Reklama

Ekscentryk z jajami, który stworzył „Krula rzutów karnych”

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

07 lipca 2014, 09:59 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Arjen Robben, najszybszy 30-latek futbolu, jest artystą upadku. Za każdym razem, kiedy kładzie się trupem po faulu na sobie, jestem przekonany, że właśnie nadepnął na minę; on się nie przewraca, on wylatuje w powietrze. Kiedy Robben pada, odwracam z przerażeniem wzrok od ekranu przekonany, że służby medyczne właśnie zbierają jego szczątki z murawy, tymczasem chwilę później sam poszkodowany wykonuje rzut wolny. Dotąd uważałem, że symulacja jest najbardziej parszywą plagą współczesnej piłki, teraz widzę, że może być sztuką – czytamy w tekście Wojciecha Kuczoka, pisarza i scenarzysty, na łamach „GW”. Dziś istotnych informacji w prasie nie znajdziemy, ale jest co poczytać.

Ekscentryk z jajami, który stworzył „Krula rzutów karnych”

FAKT

Zaczynamy tematem, którym żyje cała Brazylia. Czyli Neymar.

Kontuzja Neymara (22 l.) to tragedia narodowa. Czy istnieje szczęśliwe zakończenie tego mundialu, skoro w półfinale zabraknie największej gwiazdy? Strzał w dziesiątkę. Tak dosłownie można nazwać faul Juana Camilo Zunigi (29 l.) na najlepszym piłkarzu Canarinhos. Numer „10” widnieje na dziewięćdziesięciu procentach koszulek noszonych przez fanów gospodarzy na zawsze wypełnionej po brzegi Copacabanie, kiedy gra Selecao.

Ale nie ma co się wczytywać, bo jeszcze w kilku miejscach będzie okazja zapoznać się ze sprawą szerzej. Przy okazji Fakt pyta: „Co się dzieje z Dariuszem Szpakowskim?”. Ale odpowiedzi nie udziela…

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Dziennikarze Faktu zwracają też uwagę na:
– koniec ofensywnego stylu na mundialu
– Argentynie został tylko Messi, czyli pierwsza relacja
– Krul ratuje Holandię, czyli relacja numer dwa
– na Jamesie Rodriguezie usiadł ogromny konik polny i… możliwe, że wskazał tym samym króla strzelców

Ponadto czytamy, że w Kostaryce oszaleli ludzie. O co chodzi?

Do dantejskich scen doszło podczas świętowania przez kibiców Kostaryki najlepszego występu swojej drużyny na mistrzostwach świata. Trzy osoby bawiące się w centrum stolicy kraju, San José, zostały ciężko ranne w wyniku zamieszek, do jakich doszło po meczu Holandia – Kostaryka. Dwóch fanów zostało ranionych nożem, z czego jednemu napastnik wbił ostrze w plecy! Takich scen nikt się nie spodziewał. Miało być święto, a zamieniło się w tragedię. Sytuację szybko udało się opanować dzięki interwencji policji. Służby medyczne zabrały poszkodowanych do szpitala i tam udzielono im szybkiej pomocy. Na razie nie wiadomo jednak, w jakim są stanie.

No i głos zabiera też Jerzy Dudek. Ekspert od rzutów karnych bierze pod lupę Tima Krula.

