Reklama

Od dwudziestu pięciu piłek do dziesiątek milionów euro – Angel Red Devil

redakcja

Autor:redakcja

01 września 2014, 13:53 • 8 min czytania 0 komentarzy

Legenda w jego rodzinnych stronach głosi, że w wieku sześciu lat zdołał zdobyć 64 gole w jednym sezonie. Rok później Rosario Central “wykupiło” go z El Torito za dwadzieścia pięć… futbolówek. Real płacił już dwadzieścia pięć milionów euro, a kolejny transfer jeszcze podwoił jego wartość. Choć do dziś wygląda jak szczawik z jednej z biedniejszych ulic zapuszczonej dzielnicy Alberdi – dla wielu fanów Manchesteru United jest ostatnim promykiem nadziei i obietnicą lepszego jutra po katastrofalnym sezonie Moyesa i kiepskim początku van Gaala. Angel Di Maria, w ostatnich sezonach przyboczny dwóch najlepszych zawodników świata, dziś staje przed szansą przywrócenia blasku gigantowi z Old Trafford i pracy na własny rachunek.

Od dwudziestu pięciu piłek do dziesiątek milionów euro – Angel Red Devil

Równowaga dla Messiego i Ronaldo

Jeśli wyznaczają cię do roli przeciwwagi dla Cristiano Ronaldo w klubie i Lionela Messiego w reprezentacji i – co więcej – z obu tych zadań wywiązujesz się wyśmienicie – jesteś kimś więcej, niż tylko kolejnym wyróżniającym się piłkarzem w europejskim gigancie. Angel Di Maria zarówno w kadrze, jak i w Realu Madryt pozostawał nieco na uboczu – w końcu będąc w cieniu dwóch gwiazd, które na nowo zdefiniowały piłkę nożną, wspólnie roztrzaskały wyobrażania o ponadczasowych rekordach w lidze hiszpańskiej i na lata zajęły 2/3 podium w wyborach na najlepszego piłkarza roku ciężko o wyjście na pierwszy plan.

Dziś wreszcie otrzymuje gwiazdorski kontrakt i gwiazdorskie traktowanie. Dziś ten niepozorny, sprawiający wrażenie wychudzonego chłopak zrywa z rolą przeciwwagi dla gigantów i samemu przyjmuje na barki nadawanie tempa grze klubu z najwyższymi ambicjami. Dziś Di Maria ma być zbawcą, gwiazdą i motorem napędowym Manchesteru United, a nie facetem, który każdego dnia, na kazdym treningu i meczu, przy każdym zagraniu walczy o miejsce w kolejnym meczu.

– Nigdy go nie cenili. Nie chcieli go w klubie. Angel musiał ciężko walczyć o miejsce na murawie, a oni wciąż ściągali mu nowych konkurentów – przekonywał w prasie Miguel Di Maria, ojciec argentyńskiego skrzydłowego. – Bale, Isco, James… W końcu się zmęczył. Nie musiał przecież już nic udowadniać, wszystko udowodnił wcześniej – ciągnie Di Maria senior, który przekonywał, że zmiana środowiska wyjdzie synowi na dobre. Tym samym stało się jasne – Angel ma dość ostrej walki o każdą minutę spędzoną na boisku. Koniec ciągłego podgryzania się po kostkach z prezydentem Florentino Perezem, koniec wojenki podjazdowej. Nerwowy dzieciak, któremu lekarz zalecił dwadzieścia dwa lata temu uprawianie sportu, by znaleźć ujście dla rozsadzającej go energii i tak wytrzymał naprawdę długo…

Reklama

La Banda de la Perdriel

Nerwowy i nieco pyskaty dzieciak tkwi w nim do dziś. Pokazywał to nie raz i nie dwa, głośno wyrażając swoje niezadowolenie z traktowania czy pozwalając sobie na dość jasne gesty. Pod tym względem wciąż przypomina młodziana z Alberdi, z lat jego dzieciństwa, które bardzo chętnie wspomina. Angel pod tym względem jest idealnym potwierdzeniem stereotypu piłkarza z Ameryki Południowej, który nawet na końcu świata kombinuje przede wszystkim jak najszybciej wrócić do domu, albo chociaż ściągnąć do siebie całą rodzinę i brygadę przyjaciół. Przy każdej okazji przypomina, jak wiele zawdzięcza swoim przyjaciołom z Rosario, z dumą zresztą nosi tatuaż: “La Banda de la Perdriel”, banda z ulicy, na której mieszkał na samym początku swojej “kariery”, gdy obijał wraz z kolegami odrapane ściany budynków w Rosario.

