchudzającej Sebastiana Mili. Diaz był królem życia, mógł robić co chciał, a i tak w kadrze nie było lepszego napastnika od niego. Zbiórka na mecz? Spóźnię się i dojadę autem. Trener gra na nerwach? To trzeba nazwać go chujem. Koniec końców, zarząd klubu postawił przed Lenczykiem ultimatum – przywrócisz piłkarza do kadry, albo do widzenia. Oro posłuchał, a kilka dni później i tak musiał pakować walizki.

Reklama

Patrik Mraz

Z Żyliną występował w Lidze Mistrzów, a Śląskowi miał pomóc w wywalczeniu mistrzostwa Polski. Tragicznie nie grał, ale nadzieje z jego przyjazdem do Wrocławia były dużo większe. Trzykrotny mistrz Słowacji, dwukrotny zdobywca pucharu, jednak spuszczony z bata swoje musiał za granicą wyszaleć. Szybko dopasował się do herszta ołomuńskiej ośmiornicy, ale wypłynął za sprawą wygadanego przeciwnika fioletowej ambrozji. Mraz został podkablowany przez Łukasza Gikiewicza i mógł pakować mandżur na jednoosiową przyczepkę roweru marki Wigry 3.

Eldorado dobiegło końca, jednak piłkarz podniósł się i daleki wyjazd od wrocławskich kompanów pozwolił mu odbudować organizm. Jak widać, wrocławski klimat pod względem towarzyskim niczego sobie, ale w piłkę to lepiej mu grać gdzie indziej.

Sebino Plaku

W albańskim gangu Stanislava Levy’ego jego rola była nieoceniona. Wodzirej puszczonej na boisko szajki z Korczy. Gdy ataman opuścił Wrocław, osierocony Sebino został zniewolony. Do tego stopnia, że dowodów tortur, jakich dopuszczano się na nim w Śląsku, starał się poszukiwać nagrywając treningi. Treningi o charakterze stricte katorżniczym. Prawdy zaczęto doszukiwać się przed wyższymi organami, jednak cała sprawa rozeszła się po kościach. Dziś Plaku od swojego trenera dzieli ledwie 150 kilometrów. Szczęścia próbują w kraju, dzięki któremu upomniał się o nich polski futbol.

Stanislav Levy

Reklama

Herszt. Przywódca szajki. Po jakimś czasie wrocławianie mieli już dość złowieszczego pisku Skody 130L na ołomuńskiej rejestracji. Posępny Stanislav był tytanem pracy. Pracy, która często doprowadzała organizm na skraj apatii, wyczerpania, wręcz odrętwienia. Nić współpracy w końcu trzeba było uciąć, a szatnię zostawić w ekskrementach.

Już całkiem serio, patrząc na Levy’ego autentycznie współczuliśmy Śląskowi i samemu trenerowi. Ten strach w oczach przed każdym wywiadem i to, co wyprawiał ze swoimi piłkarzami. – Potrafił tak dołować zespół, że mi było niektórych szkoda. Rozumiem reprymendę i sam ją czasem dostawałem. Ale on przychodził i obrażał ludzi. Trener Lenczyk był bardzo rygorystycznym oraz wymagającym szkoleniowcem, ale nie niszczył ludzi. Levy tak – mówił w nc+ Sebastian Mila.

Przynajmniej kolorytu tej lidze dodał, jak mało kto.

Lukas Droppa

Na przenosiny do Wrocławia namówił go Levy. Czesi popracowali ze sobą kilka tygodni, a później Droppa musiał walczyć o swoje u Tadeusza Pawłowskiego. Do wiosny był mocnym punktem Śląska, jednak zimą ktoś wmówił mu, że chce go Malaga. Po tej informacji, Droppa skończył się dla zespołu. Mało tego, on ten zespół rozmontował. Najpierw kontuzja (?) pleców, później w Gliwicach czule żegnał się z trenerem Latalem (olewając swoich kibiców), by na końcu przyjść po alkoholu na trening. Dziś możemy podejrzewać, że libacja Droppy była celowa i chciał on w ten sposób, jak najszybciej uwolnić się od Śląska. Tego dnia w klubie pojawił się jako jeden z pierwszych i udał się poćwiczyć na siłowni. Chwilę później dołączył cały zespół, a z reguły cichy Droppa miał najwięcej do powiedzenia. To zachowanie wzbudziło podejrzenia u Pawłowskiego, po czym kierownik zapakował Czecha do auta i udał się z nim na komisariat. Kontrakt rozwiązany. Droppa teraz może za darmo dołączyć do Malagi, a my czekamy na komunikat Hiszpanów o letnich wzmocnieniach.

Milos Lacny

Porównując proporcjonalnie grupę dziesięciu piłkarzy z Polski i dziesięciu z Czech lub Słowacji, odnosimy wrażenie, że ci pierwsi mają zdecydowanie więcej oleju w głowie. Lacny – chyba pierwszy zawodnik ekstraklasy trenujący z różańcem na szyi – w „Jeden z dziesięciu” nie miałby większych szans. Jednak, gdy już nie należysz do grona najinteligentniejszych, to zamilcz. Biorąc pod uwagę fakt, że jest tak religijnym człowiekiem, niech pamięta i o tym: Błogosławieni cisi. Lacny w ekstraklasie niczym pozytywnym się nie wykazał, a jeszcze miał czelność publicznie podważać opinię Pawłowskiego. – Twierdzi, że gramy najlepszą piłkę w lidze. Wspominałeś mecz z Cracovią – przecież oni nas bili przez całe 90 minut! – mówił Lacny w wywiadzie z 2×45.com.pl. Po tej chorej gadce Słowak wylądował na dywaniku u trenera i mało brakowało, by został odsunięty do drużyny rezerw. Dostał drugą szansę, ale w ciągu 11 minut gry z Podbeskidziem wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Miał naciskać na pozycję Marco Paixao, a Portugalczyk pewnie śmiał się pod nosem, gdy zobaczył, jak Lacny sam pod sobą kopie coraz głębsze dołki.

***

Klubowi działacze i Tadeusz Pawłowski robią teraz wszystko, by uniknąć gości, którzy swoją postawą będą pluć na markę Śląska. Jednak sposobu na to nie ma, bo czy ktoś się spodziewał, że dobrze grający jesienią Droppa nagle będzie kołem u wozu? Ściągając Lacnego także kierowano się jego boiskowymi umiejętnościami, a gość mniemanie o sobie ma niepokojąco wysokie. I co tu robić w kontekście letnich wzmocnień, aby sytuacje się nie powtórzyły? W klubie od stycznia pracuje psycholog. Może i to niepoważne, ale zaproszenie na kozetkę pomogłoby w rozgryzieniu intencji?

Aha, gdybyście chcieli zaopatrzyć się w okolicznościowe koszulki przywołujące dobre czasy fioletowej ambrozji – wciąż możecie zrobić to W TYM MIEJSCU.

Najnowsze

Niemcy

Trudna sukcesja. Dlaczego Bayern Monachium nie może znaleźć trenera

Michał Trela
0
Trudna sukcesja. Dlaczego Bayern Monachium nie może znaleźć trenera

Komentarze

0 komentarzy

Loading...