Reklama

Gdyby nie Teodorczyk, Lech nie miałby licencji i na rachunki

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

12 grudnia 2014, 09:50 • 18 min czytania 0 komentarzy

– Lech ma kilkudziesięciomilionowy dług z czasów, kiedy za dużo wydawał, który skumulował się przez ostatnie lata i który regularnie spłaca. Co z tego, że teraz jesteśmy blisko zbilansowania, kiedy cały czas musimy spłacać stare zobowiązania, choćby transferowe. Kiedyś strata roczna wynosiła nawet 16 mln zł. A jak graliśmy np. w Lidze Europy z Juventusem, sprzedawaliśmy Roberta Lewandowskiego itd., to odnotowaliśmy zysk roczny w wysokości tylko 7 mln zł. I to był tylko jeden taki rok. Czyli bez tych pieniędzy za Lewego i premii z Ligi Europy mielibyśmy gigantyczną stratę. My ten budżet z roku na rok dociągamy tak, żeby możliwie najlepiej go zbilansować. Teo walczył dla nas o fazę grupową i skoro nie udało nam się awansować, musieliśmy go poświęcić. Gdyby nie to, nie mielibyśmy na rachunki i nie otrzymalibyśmy licencji, bo różnym kontrahentom, włącznie z naszymi piłkarzami, nie bylibyśmy w stanie zapłacić – mówi Karol Kliczak, prezes Lecha, w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.

Gdyby nie Teodorczyk, Lech nie miałby licencji i na rachunki

FAKT

Oczywiste jest dzisiejsze otwarcie – zaczynamy od tego, że Legia w dobrym stylu żegna jesień.

Liverpool i Ajax to dwie z drużyn, na które Legia może wpaść 1/16 finału Ligi Europy. Mistrz Polski pokonał u siebie 2:0 Trabzonspor i w wielkim stylu wygrał swoją grupę. W sześciu meczach Legia zdobyła aż 15 punktów! Mimo że Legia mierzyła się z najsilniejszym grupowym rywalem, mającym w składzie tak uznanych piłkarzy, jak Jose Bosingwa (32 l.) czy Oscar Cardozo (31 l.), rozgrywany mecz bez publiczności oglądało się jak sparing.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Milik będzie wielki – nie owija w bawełnę Leo Beenhakker.

Pan pewnie regularnie ogląda mecze tej drużyny. Jak pan ocenia polskiego napastnika?
– Milik ma ogromny talent. Nie tylko w Ajaksie, ale i polskiej kadrze pokazał spore możliwości. Może być wielkim zawodnikiem. Sam talent to jednak nie wszystko. Bardzo ważna jest mentalność. Piłkarz nie może ulec różnym pokusom, chęci zabawy. Gdy kogoś za bardzo to pochłonie, to może nie wykorzystać pełni możliwości.

Prowadził pan 20-letniego Roberta Lewandowskiego. Może pan porównać z nim Milika?
– Nie nie, nie! Dajcie spokój z takimi porównaniami. Prowadziłem 20-letniego Ibrahimovicia i 20-letniego Lewandowskiego, ale to zupełnie inni zawodnicy niż Milik. Poza tym nie mogę ich porównywać, bo Milika po prostu nie znam. Oglądam mecze z jego udziałem, ale to za mało, by go ocenić. Nie znam go bowiem osobiście, a Ibrahimovicia i Lewandowskiego znam. Lewandowski od początku był bardzo mocny piłkarsko, ale też mentalnie. Dlatego spodziewałem się, że zostanie wielkim piłkarzem. Co do Milika, to nie wiem, jakim on jest człowiekiem. Poza tym nie widziałem na treningach, więc byłoby nie fair, gdybym z tej odległości oceniał go szczegółowo. Musisz być bliżej danego piłkarza, by móc powiedzieć o nim coś więcej.

8 milionów euro za Dudę? Jeśli pamięć nas nie myli, to o takim możliwym scenariusz, ktoś już pisał. I byliśmy to my. Tutaj nowe informacje.