Luis van Gaal zmieniając bramkarza przed serią rzutów karnych w ćwierćfinale mistrzostw świata zaskoczył wszystkich. Przeciwników, kibiców, ekspertów i dziennikarzy. Wielu pomyślało, że to szalony pomysł, ale – jak znam Holendrów – żadnego przypadku w tym nie było. Raczej czysta kalkulacja. Może nie wszyscy wiedzą, ale selekcjoner Oranje był jednym z pierwszych trenerów, którzy analizowali statystyki podczas meczu i na ich podstawie dokonywali zmian, czy to w ustawieniu, czy personalnych. Facet korzysta z tych wszystkich liczb od dobrych kilku lat, więc wprowadzając Tima Krula na boisko doskonale wiedział, że on w konkursie rzutów karnych może dać Holandii upragniony półfinał. Van Gaal obserwował obu bramkarzy podczas meczów przed MŚ, a później przyglądał się im na treningach podczas turnieju i widocznie wyszło mu, że jeżeli dojdzie do konkursu rzutów karnych, to znacznie lepszy na linii będzie Krul. I tak było. Oprócz chłodnych kalkulacji popartych statystyką, Van Gaal musiał dostrzec w bramkarzu Newcastle United coś jeszcze. Coś ekstra, co przy rzutach karnych przydaje się bramkarzowi najbardziej – pierwiastek szaleństwa. Stając naprzeciwko strzelającego, golkiper zdaje sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji. Niby to frazes, ale naprawdę nie ma obronionych karnych, są tylko źle strzelone. Jeżeli piłkarz uderzy mocno i precyzyjnie, bramkarz nie ma najmniejszych szans, by odbić piłkę. Wiem, co mówię. Dlatego na linii bramkarz staje w roli desperata. Faceta, który nie ma absolutnie nic do stracenia. On tylko może. Napastnik musi. Dlatego trzeba umieć rozproszyć przeciwnika. Zdekoncentrować go. Sprawić, by zamiast myśleć o tym, gdzie i jak strzelić, skupił się na tobie.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

RZECZPOSPOLITA

„Trzeci kręg piekła”. Idealne podsumowanie tego, co stało się Neymarowi.

Na wojnie nawet zwycięzcy ponoszą straty. Boleśnie przekonali się o tym Brazylijczycy. Neymar z powodu urazu kręgosłupa nie zagra w półfinale z Niemcami. Selekcjoner kadry Brazylii Luiz Felipe Scolari przed ćwierćfinałowym meczem z Kolumbią (2:1) zapowiadał, że jego piłkarze szykują się nie na mecz, ale na bitwę. Z roli generała trener wywiązał się pierwszorzędnie. Jego zespół rozegrał najlepszy mecz na tegorocznym mundialu i pokazał rywalom, komu należy się miejsce w półfinale. Ale Brazylia nie świętowała zbyt hucznie sukcesów swojej reprezentacji. Słodki smak zwycięstwa został stłumiony przez gorycz strachu i niedowierzania. Gospodarze do walki z Niemcami o finał przystąpią bez swojego lidera – Neymara. Dla brazylijskich kibiców brak tego, który miał prowadzić drużyną narodową do wielkiego triumfu na własnych boiskach, tego, który po tych mistrzostwach miał wpisać się do panteonu wielkich piłkarzy obok Pele czy Romario, to coś więcej niż tragedia.

Michał Kołodziejczyk pisze z Brazylii: „Copacabana moczem pachnąca”.

Niektórych rzeczy lepiej nie zobaczyć na własne oczy, żeby nie upadły mity, które znamy i lubimy od dawna. Mecz Niemców z Francuzami był przystawką. Skończyło się na 1:0 po golu Matsa Hummelsa, ale Rio de Janeiro miało na ten wieczór inne plany. Dwie godziny później gospodarze mundialu grali z Kolumbią w Fortalezie. To co, że blisko 3 tysiące kilometrów stąd, ważne, że Brazylia. W Rio byłem już trzy razy, ale poznałem tylko jedną trasę. Z domu w Vila Madalena w Sao Paulo na stadion Maracana to raptem 500 kilometrów, jak na ten kraj naprawdę niewiele. Tym razem postanowiłem drugi mecz dnia obejrzeć na Copacabanie, najsłynniejszej plaży świata, o której naczytałem się prawie tak dużo, jak nasłuchałem o niej piosenek. I już wiem: lepiej było zostawić swoje wyobrażenia, a nie oglądać tego na własne oczy. Copacabana na czas mistrzostw sprzedała się FIFA.

I jeszcze jeden tekst Kołodziejczyka – o Argentynie.

