Niektórym niewątpliwie już się wydawało, że to koniec i czas pomyśleć o powrocie do Polski. „Boruc się skończył”. W końcu nowy trener Southampton „wyciął” Polaka, degradując go z pozycji bramkarza numer jeden do upokarzającego numeru trzy – czytaj ogórka siedzącego na trybunach. Boruc znalazł się w kropce – nie odszedł do innego zespołu, a na grę w ekipie „Świętych” nie mógł liczyć. Wtedy pojawiła się oferta wypożyczenia z Bournemouth. Klubu, który przeciętnemu kibicowi z Polski nie mówi absolutnie nic. Tym, którzy czytali autobiografię Harry’ego Redknappa już coś więcej świta w głowie, w końcu „Arry” spędził na Dean Court aż dziewięć długich lat. Opinie były jednak jednoznaczne – dla Polaka to sportowy upadek.
W zeszłym sezonie Boruc statystycznie uplasował się w ścisłej czołówce najlepszych bramkarzy ligi. Kiedy Artur grał – pomijając pamiętne babole, które każdemu bramkarzowi czasem się zdarzają – spisywał się dobrze, wielokrotnie ratując wynik. Dlaczego zatem stracił miejsce między słupkami? Nie chcę, żeby zabrzmiało to jako typowo polskie biadolenie, ale wszystko wskazuje na to, że niestety przez układy. Przypomnijmy – trenerem bramkarzy w ekipie „Świętych” jest Dave Watson. To właśnie on polecił kupić Frasera Forstera, czyli swojego… byłego podopiecznego. Cena sugerowała jedno – Fraser z miejsca dostanie plac, w końcu kto normalny płaci 10 milionów funtów za rezerwowego bramkarza? Od strony sportowej Borucowi nie można było zarzucić nic. Bronił pewnie, eksperci plasowali go w czołówce Premier League. Letnie trzęsienie ziemi na St. Mary’s Stadium zmieniło jednak układ sił. Ot, nowa miotła, nowe porządki trenera Koemana. Holender posłuchał Watsona i odstawił „Borubara” na boczny tor.
Minął ledwie miesiąc (Polak wypożyczony został 19 września) i sytuacja obróciła się o 180 stopni, a plotki o śmierci pacjenta okazały się mocno przesadzone. Więcej – pacjent ma się coraz lepiej, tak samo jak jego nowa (choć zapewne tymczasowa) drużyna. Tutaj wracamy znów do Bournemouth. Jest to co prawda jedynie klub z Championship, ale warto mu się przyjrzeć bliżej.
Po pierwsze trener. Eddie Howe to legenda (jako zawodnik) „The Cherries”, a zarazem jeden z najmłodszych trenerów w Anglii. I najzdolniejszych, dodajmy. Howe ma zaledwie 37 lat, czyli tylko… trzy więcej od Artura. Nie przeszkadza to jednak być Eddie’emu gorącym nazwiskiem na trenerskiej giełdzie. Nie wiadomo, czy uda mu się z to z Bournemouth, ale przyszłość tego szkoleniowca to zdecydowanie Premier League. W wypadku Howe’a praca tam wydaje się być jedynie kwestią czasu.
Po drugie miasto. Bournemouth położone jest nad kanałem La Manche i słynie z tego, że jest popularnym ośrodkiem wypoczynkowym i znanym kąpieliskiem. Plaże, hotele, wille, kluby nocne – to wszystko klimat tego miasta, w którym żyje nie więcej niż 170 tysięcy ludzi. W planach jest także budowa sztucznej rafy koralowej, co ma jeszcze zwiększyć ilość turystów. Bournemouth i tak jest już jednak bardzo popularne – mówi się, że to ulubione miejsce na weekendowy wypad dla większości londyńczyków.
Z Borucem między słupkami „The Cherries” rozegrali do tej pory pięć ligowych spotkań, z których wygrali cztery i jedno zremisowali. Więcej – znaczącej poprawie uległa gra w obronie, w tych pięciu meczach rywale pokonali Artura jedynie dwa razy. Nietrudno policzyć, że daje to póki co kapitalną średnią straconych goli: zaledwie 0.4. Z Borucem w bramce Bournemouth awansował także w Pucharze Ligi, pokonując faworyzowane Cardiff City aż 3:0.
Przed przyjściem Boruca drużyna traciła dużo więcej bramek niż obecnie. Co prawda w pierwszych trzech spotkaniach sezonu „The Cherries” zagrali na zero z tyłu, ale później było już o wiele gorzej. W pięciu kolejnych dotychczasowy numer jeden w bramce Lee Camp wpuścił ich aż 10, a drużyna znacząco spadła w tabeli. Różnica widoczna jest gołym okiem. Artur za swoje występy zbiera także dobre noty. Te w portalu WhoScored.com z dotychczasowych spotkań dają średnią 7.17. Żadne statystyki nie oddadzą jednak tego, jak Boruc potrafi „kupić” swoich fanów. Niektórzy kibice „The Cherries” już obwołali go „Królem Bournemouth”.
Jaki zatem los go czeka? Polak wypożyczony jest jedynie do stycznia, ale niektórzy mówią, że dobrym krokiem byłoby dla niego zostać w Bournemouth na cały sezon. Z Borucem w bramce ludzie Eddie’ego Howe’a idą póki co jak burza i są już na ósmej pozycji w tabeli. Gdyby utrzymali równą formę, awans do Premier League nie byłby wcale taki nierealny. Strata do lidera Championship (czyli wspomnianego Derby) to ledwie pięć oczek, a kolejek do końca ponad 30.
Oczywiście to wróżenie z fusów, a dobra passa może szybko minąć, ale i tak lepiej dla Boruca grać na zapleczu Premier League, niż nie grać wcale. Jeśli pojawią się atrakcyjne oferty, Artur z pewnością odejdzie, może nawet do innej ligi. Gdyby jednak został i pomógł „Wisienkom” w walce o awans, byłby to niezwykle ciekawy scenariusz. A przecież na horyzoncie jest jeszcze Puchar Ligi – Bournemouth po wyeliminowaniu Cardiff jest już w najlepszej szesnastce. Tego nie spodziewał się nikt.
Jest coś takiego w Borucu, że umie podnosić się z kolan i walczyć z przeciwnościami losu. Gdzie nie grał, zawsze prędzej czy później potrafił wywalczyć sobie miejsce w podstawowym składzie. Kiedy wydawało się, że po Fiorentinie zostanie bez klubu, pojawił się nagle w Southampton i po trudnych początkach wyrobił sobie markę. Teraz po raz kolejny pokazuje charakter na zesłaniu, dając sygnał: to nie koniec. Parafrazując znane powiedzenie, można by rzec: „Powstać jak… Boruc z popiołów”.
Kuba Machowina