Reklama

Klawo, jak cholera! Choć wyłącznie w Chorzowie

redakcja

Autor:redakcja

08 sierpnia 2014, 09:42 • 22 min czytania 0 komentarzy

Klawo, jak cholera – tak swój tekst po wczorajszym meczu Ruchu Chorzów zatytułował katowicki Sport. Na Śląsku mają powody do świętowania. Ruch gra dalej, Kocian życzy sobie teraz Borussii Moenchengladbach, a dzięki awansowi do kolejnej rundy zarobił dla klubu 150 tysięcy euro. Nie wszystkim jednak jest do śmiechu – sami nie wiemy, gdzie dziś większa stypa: w Warszawie czekającej na decyzje UEFA, czy w Poznaniu, gdzie rozwój wypadków zdaje się być znany. „Kompromitacja Lecha!”, „Kibice żądają głowy Rumaka” – donosi dzisiejsza prasa, choć obrywa się też Legii za „frajerstwo dekady”. W związku z późną porą nie wszystkie gazety zdążyły w ogóle odnotować zamieszanie wokół Legii, ale o tym już przekonajcie się sami. Zapraszamy na obszerny piątkowy przegląd prasy.

Klawo, jak cholera! Choć wyłącznie w Chorzowie

FAKT

Trzy strony piłki nożnej w dzisiejszym Fakcie i na początek oczywiście kluczowe pytanie: Czy wyrzucą Legię z Ligi Mistrzów? No, może z eliminacji, bo LM najpierw wypadałoby się dostać.

Legia Warszawa może zostać zdyskwalifikowana z rozgrywek Ligi Mistrzów. Wszystko przez występ Bartosza Bereszyńskiego w rewanżowym spotkaniu z Celtikiem Glasgow i ogromne niedopatrzenie w stołecznym klubie. Bereszyński nie został zgłoszony do 2. rundy eliminacyjnej Champions League (mecze z St Patrick’s). W związku z tym obrońca mistrzów Polski… powinien pauzować w dwumeczu ze Szkotami – za czerwoną kartkę z poprzedniego sezonu. Wszystko wydawało się rozstrzygnięte. I to rozstrzygnięte w fantastycznym stylu. Piłkarze Legii zdemolowali w dwumeczu Celtic Glasgow 6:1 (4:1 i 2:0). Jutro miała poznać rywala na ostatniej prostej do piłkarskiego raju. Działacze Celticu zauważyli jednak fatalne niedopatrzenie w dokumentach swojego przeciwnika. Bereszyński w poprzednim sezonie Ligi Europy w meczu z Apollonem Limassol otrzymał czerwoną kartkę, za którą musiał pauzować trzy mecze. Teoretycznie kara kończyła mu się po dwumeczu z St. Patrick’s. Teoretycznie, bo w praktyce piłkarz nie został zgłoszony na liście zawodników uprawnionych przez Legię do gry w 2. rundzie Ligi Mistrzów. Mimo że nie mógł grać, na takiej liście znaleźć się musiał. Inaczej funkcjonował trochę jak piłkarz-widmo i kary oficjalnie nie odcierpiał – czytamy. Nie po raz ostatni na ten temat.

Reklama

Stronę obok rozmówka z Kubą Błaszczykowskim zrobiona przy okazji towarzyskiego meczu Śląska z Borussią we Wrocławiu. Wychodząc na boisko naraził się na gniew medyków.

– W pewnym sensie mój występ w meczu ze Śląskiem był trochę naciągany. Nie do końca było wiadomo czy mogę zagrać. Wstępnie ze sztabem szkoleniowym byliśmy za tym, żebym jeszcze trochę poczekał z powrotem. Ostatnie dni ciężko pracowałem po dwa, trzy razy dziennie. Nie chcieliśmy ryzykować. Jednak przy takiej atmosferze poniosło i mnie, i trenera, stąd decyzja bym wyszedł na boisko choć na chwilę. Jestem bardzo szczęśliwy, że nastąpiło to w Polsce. Jeśli nie będzie żadnych zwrotów akcji, wszystko powinno być już w porządku.

Szef Borussii powiedział, że lukę po Lewandowskim wypełni aż dwóch piłkarzy.
– Na pewno będzie nam bardzo trudno zastąpić Roberta. W ciągu czterech ostatnich lat strzelił dla Borussii bardzo dużo goli. Drużyna z nim w składzie była kolektywem i każdemu nowemu napastnikowi będzie ciężko się wkomponować w nasz styl. Na to potrzeba czasu, ale trener Klopp ma już na pewno jakąś wizję drużyny bez Roberta.

W ramkach:
– Tadeusz Pawłowski pogadał sobie z Kloppem
– Grzegorz Sandomierski nabawił się urazu
– Szymon Drewniak wraca do Lecha
– Demjan zacznie mecz na ławce

Reklama

No i cóż, kompromitacja Lecha nie może zostać pominięta.