Angel już wtedy się wyróżniał, zdobywał taśmowo gole, wzbudzał zainteresowanie skautów. Cały czas jednak pozostawał tym chudym chłopakiem z sąsiedztwa. Chudym, mizernym, słabym fizycznie, co czasem wypominane jest mu nawet dziś. W juniorach – choć umiejętności zapewniały mu miejsce w pierwszym składzie – często schodził z boiska grubo przed końcowym gwizdkiem, bo zwyczajnie nie wystarczało mu sił na dziewięćdziesiąt minut. Pracował jednak nad sobą, a przede wszystkim – dopóki biegał, nie miał sobie równych. Dlatego też dość szybko zaczął zarabiać pieniądze, zresztą po raz kolejny pokazując, jak wygląda jego hierarchia wartości. Pierwsza decyzja po większej wypłacie? Nie, nie kupno szybszego samochodu czy droższego garnituru. Prośba do rodziców, by przestali zajmować się sprzedażą węgla.

Sam Di Maria zresztą często pomagał ojcu przy pakowaniu i rozwożeniu “czarnego złota”, znał więc dobrze wszystkie wady tej pracy. Za cel swojej gry w piłkę postawił sobie zabranie rodziców i swojej “La Banda de la Perdriel” z tego gorszego świata. – Zabrałem ich raz do Madrytu i żona mi powiedziała, że nie mogli się powstrzymać od płaczu, gdy zobaczyli mnie na boisku. Rozumiem ich: to było marzenie nas wszystkich i mogło się zrealizować. To tak, jakby poczuli, że znaleźli się na moim miejscu – przekonywał Di Maria, który zapraszał swoich kumpli do Europy już wcześniej, między innymi organizując słynne argentyńsie grille na tarasie swojego domu w Lizbonie. – Sześć lat temu nie było mnie w żadnej drużynie na PlayStation, a dziś w Realu i reprezentacji. Ależ duma! – ekscytował się sam Di Maria wspominając pierwsze wizyty na trybunach jego kumpli z dzielnicy.

Powód do dumy

A powodów do dumy Di Maria ma akurat mnóstwo. Real Madryt, ostatnia nadzieja Manchesteru United, gra w reprezentacji, ten wspaniały gol w 118. minucie meczu ze Szwajcarią, gdy Argentyna była o krok od rzutów karnych w starciu z maszyną Hitzfelda – to wszystko wymierne i namacalne dowody jego wielkiego sukcesu. Kolejny rozdział to jednak postrzeganie go przez innych. To właśnie o nim Alejandro Sabella mówił: “niezastąpiony”, to właśnie on odbierał zasłużone pochwały od samego Diego Maradony, który przekonywał go, że cokolwiek się stanie – ma wsparcie samego “D10s”. Cesar Luis Menotti powiedział, że to najlepszy piłkarz La Liga w ostatnich miesiącach, uwielbiał go również Jose Mourinho. Na stole Florentino Pereza “The Special One” zostawił listę życzeń: “chcę bocznego obrońcę, środkowego pomocnika i Di Marię”. Diego Simeone miał dodać kilka lat później, że to najlepszy zawodnik Realu Madryt…

Reklama

Sukcesy? Mistrzostwo Świata U-20, po którym walkę o młody talent rozpoczęła kilka klubów z Europy, potem mistrzostwo olimpijskie w Pekinie, jego zwycięstw w barwach Realu nawet nie trzeba prezentować. Najlepszą recenzją jego znaczenia będzie zaś opinia… Carlo Ancelottiego. Teoretycznie trener, który właśnie oddał go do Manchesteru United, nie powinien raczej ostrzeliwać Argentyńczyka pochwałami, a jednak, włoski szkoleniowiec, nie zważając na zmarszczone brwi prezydenta Pereza nie ustawał w komplementach. – Jest wyjątkowy. Ma specyifczną jakość ze względu na swoją fantastyczną dynamikę. Dużo daje drużynie. Atakuje, ale też pomaga obrońcom. Nikt nie ma takich warunków jak on. Dlatego jest bardzo, ale to bardzo ważny – komentował Ancelotti, co tylko potwierdza, jak naprawde przebiegał transfer skrzydłowego.