Przedstawiciele Napoli oferują 8 mln euro za Ondreja Dudę (20 l.). Latem miałby zastapić Marka Hamsika (27 l.). To będzie najwyższy transfer w historii polskiej ekstraklasy. Do Warszawy spływają oferty zakupu Dudy, a kwoty w nich zawarte są niebotyczne jak na nasze warunki. Najkonkretniejsi okazują się działacze Napoli, którzy są w stanei zapłacić za słowackiego rozgrywającego Legii aż 8 mln euro. Dotychczas najdrożej wytransferowanym zawodnikiem z naszej ligi był Adrian Mierzejewski (28 l.), który w 2011 roku przeszedł z Polonii Warszawa do Trabzonsporu za 5,25 mln euro. Na tle Dudy zapanowało wariactwo. Zainteresowani są nim przedstawiciele kilkunastu klubów. Anglicy pisali już o Evertonie (3,5 mln funtów), do rywalizacji włączyli się także skauci Newcastle, oferując 5 mln euro.

I jeszcze jeden news transferowy z Łazienkowskiej – Bielik może iść śladami Szczęsnego. Różnica jest jednak taka, że ten drugi w podobnym wieku przenosił się za 50 tys. euro, a za tego pierwszego Anglicy oferują nieco mniej niż 2 mln euro.

Reklama

Poza tym:
– Wołąkiewicz z końcem roku odchodzi z Lecha
– Janicki i Makuszewski nie zagrają z Lechem
– Argyriou opuszcza Zawiszę

Image and video hosting by TinyPic

Jeszcze jeden tekst z Faktu – Marco Paixao będzie strzelał do przyjaciela.

Znają się jak łyse koniec, ale dziś nie będą mieli dla siebie żadnych sentymentów! Marco Paixao (30 l.) po raz pierwszy zagra przeciwko Arkadiuszowi Malarzowi (34 l.). – Chcę strzelać do swojego przyjaciela! – zapowiada kapitan Śląska. Poznali się dwa lata temu podczas wspólnej gry w Ethnikosie Achnas i szybko przypadli sobie do gustu. – Mieszkaliśmy na jednym osiedlu i kontakt utrzymywaliśmy także po treningach. Marco to bardzo sympatyczny gość, któremu uśmiech nie schodzi z twarzy. Gdy pojawiła się możliwość jego transferu do Śląska, doradzałem mu to i trzymam kciuki, by wrócił do jak najwyższej formy. Mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie się rozstrzela, ale dopiero na wiosnę – mówi nam Malarz, który dowodzi drugą najlepszą obroną w lidze.

RZECZPOSPOLITA

Rzepa ma oczywiście pewne problemy – zapewne czasowe – by opisać późne wydarzenia z dnia poprzedniego, czyli mecz Legii. Dlatego dziś czytamy, że rekiny pozostały w oceanie. Liga Mistrzów.

W fazie grupowej było wszystko co trzeba: dramatyczne mecze, zwroty akcji, piękne gole i rekordy. – Musimy się pilnować, bo w oceanie pozostały rekiny, które czekają na nasze potknięcie – mówi przed poniedziałkowym losowaniem par 1/8 finału LM trener Chelsea Jose Mourinho. Z grup wyszli sami faworyci, nie licząc Liverpoolu. Broniący trofeum Real nie stracił nawet punktu, bawarska maszyna Pepa Guardioli zacięła się tylko raz, Arsenal w fazie pucharowej jest 15. sezon z rzędu, Barcelona od ośmiu lat nie schodzi poniżej pierwszego miejsca w grupie. Tak jak przed rokiem awansowały tylko trzy zespoły spoza lig wielkiej piątki (FC Porto, FC Basel, Szachtar Donieck), każdy z nich zna już jednak smak rywalizacji w rundzie pucharowej. Ale jeśli ktoś powie, że w jesienne wieczory z Ligą Mistrzów się nudził, to znaczy, że nie kocha futbolu.