Kompromitacja piłkarzy Lecha na oczach swoich kibiców!!! Zespół trenera Mariusza Rumaka (37 l.) tak jak w ostatnich latach nie przebrnął nawet 3 rundy kwalifikacji Ligi Europy. Tym razem poznaniacy nie byli w stanie pokonać amatorów z Islandii!!! Poznaniacy sensacyjnie odpadli z półamatorskim debiutantem w tych rozgrywkach – islandzkim Stjarnan FC. Odpadnięcie z pucharów będzie prawdopodobnie kosztować głowę trenera Mariusza Rumaka. – Nie wiem czy jestem na siłach prowadzić Lecha, a co dla klubu jest najlepszym wyjściem. Inni o tym będą decydować – ocenił. Lechici mimo sporej przewagi szczególnie w I połowie nie byli w stanie pokonać bramkarza Ingvara Jonssona (25 l.). Do 75. minuty popisy kopaczy Lecha cierpliwie dopingowali najzagorzalsi kibice. Później rozpoznał się tylko stek wyzwisk i epitetów, których autorem był trener Mariusz Rumak. Fani Kolejorza domagali się jego dymisji. Jeszcze dzień przed meczem szkoleniowiec był pewny sukcesu. W I połowie Lech miał szanse pokonania bramkarza Jonssona, ale gospodarzom brakowało skuteczności. – Nie mam pojęcia dlaczego nie strzeliliśmy gola.

RZECZPOSPOLITA

Na ostatniej stronie Rzeczpospolitej dzisiaj tekst Piotra Żelaznego. Oby nie Red Bull. Choć zajawka tekstu brzmi: Klub z Warszawy pozna dziś rywala w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Żadnego bać się nie powinien. O widmie walkowera tutaj jeszcze ani słowa.

Chyba każdy kibic życzyłby sobie wylosowania bułgarskiego Łudogorca Razgrad. Pozostali rywale albo źle się nam kojarzą, albo wydają się silniejsi – jak napędzany tauryną i milionami euro Red Bull Salzburg. Ze Steauą Bukareszt Legia odpadła w decydującej fazie eliminacji Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie, APOEL Nikozja to z kolei przekleństwo Wisły Kraków. Na dźwięk nazwy BATE Borysów od razu przychodzą na myśl trzy występy Białorusinów w fazie grupowej Ligi Mistrzów i boje z Juventusem w 2008 roku (2:2 u siebie i 0:0 na wyjeździe), a także Milanem (remis 1:1 u siebie w 2011 roku), i wreszcie dwa sezony temu zwycięstwo 3:1 z późniejszym triumfatorem Ligi Mistrzów Bayernem Monachium. Historia Łudogorca wygląda jak bajka. Do 2009 roku klub grał w niższych bułgarskich ligach. Powstał jako Łudogorie w 2001 roku. W 40- tysięcznym Razgradzie istniały dwa kluby – nowy twór i założony w 1945 roku Łudogorec, który w 2006 roku jednak rozwiązał się i sprzedał licencję młodszemu bratu. W 2009 roku w klub zainwestował jeden z najbogatszych Bułgarów Kirił Domusczijew (majątek wyceniany na 500 milionów euro). Jest on właścicielem firmy Huvepharma zajmującej się produkcją dodatków paszowych oraz leków weterynaryjnych. Zastrzyk gotówki dostał też klub. Najpierw w 2010 roku awansował do II ligi, po roku do ekstraklasy i w 2012 – jako beniaminek – zdobył dublet (mistrzostwo i Puchar Bułgarii). Łudogorec tak się rozpanoszył w najwyższej klasie rozgrywkowej w Bułgarii, że od kiedy do niej zawitał, nie dał nikomu innemu zdobyć tytułu. W tym roku świętowali trzecie z rzędu mistrzostwo.

GAZETA WYBORCZA

Liga Mistrzów na włosku? Gazeta Wyborcza jednak na czasie.

Mistrzowie Polski w środę wygrali w Edynburgu z Celtikiem 2:0. W dwumeczu lepsza okazała się Legia (6:1) i awansowała do czwartej, decydującej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Ale awans wywalczony na boisku przestał smakować, gdy w samolocie piłkarze dowiedzieli się, że być może w meczu rewanżowym wystąpił nieuprawniony zawodnik. Bereszyński w 86. minucie zastąpił Michała Żyrę. 22-letni obrońca w ubiegłym sezonie otrzymał czerwoną kartkę w meczu Ligi Europejskiej z Apollonem Limassol, za którą miał pauzować trzy spotkania. Rewanż z mistrzem Szkocji był czwartym meczem Legii w tym sezonie europejskich pucharów. Sprawa jest jednak poważna, bo Bereszyński nie został zgłoszony do drugiej rundy eliminacyjnej LM z St Patrick’s. Z tego powodu piłkarz Legii powinien pauzować w dwumeczu z Celtikiem i nie miał prawa pojawić się na boisku w Edynburgu. Według regulaminu rozgrywek organizowanych przez UEFA (art. 18, pkt 1, rozdział 18), zawodnik karę zawieszenia może odbyć, tylko będąc zarejestrowanym na poszczególne rundy. Na razie nie wiadomo, w jaki sposób zostanie ukarana Legia. Istnieje bowiem możliwość, że skończy się tylko na karze finansowej. – Bez komentarza – uciął temat podczas czwartkowego treningu asystent Henninga Berga Kazimierz Sokołowski. – Wynikło nieporozumienie, ale sprawa jest opanowana. Pojawiły się już komentarze, że grozi nam walkower, ale to jest absurd. UEFA poprosiła nas wyłącznie o wyjaśnienie – powiedziała PAP rzeczniczka prasowa Legii Izabela Kuś. Do Nyonu, gdzie znajduje się siedziba europejskiej federacji, polecieli prezes i współwłaściciel Legii Bogusław Leśnodorski oraz Dominik Ebebenge, dyrektor ds. rozwoju klubu. Leśnodorski, z którym próbowaliśmy skontaktować się, nie odbierał telefonu.