Alejandro Sabella miał prosty plan. Okazał się skuteczny. Najbardziej umęczona mistrzostwami świata drużyna, która nie tylko w 1/8 finału przeciwko Szwajcarom decydującego gola strzeliła w ostatniej minucie dogrywki, ale nawet z Iranem w fazie grupowej na rozstrzygnięcie czekała do samego końca, tym razem uderzyła pierwsza. To był plan południowoamerykański, podobnie gra Brazylia Luiza Felipe Scolariego – my, albo wy. Od początku na pełnych obrotach. Leo Messi grał sprytnie, dużo bardziej cofnięty, niż w poprzednich meczach, robił miejsce skrzydłowym i Gonzalo Higuainowi. W ósmej minucie do napastnika Napoli dotarło trochę przypadkowe podanie Angela di Marii, ale strzał był już najwyższej próby. Bez przyjęcia piłki, w taki sposób, że Thibaut Courtois nie miał szans na interwencję. Trener Belgów Marc Wilmots przed meczem zachowywał zimną krew, chłodził rozbudzone apetyty kibiców. Tłumaczył, że ma świetne pokolenie piłkarzy, które jednak po raz pierwszy ma szansę sprawdzić się na wielkim turnieju, ale chyba jeszcze nie teraz. Może na Euro 2016, ale niekoniecznie w Brazylii. Być może trener osłabił entuzjazm nie tylko kibiców jego reprezentacji, ale także samych piłkarzy, bo w Brasilii przeciwko Argentynie nie pokazali niczego godnego uwagi. Wilmots nie bał się Messiego, mówił że Belgia ma Edena Hazarda, ale kiedy zdejmował go z boiska kwadrans przed końcem musiał przyznać, że ten piłkarz dla jego drużyny nie znaczy tak wiele, co Messi dla Argentyny.

GAZETA WYBORCZA

Dziś wydanie „Sport.pl Extra”, czyli powinno być dość ciekawie. Pierwszy tekst, jaki się rzuca w oczy, to o El Pistolero – ale nie o Suarezie, a o kolarstwie. Szukamy więc dalej.

Image and video hosting by TinyPic

Kilka spostrzeżeń Wojciecha Kuczoka na temat mundialu.

2. Dariusz Szpakowski komentujący ćwierćfinał czterokrotnie pomylił Messiego z Maradoną – i ja mu się nie dziwię; podświadomie czujemy, że jeśli czegoś temu mundialowi brakuje do doskonałości, to właśnie obecności El Diego. Każde kolejne zwycięstwo Argentyny, w którym Leo ma swój niepośledni udział, umacnia mnie w przekonaniu, że choćby „Albicelestes” sięgnęli po złoto, Messi nie będzie futbolowym mesjaszem, pozostanie nadzwyczaj zdolnym i natchnionym prorokiem. Kiedy Maradona dotykał piłki, wiadomo było, że wydarzy się coś niezwykłego, nawet kiedy przejmował ją w okolicy własnego pola karnego, „śmierdziało golem”, wiadomo było, że jeśli nie zechce piłki oddać, czysto jej się mu nie odbierze. Messi mimo strzelanych goli, zaliczanych asyst i fantastycznych dryblingów drastycznie obniżył statystyki – uzbierało mu się tyle łatwych strat i przegranych pojedynków jeden na jeden, że się definitywnie uczłowieczył. Co to za bóg, którego nie trzeba nawet faulować, żeby powstrzymać jego szarżę; co to za mesjasz, który nie umie już nawet trafić w sytuacji sam na sam z bramkarzem? Choćby się Szpakowski uparł i już do końca nazywał Leo Maradoną, nikt nie da się nabrać – Argentyna już jest wygrana, w strefie medalowej nie było jej od bez mała ćwierć wieku; Messi już jest przegrany – zdobędzie ewentualny Puchar Świata w glorii wielkiego piłkarza i ostatecznie rozwieje złudzenia. El Diego był jeden na tysiąc lat, poszukiwanie jego następcy jak Świętego Graala jest czynnością jałową i bezsensowną.

O, i jeszcze jeden fajny fragment Kuczoka.

5. Arjen Robben, najszybszy 30-latek futbolu, jest artystą upadku. Za każdym razem, kiedy kładzie się trupem po faulu na sobie, jestem przekonany, że właśnie nadepnął na minę; on się nie przewraca, on wylatuje w powietrze. Kiedy Robben pada, odwracam z przerażeniem wzrok od ekranu przekonany, że służby medyczne właśnie zbierają jego szczątki z murawy, tymczasem chwilę później sam poszkodowany wykonuje rzut wolny. Dotąd uważałem, że symulacja jest najbardziej parszywą plagą współczesnej piłki, teraz widzę, że może być sztuką. Robben wszak nie symuluje – on tylko wzmacnia efekt; w sytuacjach spornych nie daje sędziemu szans na wątpliwości, czy był świadkiem faulu czy tylko kontaktu na granicy przewinienia. Podcięty Holender z kaskadersko-kuglarskim sznytem wykonuje numer pt. „zderzenie z rozpędzoną furgonetką”; trzeba natychmiast przerwać grę, żeby wezwać karetkę. Sędzia gwizdnął, więc faul był.