Poza tym, Ekstraklasa zapada w sen zimowy.

To ostatnia kolejka przed przerwą. Polskie kluby wrócą na boiska za dwa miesiące 
– 13 lutego 2015 roku. Dzięki wymaganiom licencyjnym i konieczności posiadania podgrzewanej murawy mecze da się jeszcze organizować i nie zachodzi obawa, że którykolwiek zostanie odwołany. Coraz trudniej jednak je oglądać. Nawet nowoczesne stadiony, których w naszej lidze coraz więcej, widzów przed zimnem nie chronią.

GAZETA WYBORCZA

Pełna kontrola Berga – to o wczorajszym meczu.

Image and video hosting by TinyPic

Pięć wygranych i piętnaście punktów w sześciu meczach to nie lada wyczyn. Odkąd w 2009 roku Puchar UEFA przeobraził się w Ligę Europy, mogło się nim poszczycić tylko kilkanaście drużyn. W nagrodę w lutym legioniści mogą wylosować takie firmy jak Liverpool, Roma, Ajax Amsterdam, Anderlecht Bruksela („spadkowicze” z fazy grupowej Ligi Mistrzów) oraz na przykład Celtic Glasgow, z którym w sierpniu się już starli na boisku (zwyciężyli), a potem w walce o zwrot awansu straconego przez błąd administracyjny (przegrali). Spośród prawdodobnych rywali uczestników fazy grupowej LE groźnie wyglądają też m.in. Tottenham czy Besiktas Stambuł. Większość piłkarzy Legii chce jednak rewanży i pragnie znów wylosować Celtic. Niestety, mecz w 1/16 finału najpewniej odbędzie się bez publiczności (Legia się odwołuje). To kara za rasistowskie okrzyki w Lokeren. Bez widzów piłkarze grali też w czwartek i wygraną choć trochę nadrobili to, co odebrali klubowemu księgowemu chuligani. Mistrz Polski za wygraną dostanie bowiem 200 tysięcy euro (za remis otrzymałby połowę). Dodatkowo zajęcie pierwszego miejsca UEFA wycenia na 400 tysięcy (druga pozycja, którą Legia zapewniła sobie w poprzednich spotkaniach, to przelew kwoty o połowę niższej). Po meczu z Turkami możemy być już pewni – Legia na rynku transferowym w tym roku myliła się wyjątkowo rzadko. Zimą miała stuprocentową skuteczność (latem dodała 16-latka Krystiana Bielka, którego chce Arsenal, w czwartek nieźle wypadł Igor Lewczuk). Na Ondreju Dudzie warszawski klub niedługo może zarobić kilka milionów euro, Guilherme odnajduje się na średnim europejskim poziomie, a w czwartek całkowicie spłacił swój transfer Orlando Sa.

Kolejny materiał Przemysława Zycha: O ewolucji Milika.

