Reklama

Zacznijcie delektować się moją autobiografią

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2014, 10:43 • 4 min czytania 0 komentarzy

Kto mógł powiedzieć te słowa? Kto mógł w tak bezczelny, wręcz pyskaty sposób rozpocząć swoją – przecież niepozbawioną klęsk i zakrętów – historię? Kto mógł już we wstępie zaznaczyć, że ma zamiar prostować bzdury z dwóch tysięcy artykułów, które przeczytał na swój temat? Posiadacz najsłynniejszego środkowego palca w całej Europie połowy lat dziewięćdziesiątych, chłopak, który krótko po narodzinach ważył nieco ponad dwa kilo, niesforny dzieciak z Hamburga, który przez całą karierę fenomenalną grę przeplatał z kolejnymi skandalami. 

Zacznijcie delektować się moją autobiografią

Stefan Effenberg nieco ponad dekadę temu zaprosił wszystkich czytelników do swojego świata, opowiedział swoją wersję wydarzeń, objechał kilku piłkarzy, kilkunastu dziennikarzy i tysiące kibiców. Przetłumaczenie jej na polski i wydanie na naszym rynku zajęło sporo czasu, ale mimo upływu epoki, a może raczej dzięki tej odległości dzielącej napisanie książki i jej wydanie na polskim rynku, lektura jest naprawdę przyjemna.

Największa zaleta wspomnień Effenberga? Chyba ta ujmująca szczerość, która jeszcze w czasach gry na najwyższym poziomie przynosiła mu sporo problemów – na przykład wówczas, gdy w wywiadzie dla „Playboya” stwierdził, że większość bezrobotnych to lenie, albo gdy wyrzucono go z reprezentacji za wulgarny gest w stronę kibiców. „Effe” brzmi autentycznie – od opisów swojego dzieciństwa, przez refleksje na temat pierwszych gier w Bundeslidze, aż po przejechanie się po Matthausie w osobnym rozdziale – przez cały czas czytelnik czuje, że to właśnie sam Effenberg opisuje, jak ojciec połamał mu na tyłku gitarę, a Gaby Schuster załatwiała kolejne „genialne” transfery. Nie ma wygładzania. Nie ma współautorów. Effenberg pisze dokładnie tak, jak zachowywał się przez kilkanaście lat swojej kariery – bez przywiązywania uwagi do jakichkolwiek konwenansów.

effe-290x300Co prawda nie mamy tutaj bezkompromisowej jazdy z każdym wrogiem i wynoszenia ściśle strzeżonych tajemnic szatni, ale za to każde zdanie, każdy rozdział ma osobiste przemyślenia samego „Effe” – momentami naiwne, czasem nawet głupie i dziecinne, ale przez to jeszcze bardziej autentyczne. Gdy blondwłosy zawodnik przekonuje, że bardzo długo kontakty z dziewczynami ograniczył do „Playboya” schowanego pod łóżkiem czujemy, że to nie jest autobiografia członka Mensy. Gdy pokazuje swoją dość prostą wizję świata – widzimy, że to naprawdę jest „Effe”, bez działu public relations dyktującego mu, że warto wspomnieć o hektolitrach potu na treningach w młodzieżowych zespołach.

Zamiast tego mamy fajki, alkohol, spotkania przy czerwonym winie i kolejne skandale, ale i bardzo rzetelny, dokładny i szalenie wymowny obraz futbolu lat dziewięćdziesiątych. Effenberg opisuje swoje wrażenia z kolejnych zespołów, uchyla rąbka tajemnicy przy transferowych negocjacjach, charakteryzuje stosunki w poszczególnych klubach i między samymi zawodnikami. Sporo informacji to perełki, szczególnie teraz, po dekadzie od premiery ksiązki. Przykład? Różnice między Serie A a Bundesligą. Transfer do Fiorentiny w czasach Effenberga był okazją do przejścia z klasy bogatych do klasy milionerów. Dziś porównania nie mają większego sensu. Dzięki książce poznajemy od kuchni, jak te proporcje uległy zmianie, jak Hoeness, Beckenbauer i Hitzfeld zbudowali wielki Bayern, jak pomścili porażkę w ostatnich sekundach z Manchesterem United.

Reklama

Wszystko luźnym, gawędziarskim językiem, czasem infantylnie, a czasem z zaskakującą przenikliwością, do tego z barwnymi szczegółami, jak choćby opis odczuć towarzyszących… staraniom o zieloną kartę i możliwosć wjazdu do USA. Tak, tak, kiedyś nawet topowy piłkarz z Europy musiał się starać o ten świstek.

Wszystko to naprawdę fajnie wchodzi, głównie z uwagi na miłą odmianę po dość schematycznych książkach piłkarzy, którzy:

a) wyrwali się z faweli i dziękują Bogu za kolejne milionowe kontrakty
b) cięzko pracowali i na każdym treningu dawali z siebie wszystko, by dojść na szczyt

Effenberg ma co opowiadać, bo grał na samym szczycie, w dodatku w czasach, gdy wciąż niczym zdrożnym nie były kolejne libacje czy papierosy. Gdy dołożymy do tego sporo piłkarskiej kuchni (przykład: „jestem przekonany, że nie świętowalibyśmy teraz tego sukcesu [zwycięstwa w LM], gdybyśmy w 1999 roku wygrali z Manchesterem”), mamy obraz naprawdę fajnej opowieści, w dodatku pisanej przez prostego i szczerego chłopa, którego nie zmieniły szczególnie pieniądze i luksusowe życie.

Wady? Może momentami trudne do uwierzenia „prostowanie” wszystkich swoich błędów, no i oczywiście pewność siebie granicząca z pychą, która nie każdemu pasuje. Dochodzi jeszcze weryfikacja jego słów po latach, ale nie będziemy wam zdradzać całej treści. Sami z pewnością po lekturze zaczniecie sprawdzać, co było dalej.

Czy więc „Effe” miał rację, sugerując, że trzymamy w rękach klasyk? Cóż, bardziej przypada nam do gustu druga część jego wstępu. „Teraz, na koniec kariery, jestem gotowy dać wgląd w moją duszę”. To bardzo przyjemna wycieczka.

Reklama

*


Co powinniście wiedzieć o kupnie tej książki? W naszym sklepie pojawi się w pierwszych dniach października, ale powinniśmy ją fizycznie dostać już tydzień wcześniej i właśnie wtedy rozpoczniemy wysyłkę. Co jednak ważniejsze – możecie kupić wspomnienia Effenberga w zestawach z innymi jesiennymi premierami, w tym autobiografią Igora Sypniewskiego. Dostaliśmy książkę na wyłączność, więc jeśli zależy wam na czasie – raczej nie czekajcie, aż dotrze do księgarni, bo pewnie pojawi się tam dopiero w listopadzie.

KSIĄŻKA DOSTĘPNA JEST TUTAJ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...