Dlaczego kibol we Wrocławiu kradnie święto kibiców?

Kibole Śląska w czasie towarzyskiego meczu z Borussią Dortmund szarpali fanów niemieckiej drużyny, innym zabierali szaliki i flagi. – To dla nas cios – przyznają przedstawiciele stadionu i klubu. Na sparing Śląska z wicemistrzem Niemiec przyszło 34 tys. kibiców. Była to w tym roku największa widownia na wrocławskim stadionie. Wielu z nich było fanami drużyny z Dortmundu, w której składzie gra dwóch reprezentantów Polski Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski. Występ jednej z najlepszych drużyn Europy był dla miasta świętem, mecz transmitował Eurosport w 70 krajach świata. Sympatycy Borussii przyjechali do Wrocławia całymi rodzinami – z Polski i Niemiec. Byli widoczni w mieście i na stadionie. Mieli ze sobą koszulki, czapki oraz flagi w żółto-czarnych klubowych barwach. Zachowywali się bez zarzutu, piłkarzy z Bundesligi przywitali ogromnymi brawami. Podobnie jak większość kibiców Śląska obie grupy były przemieszane. Co innego kibole Śląska. Oni jeszcze przed pierwszym gwizdkiem śpiewali „Jazda z kur…i”, potem płynnie przeszli do wykonania hymnu narodowego. Śpiewali też: „Guantanamera, Śląsk Wrocław je… Hitlera” oraz „Je…ć, Je…ć Borussię”. W trakcie spotkania odpalili zakazane prawem środki pirotechniczne. Zaatakowali też ludzi ubranych w barwy niemieckiej drużyny. Ukradli im flagi z klubowymi emblematami. Swoją zdobyczą chwalili się na stronach internetowych. Nam udało się skontaktować z jednym z poszkodowanych kibiców z Opola. Nie chciał podawać personaliów, napisał w e-mailu: „Jestem zszokowany zachowaniem tych bandytów. Szaliki zabierali nawet dzieciom, palili je. Sam byłem ofiarą przepychanki. Straciłem szalik BVB upamiętniający zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Miałem go 16 lat” – napisał kibic. Dodał: „Ostatni raz byłem w tym mieście i na meczu w Polsce”.

Na kibolskie bydło mieniące się kibicami zawsze można liczyć.

SPORT

Brawo Ruch! Podpisujemy się.

Relację z meczu chorzowian z Esbjerg Zbigniew Cienciała zatytułował: Klawo, jak cholera! Żałujemy, że sam tekst jest po prostu suchą relacją minuta po minucie. Nie zacytujemy. Sprawdźmy w takim razie, jakiego przeciwnika w kolejnej rundzie życzyłby sobie Jan Kocian.

– To wielki sukces dla mnie jako trenera, dla klubu. Jestem bardzo szczęśliwy, że awansowaliśmy do dalszej rundy. Pokonaliśmy bardzo trudnego rywala. Esbjerg to mocna drużyna. Pierwsza połowa była dobra. Graliśmy swoje i zdobyliśmy bramkę z karnego. W drugiej połowie świetnie spisywał się Kamiński. Wiele wybronił. Mieliśmy także dużo szczęścia – przyznał Słowak. Trener Ruchu mocno przeżył końcówkę spotkania. – Po tym, jak Martin Pusić strzelił gola, wyglądało to beznadziejnie. Marcin Kuś wszedł i zrobił swoje, przedłużył piłkę głową do Łukasza Surmy, a on nas uszczęśliwił. Muszę także pochwalić Bartłomieja Babiarza. Przebiegł sporo kilometrów. Walczył z tyłu, z przodu. Chłopak prezentuje równą formę od początku sezonu. Teraz może wylosujemy Borussię Mönchengladbach. 

