Norman Whiteside, były znakomity zawodnik Manchesteru United za każdym razem opowiada tę historię z uśmiechem na twarzy, chociaż wtedy na pewno nie było mu do śmiechu. Niedługo po tym jak sir Alex Ferguson dołączył do klubu, wyszło szydło z worka i okazało się, kto rozpija drużynę. Problem był poważny, ponieważ w opinii Fergusona w ówczesnej ekipie “Czerwonych Diabłów” piłkarzy reprezentujących wysoki poziom było w sumie zaledwie sześciu, z czego połowa tej grupy przodowała w imprezowaniu. Chodzi oczywiście o Paula McGratha, wspomnianego na wstępie Normana Whiteside’a oraz tego, który powinien być przykładem dla wszystkich – kapitana zespołu, Bryana Robsona.
Pijackie eldorado trwało w najlepsze, ale oddajmy głos Whiteside’owi, który przypomni nam pewną pamiętną noc: “Ciężko było się przestawić z wolności, jaką dawał nam Ron Atkinson (poprzednik Fergusona), na rygor, który wprowadził “Fergie”. Jechaliśmy wtedy gdzieś z klubem, a Szkot poszedł na zakupy. To my co? Oczywiście cała drużyna poszła pić. Śpiewanie, przekleństwa i przekomarzanie się słychać było wszędzie, dlatego trener nie miał problemów ze znalezieniem nas. Wpadł z siatkami do baru i kazał nam wracać do hotelu. W swoim pokoju zebrał wszystkich imprezowiczów i wydarł się na nas, że “to hańba dla klubu i tym podobne”. Myślicie, że to koniec? Skądże.
Whiteside uśmiecha się jeszcze szerzej: “Ja i Bryan Robson ponownie wyśliznęliśmy się do baru, a później poszliśmy parę mil dalej do klubu nocnego myśląc, że tam “Fergie” i jego szpicle nas nie znajdą. Uradowani zamówiliśmy drinki, ale szybko uzmysłowiliśmy sobie, że stoi za nami Martin Edwards, prezes klubu. Wiedzieliśmy, że mamy przechlapane, ale to był dopiero początek. Minęło 15 minut i wpadli Ferguson ze swoim asystentem, Archie’em Knoxem. Odbyło się to jak w saloonie na dzikim zachodzie. Wlecieli gwałtownie i stanęli, lustrując wszystkich”.
Jak skończyła się ta historia? Szybkim wytrzeźwieniem. Norman Whiteside wspomina: “Przeprosiłem ich od razu i powiedziałem: “Dalej szefie, bierzmy taryfę i wracajmy do hotelu”. To jedynie jeszcze bardziej rozsierdziło Szkota i podziałało na niego jak czerwona płachta na byka. Sir Alex zrobił się czerwony jeszcze bardziej, nie wytrzymał i eksplodował: “Taxi?! Chyba sobie jaja robicie! Na nogach do hotelu, gnojki!”.
I tak szli powolutku wszyscy, dobrych kilka kilometrów. Ekipa była zacna – Edwards, Knox, Ferguson i przede wszystkim Whiteside i Robson. Nasi bohaterowie ledwo trzymali się na nogach i szli zygzakiem, a reszta drużyny śmiała się z nich, wyglądając ukradkiem przez hotelowe okna.
Ten legendarny wypad i mistrzowska pogoń Fergusona i jego szpicli (swoją droga miał chłop do tego nosa, pamiętacie sławną domówkę Giggsa i Sharpe’a?) opowiedziana została oczami Whiteside’a, ale to nie o nim będzie dziś głównie mowa. Norman był utalentowanym piłkarzem, ale prawdziwym symbolem tego pokolenia był Bryan Robson – popularny “Robbo”, ale dla większości kibiców United po prostu “Captain Marvel”.
Ciekawie o imprezowym trio pisał biograf sir Aleksa, znany dziennikarz Patrick Barclay: „(Alex) Robsona uważał za ryzyko, na które można sobie pozwolić: najmniejszy z pijaków i fantastyczny zawodnik. Whiteside był prawie równie utalentowany (…) gorzej u niego było jednak z dyscypliną. McGratha musiał za to pewnego razy wyrzucić z treningu, ponieważ był na takim kacu, że nie mógł biegać. Był alkoholikiem i beznadziejnym przypadkiem…”.
Niemniej jednak – co wielokrotnie powtarzało wielu ludzi – Robson był kłopotem dla Fergusona. Dlaczego? Szkot chciał przebudować drużynę, zmienić panujące zwyczaje – czytaj picie – ale przy tym zachować najlepszych piłkarzy. Bryan był po środku. Z jednej strony był kapitanem i genialnym piłkarzem, ale z drugiej strony nie stronił od kielicha, dawał zły przykład juniorom i wszystkim w klubie.
Pisano kiedyś, że Robson tak naprawdę był ostatnim człowiekiem ze starej szkoły, który łączył chlanie z piłką. I nie mówimy tutaj wcale o szalonych latach 80-tych, a końcu 90-tych, kiedy Bryan był już grającym managerem Middlesbrough. Wiadomo nie od dzisiaj, że zwyczajnie lubił sobie wypić. Ale po kolei. Spójrzmy w piłkarskie CV Robsona a zrozumiemy, dlaczego nazywano go “Captain Marvel”.
