Reklama

Lekarze, badania, problemy z sercem i nowy start w okręgówce

redakcja

Autor:redakcja

24 października 2014, 11:52 • 6 min czytania 0 komentarzy

Kiedy jako 16-latek wyjeżdżał z Polski do Wielkiej Brytanii, zdaniem niektórych uchodził za jeden z największych polskich talentów. W kolejnych latach występował w młodzieżowych drużynach Glasgow Rangers, ocierając się o pierwszy zespół. Razem z Piotrem Zielińskim czy bohaterem ostatnich meczów dorosłej kadry, Arkadiuszem Milikiem, grał w polskiej młodzieżówce. W pewnym momencie słuch po nim zaginął. Powrót do Polski, wada serca, sprzeczne opinie lekarzy i w konsekwencji ponad rok przerwy w grze. Kamil Wiktorski, bo o nim mowa, ma 21 lat i próbuje wrócić do gry w piłkę na wyższym poziomie. Pierwszy przystanek – warszawska okręgówka, rezerwy Dolcanu Ząbki.

Lekarze, badania, problemy z sercem i nowy start w okręgówce

Ostatnio miałeś okazję wystąpić w meczu okręgowego Pucharu Polski z Mazurem Karczew. Przeciwnik, patrząc na to, gdzie grałeś wcześniej, mało wymagający.
– To był ten, co przegraliśmy tak? Fakt, inaczej to wygląda, ale trzeba jakoś wrócić, trenować i czekać, aż coś się zmieni.

Nie czujesz się jak na zesłaniu?
– Miałem długą przerwę, więc taka jest kolej rzeczy. Najpierw trzeba pograć trochę niżej i wrócić do formy. Wiadomo, że jeśli od razu poszedłbym gdzieś wyżej, na większe obciążenia, mógłbym szybko złapać kontuzję i znów nie mógłbym trenować. Może i lepiej, że idę do przodu małymi kroczkami. Jestem w treningu już dwa i pół miesiąca. Czuję się lepiej, a nawet dobrze. Chciałbym jak najszybciej wrócić na wyższy poziom, zagrać normalne mecze, potrenować.

Dobrze powiedziane: normalne mecze. Okręgówka z grą w piłkę nie ma raczej zbyt wiele wspólnego.
– (śmiech) Chłopaki mają jakieś podstawy. Jest zaangażowanie, wola walki. Schodzą zawodnicy z pierwszego zespołu i wszyscy grają na sto procent, ale – wiadomo – każdy chciałby grać wyżej. Nie patrzymy na przeciwników, tylko na własną grę i staramy się podnosić umiejętności.

Cofnijmy się o prawie dwa lata. Co dokładnie spowodowało, że musiałeś przestać grać w piłkę?
– Byłem z Ruchem Chorzów w Turcji i po powrocie z obozu miałem testy medyczne. Lekarz powiedział, że mam wadę serca, a klub nie będzie brał na siebie ryzyka i nie podpisze ze mną kontraktu. Zaczęło się jeżdżenie po gabinetach. Byłem w Otwocku, gdzie z kolei powiedzieli mi, że wszystko jest w porządku. Później pojechałem do Centralnego Ośrodka Medycyny Sportu w Warszawie, czyli najważniejszej placówki tego typu w Polsce. Tam usłyszałem to, co w Ruchu – nie mogę grać w piłkę. Miałem rok przerwy. Później zacząłem trenować z Chemikiem Bydgoszcz i teraz, latem, znów pojechałem do COMS-u. Przyjął mnie inny lekarz. Zobaczył moje wyniki sprzed roku, porównał z obecnymi. Nic się nie zmieniło, ale powiedział, że… mogę trenować. Nie widział żadnych przeciwwskazań, żebym uprawiał sport. Muszę tylko jeździć na kontrole.

Reklama

Brzmi tak, jakby lekarze sami nie byli pewni. Co właściwie ci dolega?
– Niedomykalność dwupłatkowa aortalna. Podczas intensywnego wysiłku aorta się rozciąga, bo przepływa przez nią więcej krwi. Jeżeli rozciągnie się do zbyt dużych rozmiarów, może pęknąć.

Brzmi strasznie.
– Strasznie będzie, jak te rozmiary rzeczywiście będą ponad normę. Na szczęście to powolny proces i nie ma zagrożenia, że coś się pogorszy z tygodnia na tydzień. Do lekarza muszę chodzić co roku. Jeśli przez ten czas aorta się powiększy, powiedzmy, o dwa lub trzy milimetry, lekarz będzie widział, że robi się coraz gorzej. Wtedy będę miał dwie możliwości. Przeczekać, i zobaczyć, czy nadal będzie rosła. Musiałbym wtedy odpuścić piłkę i mógłbym co najwyżej wyjść sobie pobiegać, ale nie z dużą intensywnością i nie codziennie. Drugą opcją byłaby operacja, podczas której miałbym wstawioną sztuczną zastawkę serca.