Na kolejkę Ekstraklasy zaprasza dziś Wojciech Kuczok. Twierdzi, że pod koniec września wszystko wróci do normy. Nie zobaczymy już Lecha i Legii na 9. i 10. pozycji w tabeli, Ruchu w roli czerwonej latarni, a Bełchatowa w czołówce. Jest średnio interesująco, ale cytujemy fragment:

– Jak na aktualny stan organizacyjny zabrzańskiego klubu, uważam, że wynik na początku sezonu Górnik ma fantastyczny. Dawno zabrzanie nie mieli tak udanego startu w lidze. Oby tylko nie był to łabędzi śpiew tego zasłużonego dla polskiej ligi klubu. Jak patrzę na trzy kikuty powstających trybun i pustą przestrzeń, w której kiedyś ma powstać czwarta, to mam obawy o syndrom Stadionu Śląskiego. Teraz jeszcze słyszę, że Górnik jest w ruinie finansowej. Trzymam jednak za nimi kciuki, bo jestem fanatykiem śląskiej piłki. Brakuje mi w Ekstraklasie jeszcze GieKSy, której z kolei życzę awansu w tym sezonie.

W Zabrzu miasto uspokaja i wycisza emocje.
– Ja wierzę Zbigniewowi Waśkiewiczowi, który złożył dymisję z prezesury. Znam go, wiem że to jest niezwykle odpowiedzialny człowiek. Sprawdzony ratownik. To nie jest facet, który boi się wypowiedzieć własne zdanie, modli się do św. Tadeusza Judy. Jeśli on mówi, że jest bardzo źle, to naprawdę jest.

W „Ligowym weekendzie” rozmowa ze wspomnianym  Zbigniewem Waśkiewiczem.

Co jest dziś największą miną dla Górnika?
– Górnik dostał licencję, bo udało się znaleźć wiosną ponad 8 milionów złotych. Sześć z nich przekazało miasto, pozostałą kwotę znalazł zarząd. Dziś zagrożenia, że klubowi cofną licencję moim zdaniem nie ma, ale przecież będzie kolejny proces licencyjny.

Wcześniej to łatanie jakoś się udawało.
– Była wspomniana Kompania Węglowa i rok w rok udawał się jakiś transfer. Gdyby ten pierwszy podmiot wciąż był w Górniku i – powiedzmy – udało się za planowaną kasę sprzedać kogoś z duetu Olkowski-Nakoulma… Ale tych pieniędzy nie ma!

Jaki musiałby być roczny budżet Górnika, by przy obecnych wydatkach mieć wspomniany przez pana… oddech. Czyli w miarę normalnie funkcjonować i zacząć spłacać zobowiązania. 25 milionów rocznie by wystarczyło?
– 25 milionów? To byłaby fantastyczna wiadomość. Powiem tak – jeszcze rok trzeba ograniczyć koszty, a potem nawet 20-milionowy budżet dałby wspomniany oddech, bo pozwalałoby rocznie około 3 miliony przeznaczyć na spłatę długów. Nie można przeprowadzić bezmyślnej redukcji kosztów z dnia na dzień bo to się kończy spadkiem… Oczywiście przy dyscyplinie finansowej. Po pięciu latach dałoby to 15 milionów górki, a przecież w tym czasie można szukać dodatkowych źródeł pieniędzy, choćby dzięki transferom, czy kolejnym sponsorom.

Przed meczem Wisły z Ruchem wypowiadają się też Maciej Sadlok i Michał Szewczyk.

Sadlok o pożegnaniu z Ruchem: – Nie nazwałbym tego żalem. Zdziwiłem się tylko, że kiedy w końcu się wyleczyłem i zacząłem grać to usłyszałem, że mam szukać klubu. Przyjąłem tę decyzję z szacunkiem, Ruch zawsze będzie mi bliski i nie czuję do nikogo urazy. Mam wielu przyjaciół w Chorzowie, którzy wiedzą jaki jestem. Nie każdy wie, na co mnie stać. W niedzielę będę się starał tylko o jedno: żeby Wisła wygrała (…) Stać nas na walkę o czołówkę. Podstawowy skład jest naprawdę dobry. Naszym problemem jest tylko wąska kadra. Jeśli pojawią się problemy z kontuzjami i kartkami, to nie będzie wesoło.

Michał Szewczyk żałuje, że życie nie dało mu zagrać w Wiśle dłużej niż pół godziny. Oferta z Ruchu była jedyną z Ekstraklasy. Poza tym mógł trafić do GKS-u Katowice lub do kilku klubów drugiej ligi.

SUPER EXPRESS

Hura, hura. Na łamach Superaka wreszcie jakieś sensowne materiały. No i nie ma Staszka Terleckiego, co za ulga. Marcin Robak przekonuje, że nie odpuści Chińczykom.

Wie pan już, dlaczego Chińczycy wycofali się z kontraktu?
– Nie wiem, mogę tylko przypuszczać, że znaleźli innego piłkarza. Rozmowy z Renhe w moim imieniu prowadziła firma menedżerska, wszystko było dogadane i załatwione drogą e-mailową. Do Londynu poleciałem po to, żeby uzgodnić drobne sprawy z właścicielką klubu. Stamtąd wróciłem do Legnicy i czekałem na wizę do Chin. Wtedy dowiedziałem się, że zrezygnowali ze mnie. 

