Reklama

Jan Urban w długim wywiadzie dla Weszło: Życz, a będzie ci życzone…

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2011, 15:30 • 19 min czytania 0 komentarzy

Wracając do Polski mógł przebierać w ofertach. Miał zbudować potęgę Legii, ale już tam nie pracuje. Teraz buduje nowe Zagłębie, ale mówi otwarcie, że jego ambicje sięgają wyżej. Odwiedziliśmy go w Lubinie i choć sporo się spóźnił, a potem z kolei… spieszył, to jednak trochę porozmawialiśmy. O celach jego i drużyny, którą tworzy. O transferach, których dokonał. O planach, których… nie ma. O kadrze, o Eugenie Polanskim i o tym, dlaczego poszedł do Polonii Bytom. Ale też o tym jaki był dobry i co pomyślał po pierwszym treningu w Osasunie. Co mu zostało z gry w Hiszpanii i o tym, kiedy się wszystko posypało…
– No i co, nie udało się panu zaskoczyć Legii w tej pierwszej kolejce…

– No niestety nie było takiej możliwości. A szkoda, bo myślę, że to był akurat dobry moment, żeby grać z Legią. Była po meczu pucharowym, który rozegrała przy bardzo wysokiej temperaturze, a jeszcze przed meczem rewanżowym. Wiem, że ich skład na mecz z nami nie byłby optymalny i to powodowało, że na pewno nasze szanse wzrastały.

– Nie dało się tam faktycznie grać?

– Nie. Nie było szans.

– A widział pan drugą połowę Podbeskidzie – Jagiellonia?

– Widziałem, ale to zupełnie co innego. W Warszawie padało trzy dni pod rząd. W dniu meczu padało tak mocno, że to boisko nie było w stanie przyjąć tej ilości wody.

– To teraz będzie zaskoczenie, jak nie wygracie z Lechem, bo tak trochę po cichu, ale montuje pan tu chyba nawet niezły zespół?

– Staramy się robić, co możemy. Wiadomo, że drużyna, którą mieliśmy w zeszłym sezonie nie gwarantowała walki na takim poziomie, żebyśmy byli usatysfakcjonowani. Stąd też takie, a nie inne posunięcia, ale tak naprawdę to dopiero w lidze zobaczymy, czy wszystko wygląda tak dobrze na boisku, jak na papierze. Bo na papierze, można powiedzieć, że dobrze to wygląda. No, jak na naszą ligę, Małkowski czy Sernas to są naprawdę dobrzy zawodnicy. Do tego dochodzą doświadczeni piłkarze, którzy znają polską ligę. Telichowski, Hanek, Rachwał, Gancarczyk – to są ludzie, którzy już wiedzą, o co w tej naszej lidze chodzi. I mamy nadzieję, że będzie dobrze. Nie wyobrażamy sobie, żebyśmy znowu mieli walczyć o utrzymanie.

– Czy to jest jednak na tyle mocna drużyna, żeby mógł pan grać otwarcie w naszej ekstraklasie i iść na wymianę ciosów, choćby z takimi zespołami jak Lech?

– Mecz, obojętnie z jaką drużyną się go gra i gdzie się gra – to jest strategia. Ustawia się pewną strategię, wyobrażając sobie, że w ten sposób zniweluje się atuty drużyny przeciwnej. Nawet będąc lepszą drużyną. To nie chodzi o to – bo to pan ma na myśli – że my jesteśmy, czy byliśmy w tamtym roku słabszym zespołem i graliśmy z Lechem w ten czy inny sposób. Teraz jesteśmy dużo mocniejsi, więc idziemy na wymianę ciosów. Tak?

– No nie do końca… To inaczej: jaką taktykę ma Lech? Praktycznie żadną. Ma na tyle dobrych piłkarzy, że w naszej lidze wychodzą i sami z siebie tworzą sytuacje i strzelają gole.

