Nie będę się tutaj kreował na znawcę, który obejrzał wszystkie mecze Monaco w ubiegłym sezonie, grę Rodrigueza podziwiał jeszcze w Porto, a na mundialu siedział w fotelu z zadowoleniem kiwając głową: „przewidywałem to już za czasów Banfield”. Nie, jest już sporo podobnych, którzy rozłożyli grę Jamesa na czynniki pierwsze i – naturalnie nie przed, ale gdzieś po dwóch meczach mistrzostw – udowadniali, że błysk strzelca najładniejszego gola na turnieju to żadna sensacja, przecież każde dziecko w Portugalii wie, jaki to crack.
Nie, dla mnie jego kapitalna gra na mistrzostwach była zaskoczeniem, pomimo że kilka miesięcy wstecz wyszukiwałem informacji o genialnym Kolumbijczyku przy okazji transferu za 45 milionów euro do francuskiego AS Monaco. Nie ukrywam, że ta kwota była dla mnie szokująco wysoka i w duchu zapewniałem sam siebie, że to raczej rozrzutność Rybołowlewa, a nie faktyczna realna wycena zawodnika Porto. W tym samym okienku dużo tańszy był przecież Goetze, którego Bayern wyciągnął z zespołu swojego rywala w finale Ligi Mistrzów, a Joao Moutinho, którego klub z Ligue 1 wykupił w komplecie kosztował 25 dużych baniek.
Może nawet lepiej? Spodziewałem się, że w Realu, z którym coraz mocniej sympatyzuję, błyśnie Ronaldo, swoje zagra Benzema, może coś fajnego pokaże też Modrić z Chorwacji, której od początku mistrzostw kibicowałem? Tymczasem zauroczył mnie facet z Monaco, które – nie oszukujmy się – nie jest w Polsce tematem z okładek. Francja, mimo Ibrahimovicia, mimo Falcao, mimo coraz ciekawszej walki w czubie między potęgą petrodolarów od szejków i petrorubli od Rybołowlewa nadal pozostaje na uboczu. Nadal w cieniu walki fanów Premier League i La Liga, nadal niżej, niż Bundesliga (z nieśmiertelnym „polskim trio”, obecnie podzielonym na 2+1), nadal bez porównania z posiadającą wiernych fanatyków Serie A. Wystrzał Rodrigueza był dzięki temu jeszcze mocniejszy, jeszcze głośniejszy, jeszcze bardziej uderzający do głów dzieciakom, którym rzucono na plakaty i tapety telefonów nowego idola.
Zresztą, jak nie kochać gościa, który potrafi zrobić tak:
Albo tak:
I wprowadza tym samym dwa gole na podium najładniejszych trafień mistrzostw świata wg głosowania fifa.com? A dodatkowo, poza boiskiem, o czym pisałem już podczas mundialu, stanowi klasyczny „role model”, wzorzec dla młodziaków i materiał na jakże lepszego idola, niż choćby Neymar?
Dlaczego „lepszego”? Spieszę z odpowiedzią i jednocześnie uzasadnieniem swojej rosnącej miłości do nowego gracza Realu Madryt. Po pierwsze – gość pokazuje, że nawet w tak szalonych czasach i tak szalonym zawodzie można rozumieć znaczenie słowa „odpowiedzialność”. 22 lata, na koncie żona poślubiona trzy lata temu oraz roczne dziecko. Po drugie – nie dyga. Należy do grupy „Atletas de Cristo” – ruchu zrzeszającego pobożnych sportowców, przynależność do którego deklarują też m.in. Kaka, Falcao czy Felipe Melo. Po trzecie – w każdym wpisie na swoim fanpage’u facebookowym dziękuje za wszystko Bogu, drużynie, kolegom, kibicom – generalnie każdemu, kto się napotoczy, byle nie kozaczyć i przypisywać zasług swojemu geniuszowi.
Skromny, z twarzą dziecka, podejrzewam (mogę się mylić), że z tą samą fryzurą od podstawówki, stały w uczuciach, bez skandali, religijny, konserwatywny do bólu, dojrzały i odpowiedzialny, a do tego oszałamiająco utalentowany. Nie lubię takich pobieżnych porównań, ale jeśli widzę go obok Neymara, to nie mam wątpliwości, którego z nich pokazałbym jako wzór swoim dzieciom czy młodym piłkarzom.
Dziś Rodriguez stał się oficjalnie zawodnikiem Realu Madryt, w którym czeka już na niego gość, który jest moim zdaniem uosobieniem pracowitości i definicją perfekcjonisty oraz drugi, który będąc najdroższym piłkarzem w historii futbolu trwa w związku ze swoją licealną miłością i dedykuje jej kolejne gole. Fakt, niedługo zaczną przypominać kółko różańcowe, ale dla mnie to kolejny powód, by im kibicować.
A na boisku… Cóż, szóstka Ronaldo-Bale-Benzema-Rodriguez-Kroos-Modrić to jakiś zupełnie inny poziom. A ich rywalizacja z Barceloną wzmocnioną Suarezem oraz Atletico z Mandżukiciem i genialnym „Cholo” na ławce może być jednym z najlepszych widowisk w historii ligi hiszpańskiej. I w to nam grajcie.
JAKUB OLKIEWICZ