Kto zawinił?
– Moim zdaniem Chińczycy i chciałbym ich pociągnąć do odpowiedzialności. Przecież są dokumenty, które podpisywaliśmy, więc niech FIFA wyjaśni, dlaczego wycofali się z transferu. Ja ucierpiałem, bo nie mogłem trenować przez miesiąc z żadnym klubem. Ucierpiał też wizerunek Pogoni, która oficjalnie ogłosiła transfer, do którego nie doszło.

Zraził się pan do wyjazdu zagranicznego?
– Nie można się zrażać po jednej nietypowej sytuacji. Podchodzę do tego z dystansem i śmieję się, że właśnie mi trafił się taki „dziwny transfer”.

W Lizbonie szczęśliwy czuje się Paweł Dawidowicz. SE odwiedził go w Portugalii.

Pokochałeś już Lizbonę?
– Tak, ale na razie skupiam się na treningach. A nasz ośrodek treningowy jest zamknięty, leży pół godziny drogi od Lizbony. Spaceruję więc tylko po najbliższej okolicy, w stolicy byłem tylko podczas podpisania kontraktu i teraz, aby spotkać się z tobą. Na zwiedzanie czas przyjdzie za miesiąc. Wtedy przyjadą do mnie rodzice i brat.

Koledzy z zespołu dobrze cię przyjęli? Jesteś chyba najmłodszy w drużynie…
– Przyjęli mnie bardzo dobrze, ale ani piłkarskiego chrztu, ani forów nie miałem (śmiech). A tak poważnie to wszyscy są mili, pomocni, właściwie o nic nie muszę się martwić. Choć przyznam, że na początku byłem rozczarowany. Nie trafiłem bowiem do pierwszej drużyny, jak ustalaliśmy przy podpisywaniu kontraktu, lecz do rezerw. Koledzy z zespołu wyjaśnili mi jednak, że dotyczy to właściwie każdego nowego piłkarza i nie mam prawa narzekać. Biorę się więc do roboty i walczę o miejsce w pierwszym zespole Benfiki.

Z czym miałeś największy problem, jak przyjechałeś do Portugalii?
– Klub jest świetnie zorganizowany, o nic nie muszę się martwić. Tu jest trochę inny świat. Duży nacisk kładzie się na zdrowie zawodnika, fizjoterapię, dietę, kilka osób jest odpowiedzialnych tylko za to. Problem? Spodziewałem się, że trochę łatwiej będę się dogadywał. Niestety, niewiele osób mówi po angielsku.

Czytaliśmy w ostatnim czasie już kilka takich materiałów, np. z Dominikiem Furmanem. Wszystko cacy, miasto piękne, dobre życie, tylko nie wiadomo co z grą w piłkę.

Na koniec tabloid donosi o frajerstwie dekady. Frajerstwie Legii.

Do Nyonu, gdzie znajduje się siedziba piłkarskiej federacji, udał się już Bogusław Leśnodorski. Prezes „Wojskowych” zrobi wszystko, aby nie spełnił się dla jego klubu najczarniejszy scenariusz. Jezeli UEFA przyzna Szkotom walkowera (3:0), wówczas ten zapewni im awans do 4. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Taki właśnie wynik, po porażce 1:4 w Warszawie, musieli osiągnąć w rewanżu, aby znaleźć się w decydującej rundzie kwalifikacji Champions League. Kilka lat temu mieliśmy bardzo podobną sytuację w meczu 4. rundy eliminacji Ligi Europejskiej VSC Debreczyn – Liteks Łowecz. Węgierska drużyna w doliczonym czasie gry wprowadziła na boisko zawodnika, który nie był uprawiony do gry w tym spotkaniu. W związku z tym, władze Liteksu złożyły do UEFA wniosek o wycofanie zespołu z Debreczyna z rozgrywek. Ten został jednak odrzucony, a na klub nałożono jedynie grzywnę w wysokości 15 tys. euro.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Gdyby sprawa wypłynęła trochę wcześniej, na okładce pewnie mielibyśmy Legię.

kompromitacji Legii informuje Tomasz Włodarczyk.