Michał Okoński zastanawia się, jak żyć bez mundialu. A za chwilę zastanawiać będziemy się my wszyscy…

„Zawsze jest jakiś mecz”, usłyszałem niedawno i zabrzmiało to w moich uszach jak: „zawsze jest jakaś flaszka”. Niektórzy przywdziewają żałobę już po zakończeniu fazy grupowej. Nie dlatego, że odpadli w niej ich ulubieńcy, jakiś Pirlo, jacyś piłkarze Kamerunu lub (to wersja najbardziej hipsterska) Iranu. Dlatego, że czują – już wtedy, w momencie, kiedy inni myślą jeszcze o szansach na zdobycie mistrzostwa świata przez Chile i Urugwaj, kiedy Neymar nie jest jeszcze kontuzjowany, Rodr~guez nie strzelił jeszcze najpiękniejszej bramki turnieju, Howard nie wykonał żadnej ze swoich szesnastu interwencji, a van Gaal nie zmienił bramkarza specjalnie na rzuty karne – jak wszystko to nieuchronnie zmierza do końca. Mecze jednej ósmej, choć nadal toczone w rytmie dwóch dziennie, oglądają z przeczuciem nadciągającej katastrofy, idące po nich pierwsze dni przerwy przynoszą atak paniki, którego rozstrzygane ćwierćfinały nie są w stanie zbyt szybko ukoić. Tak. Do końca zostały zaledwie cztery mecze. Tak. Ich rozrzedzenie na siedem najbliższych dni oznacza trzy wieczory bez futbolu. Tak. Nawet zachowane na twardym dysku właśnie w związku z nadchodzącą w czwartek i piątek czarną godziną najlepsze mecze mundialu – Ghana – Niemcy, Belgia – USA, ze szczególnym uwzględnieniem dogrywki w tym ostatnim – są raczej jak worki cukierków schowane w kuchennej szafce Paula Gascoigne’a: w gruncie rzeczy przypominają o jego pierwszym uzależnieniu.

Do tego teksty z wydarzeń sobotnio-niedzielnych.

Image and video hosting by TinyPic

SUPER EXPRESS

A w Superaku ciąg dalszy fotografowania państwa Lewandowskich. Temat akurat dla tabloidu.

Image and video hosting by TinyPic

Rzućmy okiem, co pisze się o wygranej Holendrów.

Szaleniec czy geniusz? – zastanawiali się kibice na całym świecie, gdy Louis van Gaal (63 l.) w ostatnich sekundach dogrywki zagrał va banque, dokonując zmiany bramkarzy. Zupełnie nierozgrzany Tim Krul (26 l.) zastąpił Jaspera Cillessena (25 l.), a chwilę później został bohaterem Holandii, broniąc wspaniale w serii rzutów karnych. A kontrowersyjny van Gaal znów pokazał, jakim świetnym jest strategiem. Przez 120 minut ćwierćfinału gwiazdy reprezentacji Holandii waliły głowami w mur albo ostrzeliwały słupki i poprzeczkę bramki latynoskiego „Kopciuszka”. Kiedy stało się jasne, że broniąca się dzielnie Kostaryka stanie przed szansą sprawienia kolejnej sensacji w rzutach karnych, selekcjoner van Gaal wyciągnął z rękawa asa, a właściwie to… króla. – To nie była łatwa sytuacja – przyznał po meczu Tim Krul. – Przez cały mecz siedziałem na ławce, a potem nagle musiałem wejść na boisko i ratować zespół przed katastrofą.

„Jednak nie taka z niego Pipa”. Czytamy z kolei o wygranej Argentyńczyków, a właściwie o Gonzalo Higuainie, zwanym „Pipita”.

No i kolejny chwytliwy nagłówek – “Przetrącili Brazylii kręgosłup”.