– To prawda. No ale każdy ustala taktykę tak, żeby zaskoczyć przeciwnika. Nawet jeśli na papierze jestem lepszy od niego, to i tak staram się go rozszyfrować i ocenić. I zagrać tak, żeby obnażyć jego słabe strony. Stąd też taki sposób gry w danym meczu.

– O to mi właśnie chodziło, ale te teoretycznie najsilniejsze kluby czasem zakładają, że będą narzucać swój styl i niech rywal się martwi. W Legii też dostosowywał pan taktykę do rywala, gdy przyjeżdżała taka Odra Wodzisław?

– No nie. Widzi pan, z dostosowaniem taktyki do przeciwnika to też nie jest do końca tak, bo drużyna uzależnia się za bardzo od tego przeciwnika… A drużyna musi wiedzieć co gra i jaki ma styl. W zależności od tego z kim gra i gdzie – troszeczkę może się to zmienić. Na przykład: zespół bardziej wysunięty od swojej bramki lub grający głęboko. Grający szeroko albo zawężający pole gry. Zależy jakich zawodników ma przeciwnik na bokach czy w środku. To jest ta strategia. My gramy swoje, ale kiedy gramy swoje? Wtedy, gdy jesteśmy przy piłce. Ale jak gramy bez piłki, to już często jest uzależnione od tego, jak gra przeciwnik i gdzie ma swoje najważniejsze atuty. Natomiast swój styl gry pokazuje się wtedy, kiedy jest się przy piłce.

– Zgadza się, tylko są w Polsce drużyny, które mają taki styl, żeby jak najmniej być przy piłce, bo gubią się w ataku pozycyjnym.

– To jest też mądrość trenera, jeśli wie, że takich ma zawodników, to tak ustawia zespół. Pozwala, oddaje inicjatywę przeciwnikowi i szuka kontrataku. Gdzieś wywalczyć jakiś rzut wolny. I jest w tym jakiś sens. Każdy stara się wykorzystać jak najlepiej potencjał, jaki ma w drużynie. Skoro uważa ktoś, że jego piłkarze nie mają pojęcia o grze piłką i zaraz ją tracą i sami prowokują kontrataki, no to tak grają. I jeśli mentalnie się zawodnicy na to nastawią, uświadomią, że muszą tak grać, bo inaczej nie mają szans, to będą to robili. Z przekonaniem oczywiście.

– Pan jednak się nie będzie posuwał do takich praktyk w Zagłębiu?

– Często jest tak, że chce się grać po swojemu, ale przeciwnik nie pozwala tego robić. Narzuca walkę, gra pressingiem w środkowej strefie, a jak się nie udaje, to przerywa i rzut wolny. Przerywa grę, nie pozwala nabrać płynności. Przykład? Real – Barcelona w Pucharze Króla. No tam co kosili się jedni i drudzy… Ten mecz był właśnie strategicznie na takiej zasadzie. Był faul i od razu pięciu krzyczało, protestowało. Po co? Nie przez ten faul. Po to, żeby przerwać, żeby mecz był szarpany, żeby Barcelona nie weszła w swój rytm. Nie uda się przerwać akcji, no to faul. I znowu Barcelona protestuje, bo ich kopią po nogach, a minuty uciekają. W taki sposób też się mecze wygrywa.

– Pojedyncze mecze.

– Wiadomo, że cały czas się tego nie da robić. Ale to był jeden mecz. Bo na przykład później w Lidze Mistrzów już tak nie mogli grać, bo w perspektywie mieli mecz rewanżowy i wtedy jak podostajesz kartek, to pojedziesz na wyjazd bez połowy składu. Tak też nie można. Ale puchar? Panowie, jeden mecz. Wycinka – kosimy ich równo. I w ten sposób mamy szansę na dobry wynik. Poszło? Poszło. Dobra, jedziemy dalej, zaraz panu ucieknę, bo za chwilę mamy trening…

– Transfery. Jest pan zadowolony z tych, których dokonaliście? I ogólnie z tego, jaką władzę i możliwości ma pan w tym zakresie?