Przepisy UEFA dotyczące występów w Lidze Mistrzów w latach 2012-1015 mówią jasno. Dokładnie Rozdział 11., Art. 18, Pkt 1: Żeby być uprawnionym do gry w klubowych rozgrywkach UEFA, piłkarze muszą być zarejestrowani w UEFA przed upływem ustalonego terminu (). Tylko piłkarze uprawnieni do gry mogą odbywać kary [za kartki]. Na oficjalnej stronie Legii Warszawa widać ewidentnie, że Bereszyński zgłoszony do rozgrywek nie był. Lista 23 zgłoszonych piłkarzy na mecze z St. Patrick’s została opublikowana 15 lipca. Tego samego dnia w innej informacji klub informował: Oprócz 23 zawodników zgłoszonych do II rundy el. LM (pełna lista tutaj) ćwiczyli dzisiaj również: Bartosz Bereszyński, Mateusz Wieteska, Robert Bartczak, Łukasz Moneta i Krystian Bielik. To ewidentnie pokazuje, że Bereszyński nie został zgłoszony – niestety przez nieuwagę kierownictwa zespołu. W związku z takim błędem obrońca Legii nie mógł pojawić się na boisku w Edynburgu, bo de facto dwumecz z Celtikiem wypadał w trakcie jego oficjalnego zawieszenia! Szkoci mogą na tym ogromnym niedopatrzeniu stołecznego zespołu bezwzględnie skorzystać mimo, że na boisku byli drużyną znacznie gorszą, a Bereszyński nie miał żadnego wpływu na wynik tej rywalizacji. Do Nyonu, gdzie znajduje się siedziba piłkarskiej federacji, polecieli m.in. współwłaściciel Legii Bogusław Leśnodorski oraz jeden z dyrektorów klubu Dominik Ebebenge. Trwają rozmowy w tej sprawie. Legii grozi walkower za drugi mecz, a w związku z tym odpadnięcie z Ligi Mistrzów. – Przeciwko Legii zostało wszczęte postępowanie wyjaśniające – rzucił nam krótko do słuchawki mocno zdenerwowany Leśnodorski. Na razie nie wiadomo, jak zachowa się UEFA. Czy będzie bezwzględna i wlepi Legii walkowera, a może popatrzy jednak na kontekst sportowy i skończy się na karze finansowej. WEuropejska centrala piłkarska zachowywała się różnie.

Michał Pol z kolei dość życzeniowo – prosi o grzywnę, nie walkower.

Nie mam pretensji do władz Celticu Glasgow, że po wyłapaniu błędu Legii domagają się walkowera i szukają okazji do awansu przy zielonym stoliku. Choć wolałbym, żeby po kompromitującej porażce 1:6 w dwumeczu siedziały cicho, to ich obowiązkiem jest walczyć o Ligę Mistrzów każdymi możliwymi środkami, zwłaszcza, że przepisy są po ich stronie. Awans to równowartość 35 milionów złotych, czy którykolwiek polski klub machnąłby ręką w identycznym przypadku? A jeśli tak , co powiedzieliby jego kibice? Mam jednak nadzieję, że UEFA wydając werdykt w tej sprawie weźmie pod uwagę okoliczności i podejmie decyzję zgodną z duchem sportu, a nie bezduszną, sprawdzając po prostu odpowiedni paragraf w rozdzielniku. Bereszyński zagrał w całym dwumeczu trzy minuty. Wszedł przy 6:1, gdy losy awansu były już rozstrzygnięte. Nie miał wpływu na wynik, nie zdobył decydującej bramki, nie zanotował asysty. W dwumeczu nie zaistniał. Nie apeluję do UEFA o zamiecenie sprawy pod dywan. Było przewinienie, niech będzie kara, ale adekwatna do winy. Zamiast walkowera, która da absolutnie sprzeczny z duchem sportu awans Celtikowi – grzywnę. Zwłaszcza, że były już podobne precedensy. W 2010 roku UEFA ukarała Debreczyn grzywną 15 tys. euro za występ nieuprawnionego zawodnika w meczu 4. rundy eliminacji Ligi Europy z Liteksem Łowecz. Węgier też został wpuszczony w doliczonym czasie gry, gdy jego drużyna prowadziła 4:1, a losy awansu były przypieczętowane. Bułgarzy domagali się wówczas wykluczenia Debreczynu z rozgrywek, ale Komitet Dyscyplinarny UEFA odrzucił ich żądania. Podobnie i w przypadku Legii wykluczenie jej byłoby niewspółmierne do winy.

Trybuny Lecha domagały się wczoraj zwolnienia Mariusza Rumaka.

Przerwa nie odmieniła oblicza meczu. Ponownie to wicemistrzowie Polski dyktowali warunki, ale ciągle nie potrafili zamienić przewagi na gole. Sekundy uciekały Kolejorzowi nieubłaganie, więc trener Rumak postawił wszystko na jedną kartę. Najpierw wprowadził drugiego napastnika Łukasza Teodorczyka, później na boisku pojawił Gergo Lovrencsics, a na koniec wszedł Dawid Kownacki i Lech zaczął grać w ofensywnym ustawieniu z trzema obrońcami. Niestety, jedynym skutkiem tych zmian były kontrataki Islandczyków. Jeden z nich o mały włos nie skończyłby się sukcesem, jednak Olafur Finsen nie wykorzystał sytuacji jeden na jednego z Krzysztofem Kotorowskim. Kolejorz odpowiedział strzałami Teodorczyka, Pawłowskiego i Wołąkiewicza, ale słabe uderzenia nie mogły zaskoczyć dobrze broniącego Jonssona. Poza tym gospodarze podejmowali same złe decyzje – podawali, gdy trzeba było strzelać i uderzali, kiedy należało podać koledze. Rumak szalał przy linii bocznej, ale jego gestykulacja nie wpływała na zawodników pozytywnie. Piłkarze Lecha jak grali nieporadnie, tak grali, pozostając głuchymi na podpowiedzi trenera. Cierpliwość trybun wyczerpała się w 75. minucie, kiedy najbardziej zagorzali fani w mało parlamentarnych słowach zażądali dymisji szkoleniowca Lecha, a reszta stadionu zareagowała gromkimi oklaskami. Od tego momentu Kolejorz ani razu nie zagroził bramce Stjarnan i tym samym nie zdołał odrobić strat z pierwszego spotkania, remisując 0:0. Islandczycy odnieśli największy sukces w swojej historii, za co kibice nagrodzili ich owacją na stojąco.