Trener Brazylijczyków Luis Felipe Scolari przyznał, że po faulu Zunigi na ławce rezerwowych Brazylii zapanowało przerażenie. Marcelo przekazał bowiem informację od leżącego Neymara, że ten nie czuje nóg! Na szczęście moment paniki trwał krótko, choć rehabilitacja będzie długa – zajmie od 30 do 45 dni. Jak wyjaśnił lekarz brazylijskiej kadry, najgorszych jest 10 pierwszych dni, wtedy odczuwa się największy ból. W tym nieszczęściu piłkarz i tak miał jednak dużo szczęścia. Ostatecznie pękł tylko trzeci kręg lędźwiowy. Tłumy zapłakanych fanów koczowały pod szpitalem, do którego przetransportowano piłkarza. Załamany idol zdobył się na skierowane do kibiców wystąpienie. – Odebrano mi marzenie gry w decydujących meczach mundialu, ale nie straciłem wiary, że Brazylia zdobędzie tytuł. Wiem, że moi koledzy zrobią wszystko, aby tak się stało – mówił ze łzami w oczach strzelec 4 goli na MŚ.

Image and video hosting by TinyPic

SPORT

Sport całkiem kreatywnie. Przynajmniej jeśli chodzi o tytuł.

Image and video hosting by TinyPic

A w środku zabawy ciąg dalszy: “Krul rzutów karnych”.

Zacieramy ręce na wywiad z Tomaszem Wołkiem. Czy będzie coś o van Gaalu?

Brazylia gra dalej, lecz do półfinałowego starcia z Niemcami, o czym pan wspomniał, przystąpi z wielkimi ranami.
– Przez swą niefrasobliwość znakomicie grający kapitan Brazylijczyków, Thiago Silva, sam się wyeliminował z meczu z Niemcami, inkasując drugą żółtą kartkę. No a co zrobił Neymarowi Zuniga, wszyscy widzieliśmy. Za ten brutalny faul powinien wylecieć z boiska, a nie dostał nawet żółtej kartki! Te dwie luki trudno będzie Scolariemu zasklepić. Thiago Silvę może zastąpić Dante, który zna na pamięć nie tylko piłkarzy Bayernu, ale w ogóle wszystkich Niemców. Z drugiej strony – Niemcy też znają słabe strony Dantego, więc ten pojedynek wychodzi na remis.

Niestety dla Brazylijczyków, Neymara zastąpić chyba niepodobna?
– Nie da się zastąpić takiego zawodnika. Neymar odgrywał ogromną rolę w zespole gospodarzy. Był główną siłą zaczepną. Strzelał bramki, ciągnął grę drużyny. Trudno wyobrazić sobie Brazylię bez Neymara. Nie widzę też godnego zastępcy, bo Henrique, Ramires, Hernanes czy Oscar – dobrze radzący sobie z Chorwacją, ale potem już mocno przygaszony, pełniący raczej rolę defensywnego pomocnika – nie zastąpią Neymara.

No cóż, Wołek łagodny jak nigdy, o van Gaalu ani słowa… Spójrzmy jeszcze, co ma do powiedzenia Czesław Michniewicz.

Mimo wszystko ułatwione zadanie mają Niemcy. To jest wreszcie ta drużyna, która sięgnie po złoto?
– Niemcy ten „głód sukcesy” podsycają u siebie od 2006 i 2010 roku, kiedy zdobyli „tylko” trzecie miejsce. Od tamtej pory zawsze znajdowali się w czołówce, a przez te lata skład zmieniał się niewiele. W Brazylii i Argentynie wyróżniającymi się zawodnikami są Neymar i Messi, a w kadrze niemieckiej takich piłkarzy jest kilku; nawet biorąc pod uwagę, że na mundial przyleciała osłabiona. Moim zdaniem Niemcy nie grają jeszcze tego, na co ich stać, ale to też pokazuje ich siłę. Nie chciałbym mówić, że „jak nie teraz, to nigdy”, ale ta generacja jest najbliżej zdobycia mistrzostwa.

Image and video hosting by TinyPic

Poza tym, mamy kilka tematów ligowych. W jednym z nich Jan Kocian przyznaje, że potrzebuje typowej „dziewiątki”.

