Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

18 czerwca 2013, 16:46 • 8 min czytania 1 komentarz

U kibica Zagłębia Lubin można zaobserwować pianę na ustach, gdy tylko powiedzieć mu, że klub utrzymywany jest przez spółkę skarbu państwa. Od razu przeprowadza kontratak – że takie idiotyzmy może wygadywać jedynie ktoś z Wrocławia, „malinowy nos”, który nie chce zauważyć, ile pieniędzy od miasta dostał Śląsk. Zupełnie nie rozumiem, czemu w Lubinie aż tak nie mogą zaakceptować struktury sponsorskiej klubu. Czyżby się wstydzili? Niepotrzebnie, nie ma czego. Gdyby nie publiczne dotacje, zaksięgowane w ten czy inny sposób, cała nasza piłka leżałaby i kwiczała. Śląsk by leżał, Piast by leżał, nawet Legia i Lech też, ekstraklasa i pierwsza liga leżałyby i próbowały złapać oddech.
Gdyby zliczyć publiczne środki przeznaczone na kluby ekstraklasy i pierwszej ligi, wyszłoby około 70 milionów w skali roku. I to wszystko, bez zliczania wszelkich pomocy przyznawanej „na około”, przy użyciu różnych kruczków, i przede wszystkim bez brania pod uwagę gigantycznych środków przeznaczonych na budowę stadionów. Razem z rosnącymi jak grzyby po deszczu stadionami, należałoby pomoc państwa/miasta/regionu liczyć nie w dziesiątkach milionów, ale w grubych miliardach.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

70 milionów to dotacje bezpośrednie – środki przekazane za promocję miasta, nagrody, pożyczki na wieczne nigdy itd. Suma być może nie robi wrażenia, ale jeśli ją odpowiednio pomnożymy… Można szacować, że realia się jakoś drastycznie nie zmienią i że w ciągu najbliższej dekady na sport zawodowy na poziomie ekstraklasy i pierwszej ligi przekazane zostanie około 700 milionów złotych. To już wrażenie robi, zwłaszcza gdy zestawimy tę sumę ze strukturą wydatków. Wtedy się okaże, że 80 procent budżetów klubów idzie na pensje dla piłkarzy, więc ponad pół miliarda złotych z publicznych środków zostanie przelane na konta mniej lub bardziej nieporadnych piłkarzy. Zazwyczaj bardzo nieporadnych.

Podobno futbol przeszedł transformację i gdy upadła komuna, po dupach dostały kluby. Podobno teraz rządzi już niewidzialna ręka rynku, równie ważny jak drybling na boisku jest biznesowy dryg. To po części prawda – trudno przecież nie dostrzec, że prywatny kapitał zrobił wielką różnicę w Krakowie, Poznaniu, teraz w Warszawie. W praktyce jednak piłka jest na publicznym garnuszku. Jest to prawdopodobnie jedyny prywatny sektor, dotowany w aż takiej skali. 70 milionów to jedno, horrendalnie drogie stadiony to drugie, pseudosponsoring to trzecie. Pseudosponsoring – tu mam na myśli kontrakty reklamowe, które nie są zawierane w celu polepszenia wyników reklamującej się spółki, nie z marketingowych względów, tylko w celu wydania „niczyich” pieniędzy na cele związane z zaprzyjaźnionymi klubami. Czyli Tauron, PGE, Kompania Węglowa, Azoty, Lotos, KGHM, Energa… Można tak wyliczać dalej. Wszystko to firmy kontrolowane przez skarb państwa, które na moje oko nie mają żadnej korzyści z reklamowania się poprzez piłkę nożną. Nikt mi nie wmówi, że należąca w 100 procentach do skarbu państwa Kompania Węglowa zwiększyła swoje zyski dzięki reklamie na koszulkach Górnika. Moim zdaniem zmniejszyła – o sumę przelewaną do klubu. Zdaje mi się – ale może to mylne wrażenie – że gdyby nie państwowe spółki, Lechia Gdańsk mogłaby nawet nie związać końca z końcem. Jak Tusk straci tekę premiera, to i Lechia może znaleźć się w opałach.

Jeśli rzucimy okiem na koszulki klubów ekstraklasy, okaże się, że z większości z nich wcale nie macha do nas uśmiechnięty sponsor, zachęcając do zakupu konkretnych produktów czy skorzystania z łatwo dostępnych usług. To zazwyczaj są „deale” nieracjonalne, niemające nic wspólnego z rzeczywistą potrzebą marketingową. Wiem, jak kupić tusz firmy ActiveJet albo Harnasia, ale nie mam pojęcia, co mam zrobić z nazwą Azoty. A częściej jednak natrafiam na Azoty lub coś azotopodobnego.

Odbierzmy polskiej ekstraklasie i pierwszej lidze dotacje miejskie, odbierzmy pieniądze darowane na budowę stadionów, odbierzmy pseudosponsoring. Co wówczas zostanie? Zgliszcza. A przecież mówimy o sporcie zawodowym, który z założenia finansować powinien się sam. Mówimy o prywatnych zazwyczaj biznesach. Któż nie chciałby, aby jego firmie miasto zbudowało siedzibę? Dla mnie jednak zdrowy jest układ, w którym klub – jak kilka lat temu Arsenal Londyn – jeśli chce generować większe przychody dzięki większemu stadionowi, to bierze kredyty i buduje taki obiekt na własną rękę.

Reklama

U nas widoczne są trzy etapy:
1. Zbudujcie nam stadion, my będziemy uiszczać opłaty.
2. Obniżcie nam opłaty, my będziemy dbać, żeby coś na stadionie się działo.
3. Skasujcie nam wszelkie opłaty.

Lech ostatnio realizował punkt numer dwa i wybłagał obniżki (a kilka dni później cudownie znalazł sponsora tytularnego dla stadionu), Widzew po latach doprosił się punktu pierwszego, we Wrocławiu zmierzają w kierunku trzeciego. Mechanizm zawsze jest ten sam. Bodajże najwięcej za stadion płaci Legia – około 10 milionów złotych rocznie, już po odliczeniu wpływów z Pepsi – co jednak nie zmienia faktu, że wciąż warty prawie cztery stówki prezent od miasta jawi się jako gwiazdka z nieba. Gdyby nie zbudowany z miejskich pieniędzy obiekt, nie byłoby mowy o stałym podwyższaniu budżetu (roczny wynajem jednej loży na Łazienkowskiej kosztuje około 300 tysięcy złotych). Stąd początkowy wniosek, że gdyby nie środki publiczne, to i Legia ledwie by dzisiaj dyszała.

Gdyby się nad tym wszystkim na chłodno zastanowić, to mecze rozgrywane są na obiektach zbudowanych za publiczne pieniądze, występują w nich piłkarze w znacznej mierze opłacani z publicznych pieniędzy. I my to wszystko nazywamy profesjonalnym sportem, udając, że jest jakaś większa różnica między tym, co teraz, a tym, co było w czasach komuny. Gdzieniegdzie różnica faktycznie istnieje, ale efektu skali jednak nie zauważam. Nie ma dla mnie znaczenia, czy kiedyś piłkarz był fikcyjnie zatrudniony w państwowej kopalni, czy – jak teraz – państwowa kopalnia udaje, że korzysta na reklamie i przelewa pieniądze do klubu, by klub przelał do piłkarza. Inna ścieżka, ten sam cel.

Uważam, że w Polsce zbyt mało pieniędzy przeznacza się na sport, ale jednocześnie zdecydowanie za dużo na sport w teorii zawodowy. Lech chwali się, ile pieniędzy zarabia na transferach, ale nie chwali się, ile miasto dopłaca, by mógł grać na ładnym stadionie. Sprzedał Tonewa, ale „działki” do budżetu miejskiego od tej transakcji nie odprowadził, prawda? Tak jak i mieszkańcy Zabrza nie mogli załatać choćby jednej dziury w drodze dzięki transferowi Arkadiusza Milika. Piłkarze podjeżdżają na treningi nowymi modelami audi czy bmw, ale zupełnie nie mają świadomości, że w ten czy inny sposób trafiły do nich pieniądze publiczne i że za równowartość kilku fur można byłoby wyremontować ze dwie przychodnie. Populizm?