Puchary pucharami, śledzimy rozwój sytuacji z wypiekami, ale nie można zapominać, że dziś wraca liga. Dobrze przypomina nam dziś o tym Przegląd w kilku kolejnych tekstach. Najobszerniejszy z nich Antoniego Bugajskiego: Prezes klubu to miał klawe życie. Powrót do przeszłości.

Jeżeli prezesi polskich klubów z lat 90. chcieliby stworzyć teraz swoją partię, to murowanym kandydatem na przewodniczącego byłby Zdzisław Drobniewski. „Zdzichu” zbudował potęgę GKS Bełchatów. Niby nie brzmi to tak efektownie jak zbudowanie potęgi Legii, Wisły albo Lecha, a jednak jego dokonania robiły w środowisku wrażenie. Był niezwykle skuteczny, umiał zorganizować pieniądze i przekonać załogę kopalni, że warto zrzucać się na piłkarską drużynę. To były jednak mroczne czasy polskiej piłki,wygrywał ten, kto miał bardziej cwanych prezesów, a Drobniewskiego trudno było oszwabić, to zwykle on był górą. Także wtedy, gdy w ostatniej kolejce sezonu 1995/96 Bełchatów ograł Pogoń Szczecin 2:1, rzutem na taśmę utrzymując się w Ekstraklasie. O kulisach tego meczu do dziś krążą legendy, a w piłkarskim środowisku uważa się go za prezesowski majstersztyk na miarę mistrzostwa Polski. Czuwającemu nad wszystkim prezesowi Drobniewskiemu już wtedy wdzięczni bełchatowianie mogliby postawić pomnik. Tam zresztą wszyscy dobrze go wspominają i nie pozwolą złego słowa na niego powiedzieć.

Barwny tekst, wart przeczytania.

Dlaczego skarbnik Lechii zaciera ręce? Wreszcie trochę ludzi na trybunach.

W meczu Lechii z Lechem Poznań na PGE Arenie może paść rekord frekwencji tego sezonu ekstraklasy. Dotąd najwięcej ludzi obejrzało mecze Lecha z Wisłą w 3. kolejce (16 264), Lechii z Podbeskidziem w 2. kolejce (14 641) oraz Legii z Górnikiem (12 349). – Sądząc po dynamice wzrostu sprzedawanych biletów, spodziewamy się ponad 25 tysięcy kibiców na trybunach PGE Areny, w tym 1250 fanów gości – mówi rzecznik prasowy gdańskiego klubu Michał Lewandowski. – Tylko we wtorek sprzedanych zostało ponad tysiąc biletów, w środę dwa razy więcej, w czwartek już ponad trzy tysiące. Takich liczb nie notowaliśmy od sierpnia 2011 roku, kiedy Lechia rozpoczynała sezon na nowym stadionie – podkreśla Tomasz Mielewczyk, dyrektor działu dystrybucji biletów. – Dlatego apelujemy do kibiców o możliwie jak najwcześniejszy zakup wejściówki. Odkładanie tego na ostatnią chwilę, może bowiem spowodować, że nie uda się wejść na stadion przed pierwszym gwizdkiem sędziego – sugeruje Lewandowski. Poznaniacy zawsze ściągali na trybuny gdańskiego stadionu sporą rzeszę kibiców. W sezonie 2011/12 mecz z Kolejorzem obejrzało 24 997 widzów, rok później 17 362, a w poprzednim sezonie, gdy zespoły zmierzyły się na PGE Arenie dwukrotnie, odpowiednio 14690 i 16628 osób. – Lech ma renomę w Polsce jako drużyna, ale nasi kibice chcą oglądać przede wszystkim nasz zespół, który dobrze rozpoczął sezon. Nie kryję, że liczymy na gorący doping z ich strony i postaramy się stworzyć – wraz z rywalem – wspaniałe widowisko – zapowiada trener biało-zielonych Joaquim Machado.

Na koncie ma grę w Anglii i w Republice Południowej Afryki. Teraz jest jednym z liderów dobrze prezentującego się na początku sezonu Górnika. Steinbors w formie.