– W lidze się okaże czy jestem zadowolony. To nie jest tak, że wzięliśmy tylko to, co chcieliśmy. Były na rynku momenty, gdzie byli zawodnicy do wzięcia i wtedy się korzysta z sytuacji albo nie. Postawiliśmy z jednej strony na zawodników, którzy grają w polskiej lidze. Dlaczego? Bo przychodząc do Zagłębia, mieliśmy jasny cel – jak najszybsze i najbardziej spokojne utrzymanie się w lidze. Przeszkadzało nam to w wyjazdach na obserwacje za granicę. Nie mieliśmy czasu, żeby jeździć do różnych krajów, obserwować różne ligi, chociaż kilka razy żeśmy byli. Stąd skoncentrowaliśmy się na polskim rynku. Jak prześledzi się nasze transfery, to wszyscy zawodnicy są z naszej ligi. Uznaliśmy, że to jednak bardziej pewne niż kupienie zawodnika z zewnątrz, którego widzieliśmy raz czy dwa. Poszliśmy na mniejsze prawdopodobieństwo błędu. Hanek, Telichowski – trenowałem ich, widziałem jak byłem w Polonii. Wiedziałem, że Costa potrzebuje rywalizacji na tej stronie. Wiedziałem, że Sergio Reina też tego potrzebuje. Chyba że na przykład Telichowski wygra rywalizację, to niech się wtedy Costa i Reina martwią. To samo Hanek, który rywalizuje z Csabą Horvathem. W obronie mieliśmy najwięcej problemów, bo z tej linii odeszło trochę zawodników. Ale tak się musiało stać, bo Grzesiu Bartczak i ten, no… Stasiak – wiadomo z jakich powodów.

– Sernas to był właśnie taki transfer, gdzie akurat skorzystaliście z sytuacji?

– A przepraszam, dokończę panu jeszcze odpowiedź na to, co pan zapytał i dojdziemy także do Sernasa. Patryk Rachwał – zawodnik doświadczony, wiemy na co go stać. Na pozycji defensywnego pomocnika mamy dwóch młodych chłopaków: Rakowski i Dąbrowski i dwóch bardziej doświadczonych: Hanzel i doszedł teraz Rachwał. I między nimi jest rywalizacja.

– Będziecie grali dwoma defensywnymi?

– (Śmiech) To już nie pana sprawa jak będziemy grali. Jak będzie pan się chciał dowiedzieć, to pan podczas meczów zobaczy, ale robimy to w ten sposób, że najczęściej tak się będzie to właśnie odbywało, że będziemy grali dwoma. W tamtym sezonie przynosiło nam to odpowiednie efekty.

– Wracając do transferów…

– Pojawił się też Janusz Gancarczyk w ostatniej chwili. Osobiście uważam, że to był wolny zawodnik, którego stać na dużo. Czy on to udowodni i pokaże, że będzie tym Gancarczykiem ze Śląska Wrocław czy nawet jeszcze Polonii Warszawa? Trudno mi powiedzieć. To już jest moja broszka, żeby z niego wyciągnąć jak najwięcej. Taka jest rola trenera i nie ma co potem szukać winnych gdzieś indziej. Jeśli podejmuję taką decyzję, to muszę za nią odpowiadać.

Jan Urban w długim wywiadzie dla Weszło: Życz, a będzie ci życzone…

Kolejny transfer: Maciej Małkowski. To jest rzeczywiście zawodnik, którego kupujemy i mówimy, że jest do pierwszego składu. Hanek, Telichowski czy Rachwał – nie mogę powiedzieć na sto procent, że są do pierwszego składu. Mają swoją rywalizację i muszą ją wygrać. A o Małkowskim można tak powiedzieć, bo na lewą stronę nie mieliśmy nikogo. Grał tam Szymon Pawłowski i po odejściu Plizgi, Szymona gdzieś trzeba ulokować na innej pozycji, żeby go lepiej wykorzystać. I lewa pomoc była pusta, więc wzięliśmy Małkowskiego. I owszem, musieliśmy za niego zapłacić. Ale on już po przyjściu Gancarczyka ma rywalizację. I Abwo to samo.

