Jose Mourinho strącony z tronu. Ktoś się nie zgadza?
Odpadł w 1/8 finale Ligi Mistrzów? OK, zdarza się, to często kwestia losowania.
Odpadł po dwumeczu z Paris Saint Germain? No dobrze, to nie jest słaby rywal, mogło się tak to potoczyć.
Ale odpaść po dwumeczu z PSG, w którym przez blisko cztery godziny ma się problem z oddaniem celnego strzału?
I wreszcie – odpaść, gdy przeciwnik (mający niekorzystny wynik) w rewanżu od 30 minuty gra w dziesiątkę, po stracie najlepszego zawodnika?
To był dla Portugalczyka wieczór jak z koszmaru. A przecież sytuacja zdawała się być wymarzona dla tak wybitnego stratega. Mecz toczony w 11 na 10 – pole do popisu dla szkoleniowca. Tymczasem jego zespół, mimo przewagi liczebnej, nie istniał w ataku i przemakał w obronie. Dwa gole dla mistrzów Francji padły po dwóch rzutach rożnych, więc i tu możemy mówić o nieodrobionej pracy domowej – zwłaszcza, że piłkę po dośrodkowaniach uderzali dokładnie ci zawodnicy, których się wszyscy spodziewali. Mourinho, perfekcjonista lubiący mieć wszystko pod kontrolą, zupełnie nie panował nad meczem. Ani tym w Paryżu, ani w Londynie. To sytuacja w jego karierze niezwykle rzadko spotykana. W ani jednym fragmencie nie zdołał opanować sytuacji.
Nie może narzekać na pecha. W dwumeczu raczej miał szczęście – w tym pierwszym spotkaniu Chelsea nie istniała, aż nagle akcję nie do powtórzenia, akcję jak ze snów przeprowadzili trzej obrońcy. To nie było coś, co da się wyćwiczyć – ot, krótki moment szaleństwa, pełna spontaniczność, w efekcie gol. Ale bezsprzecznie stroną przeważającą było Paris Saint Germain. W Londynie na dzień dobry pomógł sędzia, wyrzucając gwiazdę z przeciwnej drużyny. I nic to nie pomogło.
Tyle pozytywnych splotów okoliczności, a taki negatywny finał.
Rok temu Mourinho w Lidze Mistrzów chciał pokazać swój taktyczny kunszt. W meczu z Atletico w Madrycie tak bardzo kazał się zespołowi skoncentrować na obronie, że ten sporadycznie przekraczał linię środkową boiska. Grał na 0:0 i to 0:0 dowiózł. Tylko, że gdy w rewanżu przeciwnik zdobył gola, to już było pozamiatane. Drżenie portkami w Madrycie zakończyło się pełnymi portkami w Londynie. Drugi rok z rzędu Portugalczyk na wyjeździe gra nie o zwycięstwo, lecz o to, by nie stracić gola (lub stracić ich jak najmniej). I drugi rok z rzędu odpada, bo sprawy się komplikują, gdy rywal trafia do bramki na Stamford Bridge.
W ogóle w ostatnich trzech sezonach Ligi Mistrzów, już w fazie pucharowej, Mourinho nadzwyczaj często dostaje oklep, gdy tylko trafi na solidnego przeciwnika. Rok temu w szczęśliwych okolicznościach wyeliminował PSG, zdarzyło mu się też w sezonie 2012/2013 w 1/8 dokopać – ale też po niezwykle dramatycznym dwumeczu – Manchesterowi United. Ale wystarczyło, że pojawiła się Borussia, Atletico czy teraz PSG – i po zabawie.
Oczywiście facet w życiu swoje wygrał, no i jeszcze wygra, bo pracuje w zbyt mocnych klubach, by pozwolić sobie na zbyt wiele pustych sezonów. Ale ewidentnie w ostatnich latach nie jest już taki straszny, jak go malują…