Image and video hosting by TinyPic

– Ma porównywalną technikę do Lewandowskiego i Ibrahimovicia – mówi trener Leo Beenhakker o Arkadiuszu Miliku, który w środę strzelił swego pierwszego gola w Lidze Mistrzów. Ajax Amsterdam umieścił jego sylwetkę na plakacie reklamującym niedzielny mecz z Utrechtem. W typowym dla Milika geście – z wypiętą klatką piersiową i rozłożonymi rękami. Tak cieszy się z każdego gola. To polski napastnik ma być największym magnesem dla amsterdamczyków, którzy chcą obejrzeć mecz czterokrotnego zdobywcy Pucharu Europy. Kiedyś z plakatów na przechodniów spoglądali Zlatan Ibrahimović i Luis Suarez. Oni, dzisiaj wybitni snajperzy, w wieku 20 lat strzelali mniej od Polaka – w pierwszych 16 meczach w Ajaxie Szwed wbił sześć goli, a Urugwajczyk osiem. Polak aż 17, choć osiem drużynom półamatorskim. W środę wbił swojego pierwszego w LM – APOEL-owi Nikozja – do którego dorzucił dwie asysty. – Patrzę na jego technikę i widzę czysty talent. Porównywalny w swoim wieku z Lewandowskim i Ibrahimoviciem, których oglądałem na co dzień – mówi „Wyborczej” Leo Beenhakker, holenderski były selekcjoner reprezentacji Polski. – Ale technika to tylko część, która decyduje o powodzeniu. Nie wiem, co ma w głowie. Widziałem już setki podobnie utalentowanych napastników, którym czegoś zabrakło – przestrzega. Milik całe życie zmaga się z presją i przypinanymi mu łatkami. W Górniku Zabrze miał być drugim Lubańskim. Ale w pierwszych 17 meczach nie mógł trafić do bramki i kibice stracili cierpliwość. „Gdzie ten nowy Lubański?!” – krzyczeli. Jak często słyszał, że będzie Lubańskim? – Za często – wyrzucił kiedyś z siebie. Potem miał zostać drugim Lewandowskim i niemal w każdym wywiadzie musi odpowiadać na pytania o kolegę z kadry. Teraz czyta, że będzie jak Zlatan. Gdy w weekend wbił dwa gole Willem II Tilburg, holenderski „De Telegraaf” dał tytuł: „Milik imituje Zlatana”. I pisał: „Polak opanował piłkę jak Ibrahimović. Uniósł się w powietrze i niekonwencjonalnym zagraniem odegrał piłkę do Andersona”. Mike Verweij, dziennikarz „De Telegraph”: – Ludzie na początku wątpili w Polaka. Zastanawiali się, czemu do Ajaxu przychodzi chłopak, który nie przebił się w klubach Bundesligi. Teraz są zaskoczeni.

SUPER EXPRESS

Jedyny dzisiejszy materiał to ten o bliźniakach ze Śląska – Flavio, będziesz u mnie zmywał. Zapowiada się sympatycznie.

Image and video hosting by TinyPic

Nie ma to jak dodatkowa motywacja. Marco Paixao (30 l.), do niedawna najlepszy strzelec Śląska, wrócił do gry po ciężkiej kontuzji i od razu zgodził się na zakład z bratem zaproponowany przez „Super Express”. Chodzi o to, który z bliźniaków będzie miał na koniec sezonu więcej goli. – Jestem w trudnej sytuacji, bo Flavio ma wielką przewagę, ale wchodzę w to! – zadeklarował Marco. Przegrany będzie zmywał talerze u zwycięzcy przez trzy wieczory.Dziś Śląsk podejmuje GKS Bełchatów i Marco chce rozpocząć skracanie dystansu do brata, który pod jego nieobecność wyrósł na najlepszego strzelca wrocławskiej drużyny. – Oficjalnie Flavio ma 11 goli, ale zaliczam dwanaście, bo jednego mu zabrano, niesłusznie uznając tamto trafienie za samobója. Mnie też to spotkało w poprzednim sezonie, więc rozumiem brata. Zatem Flavio ma 12, a ja 0. Ale przyjąłem zakład, bo jestem ambitny. Może już dziś uda się coś strzelić, a jak nie, to ostro ruszę wiosną – mówi Marco, który na boisko wrócił tydzień temu, po 189 dniach przerwy. – Nie czuję jeszcze piłki, przerwa zrobiła swoje. Fizycznie czuję się super, ale mentalnie muszę pracować, aby pozbyć się strachu przed odnowieniem kontuzji w meczu z Zawiszą – dodaje Marco. Flavio tylko zaciera ręce na myśl o zakładzie. – Kiedyś, grając w Szkocji, mieszkaliśmy razem i wtedy zmywanie dzieliliśmy. Ale perspektywa tego, że Marco będzie to robił za mnie przez trzy wieczory, jest bardzo kusząca – przyznaje Flavio, choć nie jest pewien wygranej.

SPORT

Oto okładka.

Image and video hosting by TinyPic

Standardowo w Sporcie ktoś zaprasza na kolejkę. Tym razem jednak jest to prof. Jan Chmura, który radzi, by w święta unikać tłuszczów. Ciekawy wywiad.