No i jeszcze Sernas. Jeśli drużyna – a taką jest Zagłębie Lubin – chce grać o wyższe cele, to musi mieć w zespole napastnika, który strzela powyżej dziesięciu bramek w sezonie. Bo powyżej dziesięciu to w naszej lidze jest już dużo, ponieważ wiemy z iloma bramkami sezon skończył król strzelców. Stąd taka decyzja. Rozmawialiśmy i z Robakiem, i z Micanskim. Próbowaliśmy różnych opcji i form – transfery, wypożyczenia, ale nie doszło to do skutku. W końcu zdecydowaliśmy się na Sernasa, bo akurat pojawiła się taka możliwość. Ale zobaczymy w lidze, czy Sernas się u nas sprawdzi. Została nam jeszcze kwestia prawego obrońcy, którego musimy kupić. Kupić bądź znaleźć, bo nie możemy być z sześcioma obrońcami. To jest zbyt mało i zbyt duże ryzyko, aby zostać w takiej sytuacji.

– Pawłowski to jest piłkarz na reprezentację? Dostał powołanie na mecz z Gruzją…

– Szymka stać na bardzo dużo. Dla mnie to też jest jakieś wyzwanie, żeby z niego wyciągnąć te wszystkie najlepsze umiejętności.

– Pan go chyba bardziej widzi jako rozgrywającego niż skrzydłowego?

– Szukam mu właśnie takiej pozycji, na jakiej grał Plizga, czyli zawieszonego za napastnikiem. Wydaje mi się, że to jest dla niego wręcz idealna pozycja. Przynajmniej w sparingach to potwierdzał, ale nie mam pojęcia, jak to przeleje na ligę. To już jego działka.

– Widział pan występ Plizgi w Kazachstanie?

– Nie widziałem.

– Szkoda, pewnie by się pan ucieszył, że go sprzedaliście.

– Nigdy się nie cieszę z czyjegoś nieszczęścia.

– To raczej nie było nieszczęście, tylko brak umiejętności.

– Nie, to jest nieszczęście dla zawodnika.

– Ł»e nie trafia?

– Tak, że nie trafia. Dla zawodnika, dla kibiców, dla klubu. Natomiast dla nas? Poszedł i trzeba mu podziękować, bo był sześć lat w Zagłębiu i starał się dla niego grać jak najlepiej potrafił. W pewnym momencie nie chciał przedłużyć kontraktu i poszedł gdzieś indziej. Ma do tego prawo i uszanujmy to. Dlaczego mamy mu dobrze nie życzyć? Nie poszło mu to super? No nie, ja takich rzeczy nie uznaję i wręcz się wstydzę czymś takim. Dlatego moją dewizą życiową jest: życz, a będzie ci życzone. I zawsze człowiek lepiej na tym wychodzi. Dobrze, jedziemy dalej szybko, bo muszę zaraz iść…

– Stawia pan sobie lub piłkarzom jakiś cel na ten sezon. Albo zarząd to zrobił?

– Satysfakcjonowałoby nas miejsce od 1 do 6.

– Pan się realizuje w Lubinie jako trener? Spełnia się pan tu czy jednak gdzieś pana ciągnie do większego klubu? Wracał pan do Polski do Legii, później nawet zahaczył o Bytom, a teraz Zagłębie. Czuję pan, że to jest to? Ma pan taką codzienną satysfakcję z tej pracy?

