Tego nawet Wojtek Kowalczyk nie przewidział. Kilka dni temu na blogu kpił z zespołu San Marino i wymieniał miejsca, gdzie spotkać można piłkarzy tego zespołu. Nie spodziewał się jednak, że jeden z zawodników na co dzień zawodowo jest… niańką. Może utuli jednego z naszych piłkarzy albo podrzuci pieluchy na mecz z Czechami?
W „Super Expressie” znaleźliśmy krótki wywiad z trenerem San Marino Gianpaolo Mazzą. Przeczytać go możecie poniżej…
– Pracuje pan za darmo, nie jest pan nawet zawodowym trenerem. Jakie ma pan nadzieje przed starciem ze znanym i sowicie opłacanym Leo Beenhakkerem?
– Historia pokazuje, że nie mamy żadnych szans. Nawet jeśli wasi piłkarze są bez formy i grają fatalnie, to i tak są o cztery klasy lepsi od moich zawodników.
– Rezygnuje pan jeszcze przed rozpoczęciem walki?
– Nie, nie zamierzamy się poddać. Trudno mi obiecać, że damy pokaz futbolu. Ale na pewno damy pokaz woli walki.
– To trochę mało. Udowodnili to Niemcy, którzy w meczu ostatnich eliminacji wbili wam aż 13 goli.
– Taki wynik to nie jest powód do dumy, ale przecież moi zawodnicy trenują tylko kilka razy w tygodniu. Na co dzień zajmują się zupełnie czym innym: są kierowcami, mechanikami, pracują w bankach i studiują, mamy nawet męską niańkę… Piłka to tylko ich hobby.
– Hobbyści są w stanie ograć Polskę?
– Byłaby to megasensacja. Jesteśmy malutkim krajem, w San Marino żyje niecałe 30 tysięcy ludzi. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy futbolową potęgą, ale… nikt nie powiedział, że nie możemy marzyć. A marzeniem wszystkich kibiców w San Marino jest odniesienie pierwszego zwycięstwa w meczu o punkty. Czemu nie mogłoby nam się to udać w meczu z Polską?