Przed nami ostatnia w tym roku kolejka ekstraklasy. Widać już, że piłkarze najchętniej udaliby się na wakacje?
– Wydać wyraźne zmęczenie materiału, a to się później przekłada na mniejszą dynamikę, szybkość i całkowity dystans, jaki pokonują piłkarze podczas meczu. A to – co oczywiste – odbija się też na poziomie gry każdego zespołu. Ale to nie jest tylko nasz problem, bo takie zmęczenie w tym okresie można zauważyć również w ligach północnej i wschodniej Europy.

Celowo nie wymienił pan lepszych lig zachodnich…
– Na tym polega problem polskiej piłki, wielokrotnie to powtarzałem – futbolu mamy osoby, które nie powinny uprawiać sportu. Potencjał wyjściowy takiego zawodnika, czyli szybkość, koordynacja, siła eksplozywna, siłą zrywna, jest nieporównywalnie niższy niż w ligach będących na wyższym poziomie, gdzie zawodnik jest dostosowany do warunków piłkarskich. Nie chciałbym być źle zrozumiany przez środowisko, piłkarzy, trenerów i działaczy, ale problem leży w złym systemie szkoleniowym – od młodego chłopaka aż do piłkarza aspirującego do gry na poziomie profesjonalnym. W tym okresie w procesie szkolenia jest bardzo dużo przypadku, później organizmy nie są przyzwyczajone do wysiłku na najwyższym poziomie, co wynika właśnie z niższego potencjału wyjściowego.

Image and video hosting by TinyPic

Większość materiałów, jakie tutaj znajdujemy, jest typowo pod nadchodzące mecze. Takie rozmówki, z których wynika niewiele, np. z tej – Piotr Tworek, asystent Ojrzyńskiego w Podbeskidziu wspomina Zawiszę.

Wielkim problemem dzisiejszego Zawiszy jest fatalna atmosfera wokół klubu. Kiedy pod pańską wodzą drużyna awansowała do II ligi było chyba inaczej?
– Nie chciałbym wnikać w obecne problemy Zawiszy. Muszę jednak przyznać, że w sezonie 2007/08 atmosfera była wręcz rodzinna. Motywacja była na wysokim poziomie i to wszystko budowało wynik. Pamiętam świetne zimowe zgrupowanie w Szklarskiej Porębie, gdzie po kilka razy zdobywaliśmy okoliczne szczyty. Miałem w zespole kilku doświadczonych zawodników. Pracowaliśmy ciężko i były efekty. W całym sezonie przegraliśmy zaledwie jeden mecz.

Teraz właśnie takich cech drużynie bardzo brakuje…
– Jestem przekonany, że trenerzy Rumak i Owczarek robią wszystko, aby wyniki uległy poprawie. Zawisza jest w bardzo trudnej sytuacji, sztab szkoleniowy musi wykonać ogrom pracy. Są to młodzi i żądni sukcesu ludzie. Może na pierwszy rzut oka po wynikach tego nie widać, ale bydgoszczanie potrafili chociażby strzelić dwa gole Koronie, a także zremisować w Białymstoku. Dlatego jestem przekonany, że czeka nas w niedzielę bardzo trudny mecz.

Tak się złożyło, że w meczu Pucharu Polski, w Bydgoszczy, prowadził pan samodzielnie Podbeskidzie i wygraliście 2:0.
– To była wyjątkowa i trudna sytuacja, bo trenera Ojrzyńskiego zmogła kontuzja. Mecz nie był łatwy, Zawisza miał swoje sytuacje. My jednak, konkretnie Darek Pietrasiak, strzeliliśmy dwa gole i awansowaliśmy dalej. Osobiście mam dużą satysfakcję, że prowadząc samodzielnie pierwszy raz ekstraklasowy zespół – mimo iż w Pucharze Polski – udało się wygrać. Nasz sztab szkoleniowy przygotował na ten mecz dobry plan.