– Każdy człowiek ma ambicje i każdy trener powinien mieć swoje ambicje. Ale widział pan jaka jest moja historia. Wracałem do Legii, a potem poszedłem do Polonii Bytom. To znaczy, że ja nie boję się żadnych wyzwań. Dzisiaj jest Zagłębie Lubin. To jest zespół, który nie ma problemów organizacyjnych, finansowych, infrastrukturalnych. Pod tym względem wygląda to naprawdę dobrze. W dodatku można tu zmontować ciekawą drużynę i stąd też moja decyzja. Wydaje mi się, że współpraca z zarządem i ludźmi, którzy wydają pieniądze na transfery też jest bardzo dobra. Przede wszystkim pokazałem im, że ja nie przyszedłem tutaj, żeby sprowadzić – nie wiem – ze trzech Hiszpanów, dwóch z Afryki i jednego z Ameryki Południowej. Wezmę ludzi nie wiadomo skąd i przemebluję wszystko. Nie, nie… To znaczy byliśmy też zainteresowani pewnymi graczami zagranicznymi, ale nawet jak oni przyjdą, to ja nie będę trenerem takim, że jak ktoś tylko przyjdzie zza granicy, to od razu dostanie dużą kasę i gwarancję, że będzie grał. Nie. Doprowadzimy do tego, że w Zagłębiu zawodnik zagraniczny będzie musiał być lepszy od tego, którego mam na ławce i jest Polakiem. Jeśli nie, to nie będzie grał. Ja też takie sytuacje przeżyłem, w Hiszpanii początkowo grać mogło tylko trzech obcokrajowców. Później więcej, ale zawsze musiałem być lepszy od Hiszpana. To dano mi do zrozumienia bardzo dosadnie.

– Ale zdecydował się pan tam zostać po zakończeniu kariery i wiązał z Hiszpanią też plany trenerskie, licząc, że dostanie pan szansę poprowadzenia pierwszego zespołu Osasuny. Tak się nie stało. Ł»ałuje pan, że postawił wszystko na tę hiszpańską kartę?

– Nie, dlaczego miałbym żałować. Wręcz odwrotnie. Wie pan co, ja grałem do 36. roku życia. I dalej mogłem grać. A ja nie miałem takiej możliwości, żeby zrobić kursy trenerskie w czasie gry. Także to wszystko musiało trochę potrwać, żeby zrobić jeden kurs, drugi kurs, trzeci kurs. No i później trzeba jakoś przechodzić te etapy i wspinać się po tej drabince trenerskiej coraz wyżej. Byłem najpierw drugim trenerem drugiej drużyny juniorów. Później pierwszym trenerem drugiej drużyny juniorów. Później byłem pierwszym trenerem pierwszej drużyny juniorów. Później byłem pierwszym trenerem drużyny rezerw i zabrakło mi tego ostatniego szczebelka. Chociaż już dziennikarze i kibice mnie namaścili, że będę trenerem pierwszej drużyny Osasuny.

– Pan się już nim poczuł?

– Nie, bo za długo byłem w piłce, żeby nie wiedzieć, że jak kontrakt nie jest podpisany, to wszystko się jeszcze może zdarzyć. Ale rzeczywiście było bardzo blisko. Tak się jednak nie stało i po pewnym czasie mówię: o nie, przecież ja mam dwa rynki do wykorzystania. Nie tylko hiszpański, ale i polski. Bo w Hiszpanii konkurencja wśród trenerów jest przeogromna. Tam są duże pieniądze i nie ma problemu wziąć trenera spoza Hiszpanii czy nawet spoza Europy. Także tam jest bardzo trudno. Łatwiej dostać się tam, gdzie cię znają. Akurat moje notowania w Pampelunie są bardzo wysokie i wszystko na to wskazywało, że dostanę swoją szansę. Co nie znaczy, że jej nie dostanę w przyszłości.

– Załamało to pana trochę, że pan jej wtedy nie dostał?

– Czemu zawsze pan szuka ciemnej strony. Nie tylko zresztą pan. Polacy szukają tej ciemnej strony. Naprawdę, proszę mi wierzyć…

– Akurat ja nie szukam, ale pytam czy pan czasem nie znalazł?