Chciałby pan aby jeszcze ktoś dołączył do drużyny w tym okienku transferowym?
– Tak i rozmawiam o tym z dyrektorem Mosórem czy prezesem Smagorowiczem. Mamy wakat w ofensywie i chciałbym jeszcze jednego napastnika. Nie wiem czy nam się to uda, bo jest trudno znaleźć kogoś wartościowego. Ci, których byśmy chcieli mają ważne kontrakty, a nie wszystkie drużyny chcą nas wzmacniać. Będziemy chcieli kogoś zaprosić na testy, być może z zagranicy. Szukamy typowej „dziewiątki”. Kogoś takiego, jak Robak czy Visnakovs. To musi być silny i wysoki napastnik, który poradzi sobie w walce z obrońcami w polu karnym, ktoś o innym profilu niż Kuświk czy Efir. Jeśli jednak nikogo nie uda się pozyskać, będziemy musieli sobie radzić tym składem, który mamy.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Prasówkę kończymy Przeglądem Sportowym.

Image and video hosting by TinyPic

Na dzień dobry duży tekst Tomasza Włodarczyka o Neymarze. Szersza wersja tego, co w Fakcie.

To miał być kolejny piękny dzień w Rio de Janeiro. Cudowna pogoda cieszyła zwłaszcza podpitych Niemców świętujących wywalczony przed chwilą awans do półfinału mistrzostw świata. Mocne słońce sprawiało, że piwo szybciej uderzało do głowy. Wmieszali się pośród dziesiątki tysięcy Brazylijczyków. Jak się okazało dwie godziny później – ich wtorkowych rywali na Mineirao. Miejscowi nie wiedzieli jeszcze, że świetnie rozpoczęty, bo od wyeliminowania Kolumbii, wieczór zakończy się trzęsieniem ziemi. Kontuzja Neymara, której początkowo nie potraktowali poważnie, okazała się groźna. Ich idol nie zagra do końca mundialu, w sumie sześć tygodni przerwy. – Pewnie przesadza – bagatelizowała większość fanów, przyklejona wzrokiem do wielkiego telebimu ustawionego w terminalu lotniska Rio de Janeiro International. Neymar, z wykrzywioną od bólu twarzą, znoszony był na noszach do tunelu. Tym razem nie było w tym szczypty aktorstwa. Lekarz kadry Rodrigo Lasmar przyniósł fatalne wieści ze szpitala Sao Carlos w północnej Fortalezie, do którego został przewieziony piłkarz. Pęknięty trzeci kręg lędźwiowy i koniec mistrzostw, które przeżywał z wielką radością. Dwa dni przed ćwierćfinałem na konferencji prasowej w ośrodku treningowym w Teresopolis mówił, że grając w nich, spełnia marzenie z dzieciństwa. Na lotnisku nikt już się nie śmiał. Zaczęło się nerwowe przeglądanie smartfonów. Po słowach Lasmara brazylijskie telewizje i portale prześcigały się w podawaniu kolejnych informacji na temat stanu zdrowia zawodnika. Fatalna wiadomość dotarła w najdalsze zakątki kraju w ciągu kilku godzin. Twitter został zalany słowami wsparcia. Szybko zareagowała odsunięta przez rodaków na boczny tor prezydent kraju Dilma Rousseff: – Jak wszyscy Brazylijczycy, łączę się w bólu z Neymarem – oświadczyła. – Zuniga ty tchórzu – wypowiedzieć musiała się nawet gwiazda oper mydlanych Julia Paes. Zresztą historia Neymar poza mundialem szybko przeradzała się w brazylijską telenowelę. Relacje live spod szpitala, rozmowy ze zrozpaczonymi kibicami, analiza urazu, transmisja przyjazdu napastnika do bazy CBF, oddalonej 70 kilometrów od Rio de Janeiro. Czułe słowa od kolegów i sztabu szkoleniowego. Wreszcie wylot helikopterem do domu w Santosie. Telewizje w stu procentach zaspokajały ciekawość kibiców.

Inna korespondencja z Brazylii, tutaj autorstwa Barbary Bardadyn, traktuje o Davidzie Luizie. A raczej zadaniu, jakiemu musi stawić czoła.