Image and video hosting by TinyPic

Czytanie Sportu kończymy cyklem, który zapewnia podróż do przeszłości – „Kepki” z fińskich domków. Cytujemy początek tekstu.

8 grudnia 2014 roku w domach „szombierkorzy” na całym świecie polały się łzy. Jerzy Wilim właśnie po raz ostatni zszedł z murawy… Wie pan, jak w ten poniedziałek (8 grudnia – dop.red.) Gerda zatelefonowała do nas i powiedziała: „Jorguś odszedł”, to się rozpłakałem jak dziecko… – Henryk Peszke (rocznik 1936) to jedna z najbarwniejszych postaci w całej historii GKS-u Szombierki. I „kronikarz pamięci”. Precyzyjnie wypełniane albumy zapełniają coraz więcej szafek w mieszkaniu państwa Peszke przy ulicy Piątka, na Szombierkach oczywiście. Fragmenty artykułów prasowych poświęconych klubowi i jego ludziom – ostatnio coraz rzadszych, bo kogóż dziś interesują historie sprzed pół wieku – a choćby i tylko sprzed ćwierćwiecza… Więcej jest ich tylko, kiedy komuś ze „starej gwardii” Dobry Pan przyszyła powołanie na niebieskie boiska. Tak jak w ten nieszczęsny poniedziałek…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Piątkowa okładka mało piłkarska.

Image and video hosting by TinyPic

O meczu Legii już się naczytaliśmy, o ofercie Napoli za Dudę cytowaliśmy przy okazji Faktu, rozmowę z Beenhakkerem o Miliku – również.

Kopalnie talentów, czyli szukać trzeba umieć – pisze Kazimierz Węgrzyn w swoim felietonie.

Talent to nie wszystko. Niby wyświechtany slogan, lecz o jego prawidłowość co rusz przekonują się kibice właściwie każdej dyscypliny sportu. Wszędzie bowiem działają takie same mechanizmy. Ktoś jest dobry za młodu – od razu zostaje okrzyknięty supertalentem, ludzie wkładają mu do głowy, że zrobi wielką karierę, a świat leży u jego stóp. Błąd. Ilu było takich sportowców, którzy w młodym wieku błyszczeli, by później bezpowrotnie przepaść? Wielu. Pierwszy z brzegu, który przychodzi mi do głowy – Freddy Adu. W 2003 roku miał 13 lat, a Pele mówił o nim, że drzemią w nim nieograniczone możliwości, że za kilka lat będzie najlepszy. Dziś nikt o nim nie pamięta. (…) Wszystko wskazuje na to, że taką szansę dostanie Krystian Bielik, który ma zostać piłkarzem Arsenalu Londyn. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy sobie tam poradzi. Dla mnie jest to chłopak, który nie wygrywa rywalizacji z Ivicą Vrdoljakiem i Tomkiem Jodłowcem, więc wydawać by się mogło, że w zespole Arsene’a Wengera nie ma czego szukać. Widocznie jednak skauci Kanonierów dostrzegli w nim coś, czego ja nie widzę. Najwyraźniej dla nich Bielik jest chłopakiem, który oprócz tego, co już pokazał, ma olbrzymie możliwości rozwoju.

Kolejorz walczy z długiem – taki nagłówek do Ligowego Weekendu prezentuje PS. Zamiast cytować tekst Macieja Henszela, od razu kierujemy wzrok na wywiad z Karolem Klimaczkiem, prezesem Lecha.

Image and video hosting by TinyPic

Trzy, cztery lata temu na porażki reagowaliście wysyłaniem zawodników do rezerw, zamrażaniem premii itd. Teraz takich reakcji nie ma. Kibice zarzucają zarządowi klubu bierność.
– Ależ my reagujemy za każdym razem. W sposób ostry, stanowczy, aby wstrząsnąć zespołem. Po ostatnich meczach też tak zrobiliśmy. Nie chcę oceniać tego, co było kiedyś. Lech ma być drużyną, więc nie rozumiem, co ma dać polowanie na czarownice, czy szukanie kozła ofiarnego. Przecież cała drużyna w głupi sposób traci punkty, tak samo jak cała drużyna wygrywa. Rozwiązanie, które ma powodować w przyszłości lepsze powiązanie wynagrodzeń piłkarzy z ich wynikami, zostało wprowadzone już jakiś czas temu.