– Czemu miałem znaleźć ciemną, jak ja widzę same jasne? Wtedy w życiu jest milej, przyjemniej i weselej. To panu gwarantuję. A patrzę na to trochę z innej strony. To jest sport. Dobra, nie udało się przeskoczyć tego ostatniego szczebla, ale – tak jak mówię – wiedziałem, że mam dwa rynki. Kiedy tylko powiedziałem, że mogę wrócić do Polski trenować, to mogłem sobie wybierać, do jakiej chcę drużyny. Miałem sześć czy siedem propozycji. Na samym początku rozmawiałem z Wisłą, ale się nie dogadaliśmy. Za to dogadałem się z Legią i na nią się zdecydowałem. Ale to wszystko się tak pokręciło, że dzisiaj jestem trenerem, który pracuje w Polsce, a mieszka w Hiszpanii. Tak naprawdę mój dom jest w Hiszpanii. W Warszawie czy w Lubinie po prostu wynajmuję, bo muszę gdzieś się przespać. Co nie znaczy, że nie chciałbym wrócić i potrenować na przykład w Primera Division. No ale to czas pokaże…

– Czeka pan na to? Albo ma plan jak do tego doprowadzić?

– No czekam, co mam nie czekać? Ale to Franek Smuda też mówi, że czeka na Bundesligę i chciałby tam trenować. A plany? Najlepiej wykonywać swoją pracę i wtedy prędzej czy później ktoś to doceni.

– Dzisiaj już pan wie czemu w tej Legii nie wyszło tak jak tego tam oczekiwano?

– Nie lubię wracać do nie wiadomo czego. Powiem krótko: jestem z pobytu w Legii zadowolony. Pracowałem w takich warunkach, jakie były i uważam, że zrobiłem naprawdę bardzo przyzwoity wynik. Chociaż w danym momencie ktoś temu zaprzeczał, to dzisiaj wielu z tych ludzi myśli podobnie jak ja. Bo z perspektywy czasu, często dane osiągnięcia nabierają mniejszej lub większej wartości.

– Też trochę dlatego, że Maciej Skorża również miał ten pierwszy sezon taki niezbyt udany.

– Nie wiem czy dlatego. Ale ludzie też wiedzą, jaki był potencjał drużyny. A że ktoś oczekuje od kogoś nie wiadomo czego? Ma prawo, ale musi wiedzieć, czy w tym momencie to jest do zrealizowania, czy nie. Chodzi o realną ocenę potencjału drużyny. Nic więcej, nic więcej…

– Taka jest chyba specyfika Legii i pracy tam?

– Nie wiem. Wiem, że jak zaczynała się liga i moja pierwsza praca w Legii… Pierwsza jedenastka Legii miała w sumie 550 spotkań w lidze. Wisły miała 1500.

– Co panem kierowało, kiedy szedł pan do Polonii Bytom?

– Po zwolnieniu z Legii zostałem w kraju, nie pojechałem do Hiszpanii nawet na chwilę. Ł»ona jest jedynaczką i miała chorą matkę. Musieliśmy się nią opiekować praktycznie do września. Do momentu, kiedy zmarła. Byłem więc cały czas na miejscu. Jak już zmarła, to wiadomo, że zostaje mnóstwo rzeczy do załatwienia i wiedziałem, że będę jeszcze jakiś czas w kraju. Wtedy przychodzi prezes Polonii Bytom, Bartyla i mnie prosi o spotkanie. I ja w tym momencie muszę podjąć decyzję czy biorę Polonię, czy nie, bo trzeba zgłosić trenera do związku, a o piątej zamykają. A Polonia nie ma trenera. I nie wiedziałem czy ja robię dobrze, czy źle. Wiedziałem, że będę na miejscu i się zgodziłem, ale tylko do końca rundy, żeby się zastanowić w tym czasie, czy chce być dalej z tą drużyną. Kończy się runda, mówię, że nie i tak się kończy też temat Polonii.

– Tam naprawdę był aż taki dramat, że nie było na jedzenie i paliwo?

– No nie było za wesoło… Ale nie ma co o tym gadać.