Jak opisać jego grę? Inny z Robsonów, świętej pamięci sir Bobby mawiał: “Bryan Robson był obok Alana Shearera absolutnie najlepszym zawodnikiem, jakiego miałem zaszczyt trenować”. Cytując innego z trenerów: “Cholera, miał wszystko: szybkość, timing, odwagę, przewidywanie, niesamowitą wydolność oraz kondycję, podanie, wślizgi, odbiór piłki, a nawet dobrze grał głową. Pomocnik kompletny”. “Robbo” rozegrał w kadrze Anglii 90 spotkań (w latach 1980-91), w których strzelił 26 goli. Co więcej, był kapitanem drużyny narodowej aż w 65 meczach. Tylko legendarni Bobby Moore i Billy Wright częściej wyprowadzali kadrę na boisko.
Do Manchesteru United przychodził w 1981 roku jako najdroższy brytyjski gracz (kwota transferu wyniosła niebotyczne jak na tamte czasy półtora miliona funtów, rekord ten przetrwał do roku 1987) i grał na Old Trafford aż do 1994 roku. “Robbo” przetrwał McGratha i Whiteside’a, jako jedyny z pijackiego trio ostał się do końca. Bilans spotkań i goli dla United? Także fenomenalny: 461 spotkań i 99 bramek we wszystkich rozgrywkach. Warto dodać, że w 1990 roku Robson uhonorowany został OBE, czyli “Order of the British Empire”, w uznaniu za jego zasługi sportowe.
Jak Bryan godził swoje alkoholowe nawyki z grą na tak wysokim poziomie? Wielokrotnie sugerowano, że po prostu… szybko trzeźwiał, miał dobry metabolizm. Podobnie jak Bobby Moore, inny kapitan kadry Anglii. Moore lubił wypić, ale nigdy nie widziano go zmiętego lub nieprzygotowanego do meczu. Nawet Harry Redknapp wspominał kiedyś, że wszyscy rano byli zawsze skacowani, a Booby już biegał kółeczka na stadionie, na mecz przychodził za to zawsze w formie i nienagannie ubrany.
Bryan Robson miał końskie zdrowie, w piłkę grał prawie do 40. roku życia. Ostatni mecz zagrał pierwszego stycznia 1997 roku, jako grający menedżer Middlesbrough. Cóż, dobre geny zawsze w cenie. Dzięki temu przetrwał tak długo w futbolu, a także dzięki pewnej odpowiedzialności, z którą nauczył się żyć. O co konkretnie chodziło? W czasach United “Robbo” był kapitanem, do tego fantastycznym graczem i wszyscy w klubie patrzyli w niego jak w obrazek, z czego zresztą zdawał sobie sprawę. To nieco ograniczało jego pijackie eskapady i nie mógł sobie pozwolić na tyle, co Whiteside czy McGrath. Nie znaczy to oczywiście, że “Captain Marvel” był świętoszkiem. Co to, to nie. Potrafił jednak wziąć się w garść kiedy trzeba było, co czyniło z niego “fantastycznego zawodnika i najmniejszego z pijaków”.
Robson potrafił czasem – w przeciwieństwie do dwójki swoich ukochanych kompanów – przystopować, co pozwoliło mu przetrwać zmianę obyczajów w klubie. Efektem tego były dwa mistrzostwa Anglii, trzy Puchary Anglii i Puchar Zdobywców Pucharów. Zwłaszcza te dwa tytułu mistrzowskie są wspaniałym osiągnięciem – Paul McGrath i Norman Whiteside tego nie doczekali, obaj zostali sprzedani w 1989 roku odpowiednio do Aston Villi i Evertonu.
Jak potoczyły się ich dalsze losy doskonale wiemy – Paul został legendą Aston Villi, Norman nigdy za to nie wykorzystał swojego wielkiego potencjału, kończąc karierę w wieku ledwie 26 lat. Przyczyna? Kontuzja nogi, która w trakcie jego kariery operowana była… aż 13 razy. Lekarze zagrozili, że następny uraz może go wysłać na wózek inwalidzki, dlatego piłkarz odpuścił. Możemy zaryzykować jednak pewną tezę, iż mało higieniczny tryb życia Irlandczyka pewnie także przyczynił się do stanu jego organizmu.
Wracając do Robsona, jest on jednym z symboli piłkarskiego świata, którego już nie ma. Jeden powie: świetnie, w końcu – nie okłamujmy się – większość opisywanych tutaj postaci trąci patologią, niektóre są wręcz tragiczne. Z drugiej jednak strony, za trzydzieści lat nadal z przyjemnością sięgniemy po historie Mersona czy McGratha, w przeciwieństwie do biografii dzisiejszych bogów futbolu. Kto będzie chciał czytać o wizytach u fryzjerów, pozowaniu w majtkach i poprawianiu wyników na siłowni?
Już w 1893 roku pewien angielski wikary pisał: “Futbol to fascynacja diabła i siostra bliźniaczka alkoholu”. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić, ale nie zaprzeczycie, że piłka i procenty to cholernie atrakcyjne połączenie? Zwłaszcza w opowieściach o brytyjskich legendach murawy jak Adams, Best czy właśnie nasz dzisiejszy bohater, Bryan Robson.
Kuba Machowina