Gdy brazylijscy piłkarze wychodzą na boisko treningowe w dzielnicy Granja Comary w miejscowości Teresopolis, setki zebranych kibiców najgłośniej reagują na pojawienie się dwóch piłkarzy: Neymara i Davida Luiza. Są uwielbiani, są tutaj największymi idolami. Teraz, w półfinale z Niemcami w Belo Horizonte, pod nieobecność kontuzjowanego Neymara i pauzującego za kartki Thiago Silvy kapitanem i liderem drużyny będzie właśnie Luiz – bezsprzecznie najlepszy obrońca turnieju i autor dwóch goli. – Jestem przygotowany. W końcu pełnię funkcję wicekapitana. Łatwo jest kierować tą grupą, to są zwykli i bardzo skromni ludzie – zapewnia 27-letni obrońca. Charyzmatyczny idol Brazylijczyków dla wielu jest liderem, co się zowie, ale nie ma w sobie nic z dawnych liderów reprezentacji – wiecznie nadąsanych, w złym humorze i rzadko pojawiających się publicznie, jak Dunga czy Lucio. Luiz jest duszą towarzystwa. Zawsze uśmiechnięty, żartujący, mający czas dla kibiców – chętnie rozdaje autografy, pozuje do zdjęć. Na konferencjach prasowych mógłby siedzieć w nieskończoność. Gdy Chelsea grała półfinał Ligi Mistrzów z Atletico, w Madrycie na pytania hiszpańskich dziennikarzy swobodnie odpowiadał po kastylijsku. To on podtrzymywał na duchu Hulka i Williana po tym, jak w meczu z Chile nie wykorzystali rzutów karnych. Dobre słowo zawsze ma także dla rywali. Powiedziałem mu, że mistrzowie nie zawsze mają trofeum… a on jest mistrzem – w ten sposób po ćwierćfinale z Kolumbią pocieszał płaczącego Jamesa Rodrigueza. – Uścisnął mnie, wymieniliśmy się koszulkami. Taki gest ze strony takiej gwiazdy sprawił, że byłem mniej smutny – przyznał później piłkarz AS Monaco.

Image and video hosting by TinyPic

„Ekscentryk z jajami” – to o van Gaalu. A tekst niezły.

Wybitny strateg o wielkim ego, który nie boi się niekonwencjonalnych działań. Uwielbia stawiać na młodzież, ale ma problem z gwiazdami. Decyzja o tym, by zmienić bramkarza na serię rzutów karnych, świetnie pasuje do wizerunku Louisa van Gaala. Trenera lubiącego ryzyko, który nie boi się ryzykownych, wręcz szalonych działań. Czasami jednak ze swoimi niekonwencjonalnymi metodami przesadzał. Gdy prowadził Bayern, chciał pokazać, że nie będzie bał się zdjąć z boiska nawet największych gwiazd. – Powiedział, że ma wystarczające jaja, by to zrobić. Zademonstrował nam to dokładnie, w tym celu ściągnął spodnie. To było kompletne szaleństwo. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – powiedział w wywiadzie dla magazynu Sport Bild były napastnik Bawarczyków Luca Toni. Włoch był jedną z wielu gwiazd, które źle dogadywały się z Holendrem. – Van Gaal skrzywdził mnie jak nikt inny w futbolu – powiedział o nim Lucio, inny były piłkarz Bayernu. – Nie czerpałem radości ze współpracy z tym trenerem. Ciężko się pracuje, gdy ktoś ciągle mówi, że wszystko robisz źle, gdy ciągle cię dołuje. Miałem tego dość – to opinia innego asa monachijskiej drużyny, Francka Riberyego. – Van Gaal jest dyktatorem, pozbawionym poczucia humoru – stwierdził Zlatan Ibrahimović, z którym Holender nie mógł dogadać się w Ajaksie. – Zastanawiam się, czy nie brakuje mu piątej klepki – komentował z kolei Johan Cruyff, który od dawna nie lubi się z van Gaalem. Konflikt między nimi wybuchł, gdy van Gaal wrócił do Ajaksu w roli dyrektora przez trzema laty. Podczas mundialu w Brazylii najlepszy piłkarz w historii reprezentacji Holandii często krytykował Pomarańczowych, bo w ten sposób mógł uderzyć w swojego starego wroga.

Nie zacytujemy wszystkich mundialowych materiałów z dzisiejszego numeru, bo jest ich naprawdę sporo. Spójrzmy jeszcze na rozmowę z Angelem Cappą, trenerem z Argentyny.

