Wróciła ekstraklasa, wraca też niewydrukowana tabela. Jesienią po odjęciu błędów sędziów najlepsza była Jagiellonia. Ostatnia kolejka nie przyniosła wielu zmian, bo arbitrzy – o dziwo – nie wypaczyli żadnego wyniku. Trudno w takich momentach sklecić cotygodniowy tekst, ale… nie narzekamy. Zbigniew Przesmycki pewnie z dumą spogląda teraz na swoich podopiecznych. A my tak czy siak z kronikarskiego obowiązku jeszcze raz pochylimy się nad tym, co działo się w weekend. Gdybyśmy stworzyli ranking wpadek, miałby zaledwie kilka miejsc. Na czele znalazłby się Krzysztof Jakubik i jego liniowy, który w meczu Bełchatowa z Podbeskidziem puścił bramkową akcję, choć Arkadiusz Piech był na wyraźnym spalonym.
Ma więc Piech w końcu gola. To dorobek większy niż ten, jaki uzbierał w Legii. Kwiaty należy wysłać do liniowego, przy którym nawet panu Sławkowi skończyłaby się linia obrony. To była tak klarowna sytuacja, że standardowo tłumaczyć ją można tylko brakiem koncentracji. Na szczęście nie zmienia to wyniku spotkania. Podbeskidzie tego dnia strzeliło dwa gole, więc nawet ten nieszczęsny Piech planów im nie pokrzyżował.
Podobnie jak faul na Friesenbichlerze w meczu Lechii z Wisłą. Karny? Dla nas pół na pół. Spokojnie mógłby być, ale – choć zabrzmi to głupio – równie dobrze mogłoby go nie być. Sędzia Marciniak raczej by się z tej decyzji wybronił, ale na szczęście nie musimy tego rozstrzygać, bo Lechia i tak ten mecz w końcu wygrała. Pewnie prezes Mandziara, wyjątkowo nerwowy w przerwie meczu, do dziś roztrząsa tę sytuację. Ale co nas obchodzi Mandziara.
Aha, na koniec napiszemy jeszcze o meczu Legii z Jagiellonią. Ci drudzy jesienią byli najbardziej krzywdzonym zespołem w ekstraklasie i wygląda na to, że tę statystykę będą śrubować. W niedzielę wygrali 3:1, ale być może zwyciężyliby jeszcze wyżej, gdyby z boiska wyleciał Inaki Astiz: facet dwa razy zasłużył na czerwoną kartkę – za faul na Tuszyńskim dostał żółtą, a gdy przewrócił wychodzącego na czystą pozycję Gajosa nie dostał… żadnej.