– To niech pan coś opowie z czasów, kiedy było wesoło. Na przykład jak pan strzelił hattricka Realowi na jego stadionie. Ciężko pana o to nie spytać.

– No rzeczywiście było wesoło. Wie pan co, w sumie rozegrałem w Hiszpanii – w pucharach i lidze – z jakieś pięćset spotkań i z tego wszystkiego po karierze zostaje tylko kilka rzeczy. Gdzieś tam mistrzostwa Polski z Górnikiem. Debiut w lidze z Zagłębiem Sosnowiec. Gra w reprezentacji. Gra w Primera Division. Te trzy gole z Realem Madryt. To w końcu zostają te takie ważniejsze rzeczy, a nie jakieś tam pojedyncze bramki. No i faktycznie, choć strzelałem trochę tych goli, to nigdy nie zdarzyło mi się trzech w jednym meczu. I stało się to akurat wtedy, na takim stadionie. Traktuję to jako ukoronowanie mojej kariery. Dostałem jakby nagrodę. Ale przypadku w tym wszystkim nie było, bo przecież wygraliśmy ten mecz 4:0 i jeszcze dołożyłem do tego asystę. To był jeden z najlepszych sezonów w historii Osasuny, gra w europejskich pucharach. Fajna przygoda w Hiszpanii. Zawsze wiem, że mnie tam szanowali. Byłem dobrym – bo z perspektywy czasu mogę to powiedzieć – na pewno bardzo dobrym ambasadorem polskiej piłki. Wszystkie media zawsze podkreślały, że Jan Urban to jeden z najlepszych obcokrajowców w tej lidze. To zawsze mnie cieszyło i to też nie przypadek, że później wielu Polaków zaczęło wyjeżdżać do Hiszpanii. Bo jednak jeśli ktoś z danego kraju pochodzi i gra dobrze w piłkę, to wszyscy wiedzą, że tam muszą być zawodnicy. Tam potrafią grać. I stąd też większe zainteresowanie Polakami i każdy nasz piłkarz grający za granicą, powinien to tak traktować. Nie tylko myśleć o sobie, ale o tym, że dzięki swojej dobrej grze, może pomóc wielu innym rodakom.

– Widzi pan wśród polskich napastników kandydata, na takiego, który kiedyś może nawiązać do pana osiągnięć?

– Tak, Robert Lewandowski. Ma wszystkie predyspozycje, żeby być bardzo dobrym napastnikiem. Ma zmysł do gry, jest na boisku cwanym lisem, potrafi strzelać bramki, ma odwagę. W głowie poukładane. Ma w ręku wszystkie atuty.

– Jak pan pojechał do ligi hiszpańskiej, to była duża różnica w porównaniu z naszą? Już nawet nie pod kątem samej gry, ale organizacji, klubów.

– Nie, nie było dużo różnic. W tamtych czasach, w Polsce były często lepsze warunki niż dzisiaj. Mieliśmy boiska treningowe, bazę. Nie mogłem na nic w kraju narzekać. Stadiony były jakie były, ale mnie w Hiszpanii nic praktycznie nie zaskoczyło. Jechałem tam jako doświadczony zawodnik, po mundialu, po europejskich pucharach z różnymi drużynami, po ponad czterdziestu występach w kadrze. Także mnie tam nic nie zaskoczyło. Jedynie to, iż oni myśleli, że przyjechał jakiś baranek z Polski i nie będzie wiedział o co chodzi. A ja już po pierwszym treningu na Osasunie powiedziałem sam sobie, że jak w tym klubie nie będę grał, to kończę z piłką.


– Tak słabo tam było?

– Nie, że było słabo. Ja byłem dobry.

– Aż tak?