Argentyna awansowała do półfinału mistrzostw świata po 24 latach. Alejandro Sabella dokonał tego, co nie udało się Basile, Passarelli, Bielsie, Pekermanowi, Maradonie…
– Owszem, ale czasem duże znaczenie mają okoliczności, w jakich znajduje się drużyna. Trzeba przyznać, że w pierwszej fazie Argentyna trafiła na łatwych rywali. No, może nie łatwych, ale do ogrania. Aż do meczu z Belgią wszyscy przeciwnicy byli w zasięgu, podczas gdy na poprzednich mundialach Argentyna mierzyła się z mocniejszymi drużynami. Tak więc okoliczności i szczęście było teraz po naszej stronie i stąd awans do półfinału.

Rzeczywiście rywale nie byli z najwyższej półki, a mimo to Argentyna nie zachwycała. Nawet po spotkaniu z Belgią selekcjoner Marc Wilmots stwierdził, że gdyby jego zespół grał w taki sposób, to belgijska prasa by go zniszczyła, że Argentyna zależy od dwóch, trzech napastników. Zgadza się pan z taką opinią?
– Cóż, do tej pory Argentyna faktycznie tak wyglądała. Pokazała się jako normalna drużyna, dobra normalna drużyna, która nie znalazła jeszcze właściwej drogi. W meczu z Belgią trener postawił na Demichelisa, Biglię, wystawienie Basanty było wymuszone pauzą Rojo. Skoro takie zmiany zostały dokonane, to dlatego, że drużyna nadal nie znalazła odpowiedniej solidności i takiego funkcjonowania, jakie jest niezbędne. Do tej pory w znacznej mierze zależała od Messiego, w meczu z Belgią natomiast od Higuaina, który ją uratował. To prawda, jak na razie Argentyna nie funkcjonuje tak dobrze jak na przykład Niemcy. Albo Holandia. Brazylia, podobnie jak Argentyna, też nie gra dobrze.

Kierujemy nasz wzrok jeszcze na krajowe podwórko:
– O kolejnych wzmocnieniach Legii zadecydują wyniki w eliminacjach LM
– Osuch straszy, że Zawisza może nie przystąpić do Superpucharu
– Roman Gergel podpisał kontrakt z Górnikiem Zabrze
– Marco Paixao może wypaść nawet na osiem tygodni
– Lech wydał ponad milion euro na wzmocnienia, ale wcale nie ma szerszej kadry

Image and video hosting by TinyPic

I rozmowa z Michałem Probierzem.

Czytając opinie kibiców Jagiellonii trudno doszukać się optymizmu. Przewidują, że drużynę czeka trudny sezon, najpewniej walka o utrzymanie.
– Zaczynamy budować zespół, mam nadzieję na lata. Nie na rok czy na dwa, nie na zasadzie byle jakoś było. Białystok potrzebuje solidnej drużyny. Ja to rozumiem, zdają sobie też z tego sprawę działacze. Mamy plany odnośnie budowy klubu na zdrowych zasadach. Pewne proporcje nie mogą być zachwiane. Tam, gdzie to się stało, klubów już nie ma, jak Polonii Warszawa, Polonii Bytom lub ŁKS.

Ale kadra pierwszego zespołu Jagiellonii nie jest za silna.
– Nie zgodzę się z tym. Mamy kilku doświadczonych piłkarzy, do tego grupę fajnej młodzieży. A meczami sparingowymi wygranymi czy przegranymi nie ma się co sugerować. Drużyna mocno pracowała przez ostatnie trzy tygodnie, teraz czas na szlifowanie formy. A liga zacznie kolejno wszystko weryfikować.

W pierwszej kolejce spotkacie się z Lechią, poprzednim klubem, w którym pan pracował. Jest dreszczyk emocji? Lechia kupuje na prawo i lewo.
Za długo jestem w piłce, by podniecać się takimi sprawami. Nauczyłem się odcinać przeszłość. Jeżeli ktoś uważa, że taka forma budowania drużyny, jaką wybrała Lechia, jest właściwa to jego prawo. Oby za dwa, trzy lata kibice Lechii nie zatęsknili za tym, co było. Gdy pracowałem w Lechii planowaliśmy inaczej budowę, ale zostałem zmieniony, bo tak chciał nowy właściciel.

Są jeszcze felietony Dudka (cytowaliśmy w Fakcie) i Rudzkiego, ale to już będzie za dużo cytowania.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...