Ostatnia kolejka Ekstraklasy była całkiem przyzwoita w wykonaniu arbitrów. Największe zastrzeżenia można mieć do pracy Marcina Borskiego, który w meczu Ruchu z Zawiszą mylił się w obydwie strony. Między innymi nie podyktował rzutu karnego za ewidentny faul Surmy, ale też uznał gola Barisicia, który uniósł nogę na wysokość głowy obrońcy. Nie można więc powiedzieć, że sędzia skrzywdził którąkolwiek z drużyn, więc wynik tego meczu pozostawiamy bez zmian. Z kolei w starciu Górnika Łęczna z Bełchatowem arbiter powinien wyrzucić z boiska Marcina Flisa, ale i bez tego podopieczni Szatałowa uporali się ze swoim rywalem.
W ten sposób zamykamy niewydrukowaną tabelę za sezon 2014/15. Co z niej wynika? Przede wszystkim arbitrom nie udało się wypaczyć najważniejszych rozstrzygnięć, bo zgadza się zarówno mistrz Polski, jak i pucharowicze oraz drużyny, które spadają z ligi. Rzecz jasna Jagiellonia powinna być przed Legią, ale Michał Probierz będzie musiał przyznać, że utrata tylko jednej pozycji po czternastu błędach sędziowskich to i tak względnie dobry wynik. Kto zatem najwięcej stracił na pomyłkach panów z gwizdkiem?
Oczywiście Górnik Łęczna, u nas dziesiąty, w rzeczywistości czternasty. Jedna pozycja wyżej na koniec sezonu jest warta około 200 tysięcy złotych, więc – jak łatwo policzyć – beniaminkowi uciekło całe 800 tysięcy. A chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że takie pieniądze bardzo by się w Łęcznej przydały. Na przeciwnym biegunie znajduje się Ruch Chorzów, który wspomnianą sumkę niezasłużenie przytulił. A to dlatego, że „Niebiescy” zakończyli rozgrywki na dziesiątym miejscu, a w niewydrukowanej tabeli są dopiero na czternastej pozycji.
Można więc powiedzieć, że sędziowie w pewien sposób rozdali karty przed kolejnym sezonem, jeżeli przyjmiemy, że Ruch i Górnik Łęczna to drużyny, które w następnych rozgrywkach też będą się bić o utrzymanie. Mieć 800 tysięcy i nie mieć 800 tysięcy to razem 1,6 miliona i właśnie tej wysokości fory na starcie otrzymali chorzowianie.
Fot. FotoPyk