To mogła być historyczna kolejka. Było co prawda w tym sezonie kilka weekendów, kiedy żaden sędzia nie wypaczył wyniku meczu, ale ani razu nie zdarzyło się jeszcze tak, by w ośmiu spotkaniach nie popełniono błędu. Zawsze ktoś coś musiał spieprzyć. No i teraz znowu to samo. Szkoda, że tym razem całe zło wydarzyło się w poniedziałek, a głównymi sprawcami zostali trzej sędziowie, którzy kilka dni wcześniej prowadzili mecz Ligi Europy.
Chodzi oczywiście o Szymona Marciniaka, Tomasza Listkiewicza i Pawła Sokolnickiego. Niby to główny arbiter zwykle firmuje babole kolegów, ale tym razem weźmiemy go w obronę, bo w dwóch sytuacjach zawinił Sokolnicki. Facet chyba jeszcze nie odkręcił się po meczu na Anfield, przeskok z Balotellego na Wilczka był tak duży, że w meczu Piasta z Bełchatowem w dwóch sytuacjach zapomniał podnieść chorągiewki.
Pisaliśmy już o tym wczoraj: Piech po raz drugi w tym sezonie strzelił gola ze spalonego i szczęście, że Piast był tego dnia dużo lepszy, bo znowu mielibyśmy majstrowanie w wynikach. Chociaż żeby nie było: Sokolnicki, co Gliwiczanom zabrał, to zaraz potem oddał, bo przy trafieniu Podgórskiego na 3:1 też dopadło go lekkie zaćmienie.
Gdyby nie on, mielibyśmy kolejkę idealną. Taką, w której nikt nie dyktuje karnych z kapelusza, zawodnicy dostają czerwone kartki, bo faktycznie na nie zasłużyli, a spalone to spalone i trzeba je przestrzegać. Zostawiając już wątek Sokolnickiego, na koniec pochwalimy jeszcze m.in. Mariusza Złotka, który podjął słuszne decyzje, co do dwóch karnych w Poznaniu, a asystent Tomasza Musiała w odpowiednim momencie podniósł chorągiewkę przy bramce Łuczaka w spotkaniu Łęcznej z Górnikiem Zabrze.