Wolałbyś chyba tego uniknąć?
– Wiadomo…

Serca nie da się wyleczyć?
– Nie, to wada wrodzona. Ma ją pięć procent populacji na świecie i większość nawet o tym nie wie. Nie daje żadnych objawów, przynajmniej u mnie. Lekarze pytali mnie, czy czułem się szczególnie zmęczony, albo traciłem przytomność. Nic takiego nie miało miejsca.

Wróćmy do tematów bezpośrednio związanych z piłką. Dlaczego zdecydowałeś się na powrót do Polski?
– W 2012 roku, latem, byłem na obozie z Młodą Ekstraklasą Legii, ale trener nie był zdecydowany. Jeśli byłaby możliwość zostania tam, na pewno bym się zgodził. Już wtedy miałem trochę dosyć Szkocji. Tym bardziej, że Rangersi zostali zdegradowani i przyszłość klubu nie była do końca pewna. Zostałem jednak w klubie, bo była szansa na regularną grę. Mówili, że chcą dać szansę młodym zawodnikom. I dali, ale ja sam jej nie dostałem. Sprowadzili reprezentanta Irlandii, dwóch zawodników z Hearts ze szkockiej Premier League i młodzi nagle poszli na ławkę. Czułem się rozczarowany i niedoceniony. Tylko dwa razy załapałem się na ławkę rezerwowych.

Po degradacji kibice nadal przychodzili na mecze?
– Tak, na każdym meczu u siebie było po 50 tysięcy.

Reklama

Tym bardziej żal tego, co działo się z tobą później.
– Jest jak jest.

Zawiodłeś się?
– Nie, bo podglądałem wielu dobrych zawodników i naprawdę dużo się nauczyłem. Liczyłem na jakiś debiut, bo bardzo dobrze szło mi w rezerwach i rozgrywkach młodzieżowych. Tam akurat nie było ligi, co tydzień graliśmy sparingi. Raz z trzecią ligą, raz z drugą, raz z rezerwami Celtiku. W Szkocji czy Anglii każdy daje z siebie wszystko. Nie chodzi tam o punkty ale o to, kto wygra mecz. Liga tak naprawdę nie była potrzebna, bo jako rezerwy graliśmy z dobrymi zespołami i mecze zawsze stały na wysokim poziomie. Przed Rangersami byłem jeszcze w dwóch klubach: Lecce i Ipswich Town, ale to w Szkocji od razu chcieli mnie ściągnąć. Podjąłem decyzję, że stawiam na piłkę i wyjeżdżam. Praktycznie wszystkie argumenty były za. Mogłem w końcu trenować na normalnych boiskach. Teraz wszystko się zmienia, ale jeszcze kilka lat temu sztuczne boisko w Polsce było czymś luksusowym.

Będąc w Glasgow czułeś jakieś zainteresowanie swoją osobą z Polski?
– Ofert transferowych nie było. Miałem parę wywiadów, ale grałem w juniorach, więc nie oczekiwałem jakiegoś większego zainteresowania. Pewnie byłoby inaczej, gdybym zadebiutował w pierwszej drużynie. Od początku grałem też w młodzieżowej reprezentacji. Nie wiem, co się stało, że nagle przestałem dostawać powołania. Trener Władysław Żmuda chciał, żebym przyjechał na całe zgrupowanie. Klub się nie zgodził, bo nie musiał puszczać mnie na całe dwa tygodnie. Chcieli, żebym zagrał w meczu w klubie, a dopiero później poleciał na zgrupowanie. Nie dogadali się i trener zaczął powoływać kogoś innego. Kiedy ostatni raz zagrałem w kadrze, jakoś trzy lata temu, byli tam jeszcze Piotr Zieliński, Arek Milik, Mateusz Lewandowski, Kacper Przybyłko… Wielu dobrych zawodników, mieliśmy fajną paczkę.

Co teraz? Stawiasz przed sobą konkretne cele?
– Chciałbym podpisać jakiś kontrakt, regularnie trenować i wrócić do swojego poziomu. Najlepiej w Polsce. Możliwość gry w pierwszej lidze byłaby super sprawą.

Dajesz sobie jakąś granicę czasową?
– Przyjdzie samo. Tak jak z reprezentacją, Rangersami, testami w innych klubach. Jak się gra dobrze, idzie samo z siebie.

Rozmawiał MATEUSZ SOKOŁOWSKI

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...