Po odejściu z Realu Di Maria opublikował bowiem list pożegnalny, w którym wyjaśnił, że – wbrew temu, co mu przypisywano – sam nigdy nie chciał odejść. Ancelotti też prosił klub, by zrobił wszystko, byle zatrzymać Argentyńczyka w drużynie. Dlaczego więc odszedł? Według hiszpańskich mediów Di Maria widząc zarobki Kroosa czy Rodrigueza chciał wyrównania swojej pensji do minimalnego poziomu, jaki otrzymują gwiazdy “Królewskich”. Zarabiał cztery miliony euro, najmniej z wszystkich ofensywnych gwiazd. Di Maria twierdzi jednak, że przyczyny były nieco inne. – Nie przypadłem do gustu pewnej osobie… – zostawia tajemniczo, choć wszyscy wiedzą, że chodzi przecież o Florentino Pereza. Tarcia trwały zresztą nie od dziś, pisały o tym wszystkie gazety, a znajomi zdradzali mediom, że Perez wchodząc do szatni osobiście witał każdego z piłkarzy. Każdego, poza Di Marią. W United dostanie osiem milionów netto, plus pewnie szereg innych udogodnień. Pod tym względem Di Maria potrafi się targować – Benfice postawił prosty warunek – przeprowadza się do Lizbony z rodzicami i dwiema siostrami.

Dryblingi jak Ronaldinho, asysty jak duet z kosmosu

Lista jego zalet jest… specyficzna. Jedni widzą w nim miks maratończyka i sprintera, który jest w stanie odwiedzić w jednej akcji wszystkie sektory boiska. Na potwierdzenie – komentarz Messiego, tuż po meczu z Boliwią. W La Paz, na wysokości 3650 metrów, cały zespół Argentyny przypominał oddział geriatrii po porannej gimnastyce. Cały zespół, naturalnie poza Di Marią. – To było niesamowite, atakował zupełnie sam, gdy cała drużyna zostawała z tyłu – zachwalał kolegę z kadry Lionel Messi. Efekt? Di Maria skończył pod tlenem, niemal dosłownie padając z wycieńczenia.

Inni uważają jednak, że to przede wszystkim fantastyczny drybler. Już w wieku 17 lat miał okazję grać ze swoim idolem, Kily Gonzalezem, który przekonywał go, że powinien podpatrywać dryblingi Ronaldinho i starać się go naśladować. Porada od bohatera dzieciństwa poskutkowała godzinami spędzonymi na doskonaleniu własnego arsenału zwodów. Jak jednak postrzegać jako zalety drybling czy wszędobylskość i serce do biegania, jeśli Di Maria jest najlepszym asystentem jednego z dwóch najlepszych zespołów Hiszpanii? W ostatnich czterech sezonach, tylko Messi miał więcej asyst (57). Di Maria 49, Ozil 47. Całkowity bilans w Madrycie? 190 meczów 36 goli, 72 asysty…

Jorge Jesus dodaje, że wszystkim zaletom Di Marii towarzyszy wyjątkowa skromność, on sam zaś zapewnia, że nie wie o komplementach, bo nie czyta prasy. Wady? Może wybuchowy charakter, który w przegranym 1:6 meczu z Boliwią objawił się skopaniem jednego z rywali? Diego Maradona bronił go, że “przecież nikogo nie zabił”, ale również w Realu zdarzało mu się ujawnić pyskatą twarz urwisa z Rosario – na przykład wówczas, kiedy złapał się za genitalia, gdy schodził z boiska robiąc miejsce dla Garetha Bale’a. Co ciekawe, część ekspertów dodaje też, że Di Maria… za dużo biega. To, co cenią w nim kolejni trenerzy, według niektórych przeszkadza mu w biciu kolejnych rekordów asyst i pełnym rozwinięciu swojej umiejętności kreowania gry.

Nadzieja United

– Kończę mecze tak samo, jak zaczynam – tysiąc na godzinę. W przeciwnym razie jestem zmieniany. To dziwne, ale kiedy wychodzę na mecz na Bernabeu nie czuję, że tam jestem. Czuję się, jakbym grał z przyjaciółmi. Widzę, jak się rozwinąłem dopiero, gdy z nimi rozmawiam – przekonywał Di Maria w jednym z nielicznych wywiadów, w których nie ograniczył się do powtórzenia zbioru ogranych frazesów. Co usłyszy, gdy porozmawia z nimi po pierwszym meczu w United?

Siedemdziesiąt minut w mozolnie wykuwanym przez van Gaala zespole nie było olśniewające, ale Di Maria zdążył udowodnić, że będzie dla United sporym wzmocnieniem. Powstaje jedynie pytanie, czy za takie pieniądze “spore wzmocnienie” to opłacalny interes. Angel ma tu być gwiazdą, a jeśli faktycznie potwierdzą się dzisiejsze informacje o dołożeniu do niego Falcao – ma okazję przeskoczyć rekordy asyst, które wypracował w Madrycie i wprowadzić United z powrotem na tory, po których sunęli z Fergusonem za sterami. Jedno jest pewne – dla całego środowiska piłkarskiego przyjemniej będzie widzieć go na boisku w Anglii, niż hiszpańskich ławkach rezerwowych.

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Anglia

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Komentarze

0 komentarzy

Loading...