Czyli wracamy do tematu majstrowania przy premiach, o czym ostatnio informowaliśmy.
– Należy rozróżnić dwie składowe wynagrodzenia piłkarzy – premie od tzw. wejściówek. Od połowy tego roku zmieniamy wejściówki. System jest teraz bardzo prosty – za wejście na boisko dostajesz pieniądze tylko wtedy, gdy mecz jest wygrany. Samo przebywanie na murawie nic nie daje. Jest wpisem do protokołu i statystycznym faktem. Nic więcej.

Dlaczego musicie się teraz głowić nad tym, skąd wziąć pieniądze, a w kasie jest pusto, skoro za Łukasza Teodorczyka zgarnęliście 4 mln euro.
– Abstrahując od kwoty, pieniądze spływają w ratach. Dodatkowo, powiedzmy to po raz kolejny, Lech ma kilkudziesięciomilionowy dług z czasów, kiedy za dużo wydawał, który skumulował się przez ostatnie lata i który regularnie spłaca. Co z tego, że teraz jesteśmy blisko zbilansowania, kiedy cały czas musimy spłacać stare zobowiązania, choćby transferowe. Kiedyś strata roczna wynosiła nawet 16 mln zł. A jak graliśmy np. w Lidze Europy z Juventusem, sprzedawaliśmy Roberta Lewandowskiego itd., to odnotowaliśmy zysk roczny w wysokości tylko 7 mln zł. I to był tylko jeden taki rok. Czyli bez tych pieniędzy za Lewego i premii z Ligi Europy mielibyśmy gigantyczną stratę. My ten budżet z roku na rok dociągamy tak, żeby możliwie najlepiej go zbilansować. Teo walczył dla nas o fazę grupową i skoro nie udało nam się awansować, musieliśmy go poświęcić. Gdyby nie to, nie mielibyśmy na rachunki i nie otrzymalibyśmy licencji, bo różnym kontrahentom, włącznie z naszymi piłkarzami, nie bylibyśmy w stanie zapłacić. Proste. Roczny koszt utrzymania Inea Stadionu to nie tylko 600 tysięcy złotych opłaty do miasta. To kropla w morzu potrzeb, bo rocznie utrzymanie stadionu to 6–7 milionów złotych.

Piotr Wiśniewski z Lechii talent dostał od Boga.

Obecny sezon jest jego jedenastym w biało-zielonych barwach. Piotr Wiśniewski nigdy nie krył, że Lechia to jego ukochany klub. Gdy wreszcie się w niej znalazł, spełnił swoje marzenia. Ale naprawdę niewiele brakowało, by w ogóle do tego nie doszło. – Graliśmy w czwartej lidze razem z Wierzycą Starogard, gdzie Piotr wówczas występował i został wicekrólem strzelców. Wywalczyliśmy awans i chciałem go mieć w zespole – mówi Tomasz Kafarski, wtedy trener Kaszubii Kościerzyna. – Sporo mnie jednak kosztowało przekonanie go do przenosin. Dostał już propozycję z Urzędu Miasta w Starogardzie Gdańskim, gdzie miał pracować i dalej grać w Wierzycy. Wahał się, ale w końcu postanowił zasilić Kaszubię. Czas pokazał, że podjął słuszną decyzję – dodał Kafarski, który później prowadził go także w Lechii. (…) – Piłkarski samorodek. Pan Bóg dał mu talent i wyposażył w niezbędne atrybuty potrzebne do gier zespołowych. Myślę, że dobrze grałby także na przykład w piłkę ręczną – uważa „Bobo” Kaczmarek. – Przez moje ręce przewinęły się setki graczy, ale rzadko trafiłem na zawodnika z takimi zdolnościami do piłki nożnej jak Wiśniewski.