Moim zdaniem obecny układ od początku do końca jest chory. Chory jest kraj, w którym nie ma pieniędzy na prowadzenie w odpowiednich warunkach (i w odpowiedniej liczbie) lekcji wychowania fizycznego, a są pieniądze na to, by piłkarz podjechał na zbudowany z publicznych pieniędzy stadion kupionym za publiczne pieniądze samochodem i by – jak dobrze pójdzie – po meczu odebrał premię wypłaconą z publicznych pieniędzy. Pomieszanie z poplątaniem.

* * *

Reklama

W ostatnim tygodniu byłem na zaproszenie firmy Oknoplast w Krakowie. Najpierw wizyta w fabryce okien, później kolacja z prezesem Mikołajem Plackiem. Oknoplast, firma w stu procentach prywatna, rozwija się w niebywałym tempie, fanom piłki kojarzyć się może ze sponsorowaniem Interu Mediolan.

Dlaczego Oknoplast z Krakowa sponsoruje klub z Mediolanu, a nie – no właśnie – z Krakowa? Z prostej przyczyny. – We Włoszech jeśli inwestujesz w futbol, poważają cię kibice wszystkich drużyn. Nikt nie przestaje kupować twoich produktów, tylko dlatego, że woli Juventus od Interu. Wręcz przeciwnie, trafiasz do grona firm szczególnych. U nas jest zupełnie inaczej. Obserwowaliśmy jak kibice jednego klubu odwracali się od sponsora innego, bojkotowali jego wyroby. Na szczeblu lokalnym wspieramy Puszczę Niepołomice, która awansowała do pierwszej ligi, ale wolimy póki co unikać sponsoringu na ogólnopolską skalę – mówił prezes Placek.

I to powinno dać do myślenia kibicom Legii, Wisły, Lecha czy Widzewa. Chcesz by prywatni sponsorzy inwestowali w twój klub – nie odstraszaj ich od konkurencji. Ł»yj i daj żyć innym. Nie urządzaj bojkotów, bo na sam koniec efekt jest taki, że na bojkocie straci także twój klub.

* * *

Na koniec anegdota opowiedziana ostatnio przez jednego z dziennikarzy. Podobno rzecz dzieje się dobrych kilka lat temu. Przy stoliku większe grono, Tomasz Wołek opowiada o jakiejś drużynie sprzed czterdziestu lat, załóżmy że o złotym peruwiańskim ataku Henriquez – Ramirez – Romalu (nazwiska z dupy wzięte).

I mówi tak: – Henriquez, fantastyczny drybler, z nogami chudymi jak patyki. Kiedy biegł, śmiesznie bujał biodrami, ale dzięki temu z łatwością nabierał przeciwników na swój charakterystyczny zwód: markował, że drapie się po bujnej czuprynie i niepostrzeżenie biodrem wykonywał taki balans, że przeciwnik zostawał w tyle. Na środku Ramirez, wielki chłop, o dłoniach tak silnych, wkręcał nimi śruby w podkładach kolejowych. No i Romalu, filigranowy, wiecznie uśmiechnięty, z biednej rodziny, ojciec zginął w wieku 32 lat, gdy splatał warkocz indiańskiemu wodzowi i trafiła go strzała…

Bla, bla, bla…

Nagle przysłuchujący się temu jeden z dziennikarzy mówi: – Ty, Tomek, ale Henriquez to nie grał w tym zespole. Pomyliłeś go z Dos Santosem…

Sekunda konsternacji…

– Tak, masz rację! Jasne! Dos Santos, a nie Henriquez! Pełna zgoda. Dos Santos, ten ze szramą na policzku, który potrafił tak podkręcać piłkę, że bramkarze nawet nie podejmowali próby interwencji!

I wszystko byłoby pięknie, gdyby ów dziennikarz miał jakiekolwiek pojęcie o futbolu i gdyby owego Dos Santosa nie wymyślił na poczekaniu…

Najnowsze

Hiszpania

Modrić na dłużej w Realu Madryt? Piłkarz rozważa przedłużenie kontraktu

Piotr Rzepecki
0
Modrić na dłużej w Realu Madryt? Piłkarz rozważa przedłużenie kontraktu

Komentarze

1 komentarz

Loading...