Bramkarz z Łotwy ma bardzo ciekawą karierę. Zaczynał w Akademii Piłkarskiej Skonto Ryga. Wypromował się w FK Jurmala (obecnie Daugava Ryga). Bronił tam na tyle dobrze, że zaczęły się nim interesować zagraniczne kluby. Był na testach w FC Augsburg, a potem wylądował w angielskim Blackpool na zapleczu Premier League. – Właścicielem klubu był biznesmen z mojego kraju. Pojechałem tam na sprawdziany, które wypadły na tyle pomyślnie, że zostałem tam wypożyczony na pół roku. Siedziałem jednak na ławce, bo numerem jeden był Amerykanin Paul Rachubka, który wcześniej trenował i trochę grał też w Manchesterze United. Ja występowałem w rezerwach. Po sezonie miałem w Blackpool zostać na dłużej, ale ostatecznie kluby nie porozumiały się co do transferu i musiałem wróciłem do domu – wspomina Šteinbors. Po kilku sezonach w Metalurgsie Lipawa, gdzie należał do najlepszych w drużynie, pojawiła się szansa kolejnego zagranicznego wyjazdu. Tym razem z zupełnie innego kierunku. Podpisał kontrakt z klubem z RPA Golden Arrows.

Poza tym:
– Orlando Sa wreszcie ma pokazać się w składzie Legii
– W Zawiszy rządzą obcokrajowcy
– Szatałow ma problem w ataku
– Paweł Brożek uważa, że nie czas bić na alarm.

W sapringu z MFK Rużomberok Paweł Brożek zaliczył trzy asysty. Gdy pytano, go dlaczego wolał podawać, zamiast strzelać, zażartował: – Jak zdobywałem bramki w sparingach, to potem gorzej szło w lidze – powiedział. W kolejnych sparingach nie przejmował się jednak tym przesądem, strzelił w nich cztery gole i…wykrakał, bo w ekstraklasie na razie nie może odpalić. W spotkaniu z Lechem wyśmienitych okazji do umieszczenia piłki w siatce miał kilka. Gdyby Wiśle, nie udało się wygrać tego spotkania, to byłby głównym winowajcą straty punktów. – Wiem, że zawiodłem. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia – bił się w piersi zaraz po meczu, ale po kilku dniach podchodzi do sprawy z większym dystansem. – Na spokojnie to sobie wszystko przeanalizowałem i doszedłem do wniosku, że nie było tak źle – ocenia. – Bardzo obawiałem się tego meczu, a poza skutecznością, moja gra była na dobrym poziomie. Przy tych sytuacjach w Poznaniu wszystko było idealnie. Dobre podania w tempo, zgubiłem obrońcę, potrafiłem znaleźć się w polu karnym, ale brakowało wykończenia. W tym tygodniu dużo pracowałem, aby wyeliminować błędy. Zostawałem po treningach, ćwiczyłem strzały. Naprawdę nie ma się czym przejmować i bić na alarm. To był dopiero mój drugi mecz w tym sezonie. Jestem napastnikiem i chciałabym, jak najszybciej zacząć strzelać gole, ale mam 31 lat i podchodzę do tego spokojnie.

Na koniec polecamy z kolei materiał o duecie Bronowickich. Piotr karierę zakończył w 2011 roku, Grzegorz kończy przygodę z futbolem właśnie teraz. Po barwnych 15 latach.

To było zgrupowanie juniorów Górnika Łęczna w Białej Podlaskiej. W tym samym hotelu przebywali młodzi reprezentanci Polski w hokeju na lodzie. W kolejce na stołówkę wpychają się przed piłkarzy. Wszyscy milczą tylko jeden niepozorny chudzielec z Łęcznej umawia się na „solówkę”. Za chwilę podchodzi drugi. Podobny. Staje za bratem. Ten, który zaczął, to Grzegorz Bronowicki. Ten drugi to o rok młodszy Piotr. – Grzesio to był chojrak, podjął walkę. Musieliśmy interweniować, zagrozić, że w razie kolejnego zwarcia, zostanie odesłany do domu – wspomina Tadeusz Łapa, wtedy trener juniorów Górnika. Wydarzenie ze zgrupowania było symptomatyczne. Bracia w ciągu całej kariery, gdy trzeba było, walczyli razem. – W ogień za sobą poszli. Jak ktoś zaczepił jednego, zaraz miał na karku drugiego. W razie jakiejś scysji trzeba było ze sobą kogoś wziąć, żeby przynajmniej po równo było – śmieje się Bartosz Jurkowski.

Najnowsze

Ekstraklasa

Były reprezentant Polski: Jakość futbolu w Polsce to katastrofa. Poziom tej ligi jest fatalny

Arek Dobruchowski
10
Były reprezentant Polski: Jakość futbolu w Polsce to katastrofa. Poziom tej ligi jest fatalny

Komentarze

0 komentarzy

Loading...