Image and video hosting by TinyPic

Sadajew nie do końca jest zadowolony i mówi, że u sędziów ma stereotyp rozrabiaki.

Napastnik Lecha Poznań Zaur Sadajew nienawidzi pojawiać się przed kamerami i mikrofonami. Przed meczem z Lechią Gdańsk został jednak wyznaczony na konferencję prasową. – Gdyby to ode mnie zależało, to by mnie tu nie było – wypalił na początku Czeczeniec. – Mam nadzieję, że jestem tutaj po raz pierwszy i ostatni – dodał. Potem jednak bardzo rzeczowo odpowiadał na pytania. Przede wszystkim na temat swojej formy. Strzelił dla Kolejorza dwa gole, ostatnio zwycięskiego przeciwko Wiśle (2:1). W kilku spotkaniach mocno jednak irytował swoją postawą. – W Lechii trenowałem z drugim zespołem, a wiadomo, jak tam wyglądają treningi. Dlatego po przyjściu do Poznania prezentował poziom średni albo nawet jeszcze niższy. Potem jeszcze przytrafiła mi się kontuzja i na pewno po niej nie gram na sto procent – opowiada. – Zimą będą chciał dojść do optymalnej dyspozycji i na wiosnę to wreszcie pokazać – zapowiedział. Sadajew w Lechu dostał cztery żółte kartki, ale żadnej za faul. Karany był za odkopnięcie piłki, przepychankę z rywalem, odepchnięcie przeciwnika i próbę wymuszenia rzutu karnego. – Może faktycznie swoje nerwy inwestuję nie w te sytuacje, które potrzeba – zgadza się napastnik poznańskiej drużyny. – Uważam jednak, że sędziowie podczas meczów patrzą głównie na mnie. Działa stereotyp, że to ja jestem rozrabiaką – żali się i dodaje: – Często mam wrażenie, że jak ja kogoś sfauluję, to jest to odbierane dwa razy gorzej niż, jak ktoś mnie sfauluje. Przez to pojawiają się takie moje nerwowe reakcje.

Image and video hosting by TinyPic

Bramkarz bez pachówek – poznajcie historię Michała Buchalika.

Trzy lata temu z ławki rezerwowych patrzył, jak w Lechii Gdańsk grają Sebastian Małkowski i Wojciech Pawłowski. Dziś obaj mogą mu zazdrościć. Trenerem gdańszczan był wtedy Tomasz Kafarski. Dlaczego nie dawał grać Buchalikowi? – Miałem do dyspozycji trzech niedoświadczonych bramkarzy. Początkowo postawiłem na Sebastiana Małkowskiego, bo wtedy był po prostu najlepszy – opowiada. Potem do bramki wskoczył Wojciech Pawłowski. – Byłem przekonany, że trener postawi na mnie, ale wybrał Wojtka. Dopisywało mu szczęście, w kilku meczach wypadł rewelacyjnie. Zrozumiałem, że ten sezon jest dla mnie stracony – mówi Buchalik. (…) Latem wydawało się, że kibice Wisły długo będą tęsknić za Miśkiewiczem (w ubiegłym sezonie 15 meczów bez straconego gola!), ale Buchalik szybko przekonał ich do siebie. – Nie robi grawerowanych błędów, nie puszcza pachówek, a podczas treningu jest niesamowicie zaangażowany – chwali Franciszek Smuda. – Musi poprawić się na przed polu, za to nogami Ra znacznie lepiej od Miśkiewicza. O 50 procent lepiej! – dodaje.

Jest jeszcze kilka interesujących materiałów, ale wszystkiego nie damy rady zacytować.

Najnowsze

Ekstraklasa

Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Piotr Rzepecki
5
Rumak: Dlaczego było tak mało sytuacji? Sam szukam odpowiedzi na to pytanie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...