– Aż tak, ale to teraz mówię, bez jakiejś tam skromności. Teraz jestem stary dziadek i to było dwadzieścia lat temu czy może trochę mniej.. Ale też dlatego mogę to powiedzieć, bo wszyscy powtarzają, że nie było lepszego obcokrajowca w Osasunie niż ja. I z perspektywy czasu – jeśli człowiek to obserwuje i tylu zawodników się przewija – widocznie zrobiłem dobrą robotę i to mnie przede wszystkim cieszy. A tak naprawdę, to zawsze byłem skromny. Ja kochałem piłkę, a nie szpan i nie media. Popularność przeszkadzała mi. W Hiszpanii dużo bardziej niż w Polsce, bo nie mogłem zjeść normalnie obiadu na mieście. Zaraz ktoś chce zrobić zdjęcie, wziąć autograf, zagadać. To było męczące. Ale z tym też trzeba umieć sobie poradzić.

– Co pan miał w sobie, że się to wszystko panu tak udało?

– Umiejętności. Pan jest jeszcze młodym człowiekiem, ale proszę mi uwierzyć, że za moich czasów ta liga była naprawdę bardzo mocna. Z jednego względu: wszyscy najlepsi Polacy grali w tej lidze. Grali w niej ci, co zdobywali medale mistrzostw świata. Szkolenie… Szkolili nas fachowcy. Wiadomo, że to było wszystko dotowane, kluby miały pieniądze na wszystko i te bazy były naprawdę dobre. Właściwie od 1989 roku, kiedy wyjechałem z kraju, nastąpił taki przełom w polskiej piłce. Kluby musiały przejść na samofinansowanie się, na spółki akcyjne. Te wszystkie kluby wojskowe, zakładowe, kopalniane, milicyjne musiały zacząć utrzymywać się same.

– I to był ten moment, kiedy wszystko się posypało, włącznie ze szkoleniem?

– Tak. Dokładnie, wtedy się posypało i wszystko było odcięte. Od młodzieży przede wszystkim, wszystko runęło i do dzisiaj budujemy.

– Czemu nie możemy zbudować?

– Bo nie postawiliśmy na młodzież i jej szkolenie. Dobra idę, już poważnie, bo trening…

– To tylko na koniec: co pan wróży reprezentacji?

– Nie wróżę jej nic. Ł»yczę jej za to. Ł»yczę jej jak najlepiej. Dla mnie osobiście – w ostatnich wielu, wielu latach – kadra nie jest w stanie zrobić dwóch dobrych rezultatów, grając co trzy, cztery dni. A na Euro to chyba akurat tak będą się odbywały mecze. Choćby jak gramy w eliminacjach, obojętnie kiedy, nigdy nie jesteśmy w stanie wygrać dwóch spotkań w takim odstępie czasowym. Dlatego ja liczę, że wygramy pierwszy mecz i o wszystko zagramy w trzecim.

– No to jeszcze niech pan powie, co pan myśli o powoływaniu do kadry takich zagranicznych Polaków?

– A… nie powiem panu. Jedne rzeczy mi się podobają, inne nie. Nie ma już czasu. Trening!

– A na przykład Eugen Polanski?

– Polanski, to wie pan. Niby Polak, wychowany za granicą, bo rodzice wyjechali. Takich rodzin jest mnóstwo. Dobrze. OK, ale gościa się wyczuwa. Jeżeli on chodzi i chce, cały czas namawia, że chce grać…

– Ale on nie chciał.

– No właśnie. I teraz trzeba się zastanowić czemu on nagle chce. A przecież wiemy, czemu. Więc decyzja należy do tego, do kogo należy…

Rozmawiał TOMASZ KWAŚNIAK

Reklama

Najnowsze

Anglia

Tom Lockyer czeka na decyzję lekarzy. Nadal może wrócić na boisko

Antoni Figlewicz
0
Tom Lockyer czeka na decyzję lekarzy. Nadal może wrócić na boisko
Anglia

Brytyjskie media: Trzech zawodników Manchesteru United trafi do Arabii Saudyjskiej

Damian Popilowski
0
Brytyjskie media: Trzech zawodników Manchesteru United trafi do Arabii Saudyjskiej

Komentarze

0 komentarzy

Loading...