Wiemy, że trwa już 33. kolejka, ale to szalone tempo spotkań sprawia, że nie mamy czasu przysiąść nad wszystkimi podsumowaniami terminowo. Ale żeby było rzetelnie – to nadrabiamy. W 32. serii gier zweryfikowaliśmy wynik tylko jednego meczu. Ale jakże istotnego – tego, który sprawił, że Lechia odskoczyła Legii.
Sporo było rzutów karnych w tej kolejce, ale co do żadnego nie możemy się przyczepić. Niektóre były miękkie i napastnik wykorzystywał fakt, że obrońca nie potrafi utrzymać rąk przy sobie, jak w Płocku:
Były takie, gdzie dopiero na którejś z kolei powtórce widać, że zachodzi kontakt między zawodnikami, jak we Wrocławiu:
Były też takie, gdzie obrońca zachowywał się jakby dostał chwilowego zaćmienia. Albo jakby nazywał się Elton Monteiro i nie potrafił grać w piłkę. Tak jak w Gdyni:
Były i takie, gdzie dopiero VAR musiał naprostować sędziego i stwierdzić za niego, że poszkodowanym należy się „jedenastka”. Tak jak ponownie we Wrocławiu:
Natomiast co do żadnego z tych rzutów karnych nie mamy wątpliwości – każdy został odgwizdany w zgodzie z przepisami. Żadnego z nich nie weryfikujemy. Co do żadnego z nich też nie było większych wątpliwości – no, może ten na Zapolniku był kontrowersyjny, bo tam na pierwszy rzut oka nie było widać kontaktu między nogą zawodnika Górnika, a nogą Golli.
Co do innych kontrowersji – pewne wątpliwości dotyczył wyrzucenia Joao Felixa za rozoranie twarzy Alana Czerwińskiego. Sami zdziwiliśmy się, że dopiero wideoweryfikacji potrzebował arbiter do wyrzucenia zawodnika Piasta z boiska. Pamiętajmy, że w przypadku takich zagrań nie ocenia się intencji (Felix sprawia wrażenie sympatycznego gościa, nie posądzamy go o to, że chciał przeprowadzić rywalowi operację twarzy), a skutek. A tutaj faulujący atakuje piłkę bez zważania na zdrowie przeciwnika, unosi stopę powyżej linii bioder, trafia przeciwnika korkami w twarz. Pamiętamy takie wykluczenia z lig zagranicznych – Nani w Lidze Mistrzów, Mane demolujący Edersona w Premier League. Tu i tu kończyło się wykluczeniem. Tu także – i słusznie.
Nie weryfikujemy też wyniku z Poznania, gdzie niektórzy domagali się odgwizdania faulu Marchwińskiego tuż przed golem na 1:0. Ale tutaj nie ma mowy o przewinieniu – zarówno Antolić, jak i Marchwiński korzystają z tych samych narzędzi w walce o piłkę. Jeśli sędzia miałby tu odgwizdać faul, to winowajcę musiałby wylosować. Nie mają pokrycia w rzeczywistości też hasła o „sankach”, które miał wykonać lechita. Obaj piłkarze w końcowej fazie walki o piłkę podkurczają nogi i trafiają się goleniami. Fajna, męska walka o piłkę, bez robienia sobie krzywdy, gramy dalej.
No i na koniec jedyne spotkanie, które weryfikujemy w tej kolejce. I przy którym trzeba pochylić się trochę dłużej. Bo w Szczecinie mieliśmy trzy kontrowersje – dwie sytuacje rozstrzygnięto prawidłowo, ale jedną niestety nie. Dobrze sędzia zachował się przy dwóch, przy trzeciej (i ostatniej) schrzanił sprawę.
Najpierw trafienie w rękę Nalepy w polu karnym gości. O wskazywaniu na wapno nie ma mowy – piłka nie nieoczekiwana, ręce obrońcy ułożone są naturalnie, a odległość bardzo bliska. Gramy dalej
Rzut karny dla Lechii jak najbardziej słuszny. Odległość zagrywającego do broniącego w momencie kopnięcia jest bliska, natomiast ręce obrońcy są tu ułożone w sposób nienaturalny. Pamiętacie rękę Kostewycza w Warszawie sezon czy dwa temu? Podobna sytuacja. Broniący nie chciał zagrać ręką, ale ułożył je tak, że brał na siebie ryzyko, że piłka w ręce trafi.
No i sytuacja chwilę przed polem na 4:3 dla Lechii. Sebastian Kowalczyk jest w sposób ewidentny faulowany przez Vitorię. Naprawdę nie wiemy, co musiałoby się stać, by ten faul był bardziej wyraźny. Vitoria miałby założyć dźwignię na łokieć wychowankowi Pogoni? Miałby kopnąć go w skroń? Miałby uwiesić na rywalu udając plecak szkolny?
W tej sytuacji mamy najpierw wyraźne pociągnięcie za ramię, a następnie kopniaka w kostkę:
A najgorsze w tym przypadku jest to, że arbiter ma to wszystko jak na dłoni, bo stoi tuż obok. On MUSI to widzieć:
Nawet jeśli sędzia tego nie widział, to VAR musi podjąć interwencję. To nie jest sytuacja z szarej strefy, to ewidentny faul. Gdyby sędziowie go zauważyli, to Lechia nie zdobyłaby bramki na 4:3 i nie wygrałaby w Szczecinie. Weryfikujemy. I tabela po 32. kolejce wyglądałaby tak: