Różne absurdy widywaliśmy w piłce nożnej i za każdym razem, gdy uznawaliśmy, że już bardziej nie da się nas zaskoczyć, nagle pojawiał się ktoś, kto zadawał kłam tej teorii. Tym razem to Saudyjczycy postanowili zaszokować nas wszystkich. Po raz pierwszy od dwunastu lat dostali się bowiem na mundial, a żeby dobrze się do niego przygotować, wymyślili sobie genialny – ich zdaniem – plan.
Kilka dni temu hiszpańskie media oraz klubowe twittery zalały informacje o transferach zawodników pochodzących właśnie z Arabii. Piłkarze o nazwiskach, których z obawy o przekręcenie nie będziemy wymieniać, dołączyli do siedmiu drużyn. Futbolowych emigrantów przyjęły Levante, Villarreal, Leganes, Rayo, Numancia, Real Valladolid oraz Sporting Gijon. Kto następny?
Swoją drogą ostatni z wymienionych klubów już na starcie zaliczył niezłą wpadkę. Do Rojiblancos dołączył bowiem niejaki Abdullah Al Hamdan, które go na twitterze klub przestawił jako Abdullaha Al Shababa. Problem w tym, że Al Shabab to nazwa drużyny, z jakiej został pozyskany.
— Tuan (@____tuan) 21 stycznia 2018
Nie da się ukryć – mamy deja vu, tylko że siedmiokrotnie spotęgowane. Dla ostatniego z wymienionych klubów tego typu operacja nie jest niczym nowym. Kiedy na Vallecas pracował jeszcze Paco Jemez, do jego drużyny dołączył niejaki Zhang Chengdong. – Jest mi tu potrzebny jak dziura w głowie – wkurzał się krewki szkoleniowiec, bo Chińczyk został członkiem jego zespołu bynajmniej nie ze względów sportowych. Jego przyjście było bowiem częścią umowy, jaką Franjirrojos zawarli ze swoim sponsorem Qbao. Jak łatwo się domyślić Zhang kariery w Europie nie zrobił, ale co wpadło do kasy Rayo, to ich.
Tym razem oczywiście też chodzi o pieniądze, przynajmniej ze strony wcześniej wymienionych klubów. Nieoficjalnie mówi się, że niektóre z nich, z tytułu współpracy z saudyjską federacją, zainkasują nawet pięć milionów euro. Pokaźna sumka, która szczególnie może pomóc zespołom występującym na co dzień w Segunda División, gdzie – delikatnie rzecz ujmując – mało komu się przelewa.
Mimo iż pod względem ekonomicznym ten deal na pewno korzystnie wpłynie na sytuację takiej Numancii czy Rayo, to mimo wszystko Hiszpanie nie kryją swojego oburzenia. Oficjalne stanowisko w tej sprawie wystosował chociażby Asociación de Futbolistas Españoles czyli Związek Hiszpańskich Piłkarzy, który umowę z arabską federacją uznał za zagrożenie dla dalszego harmonijnego rozwoju ich futbolu. – Stawia ona aspekt finansowy ponad sportowym. Biznes staje się ważniejszy niż promocja lokalnych graczy oraz ich szkolenie – grzmi AFE.
Jak kluby odbiją tę piłeczkę? Część z wypożyczonych zawodników to reprezentanci kraju. Inni z kolei będą musieli znaleźć się potem w kadrze Zielonych Jastrzębi na mundial, więc na tego piłkarskiego erasmusa nie wysłali przypadkowych drewniaków. Mieliby osłabiać samych siebie? Czy aż tak zaniżą poziom, szczególnie ekip z Segundy? Śmiemy wątpić. A gdyby nawet rzeczywiście byli fatalni, to trenerzy wcale nie będą musieli wystawiać wypożyczonych Saudyjczyków do gry. W ten sposób obrońcy tej kontrowersyjnej umowy argumentują, iż nie zablokują oni rozwoju młodym Hiszpanom.
Z drugiej strony to sami Hiszpanie wybrali sobie zawodników do sprowadzenia. AS podaje nawet, iż ten projekt jest „przedłużeniem” planu skautingowego poszczególnych klubów, które chcą w ten sposób zagospodarować jeszcze mało eksploatowany rynek arabski – piłkarsko oraz marketingowo. Już w październiku pisało się o współpracy klubów z półwyspu iberyjskiego z SAFF (Saudi Arabian Football Federation) w ramach której w Arabii miały powstać specjalne akademie działające pod szyldem La Ligi, która miała im zapewniać odpowiednie know-how. – To fantastyczna okazja dla rozwoju futbolu w naszym kraju. Partnerstwo z La Ligą pozwoli jeszcze lepiej szkolić saudyjskich piłkarzy i da nam nadzieję na stworzenie utalentowanego sportowego pokolenia – przekonywał Adel Ezzat prezydent SAFF.
Cokolwiek by się o tym nie mówiło, niesmak pozostaje jednak dość spory. Z etycznego punktu widzenia wciąż wygląda to jak „kupowanie karier” przez bogaczy ze wschodu. Teraz jeszcze tragedii nie ma, ale to zapewne kwestia czasu, gdy tamtejsi oligarchowie zapłacą jeszcze więcej petrodolarów i wtedy już zobligują europejskie kluby do wystawiania arabskich graczy na przykład w każdej kolejce Primera División. Zacznie się tak jak w Portugalii, gdzie do niedawna dziesięć klubów z drugiej ligi musiało posiadać w kadrze Chińczyka, który musiał regularnie występować w rozgrywkach. Oby tylko ten proces rodem z piłkarskiego Black Mirror nie postępował zbyt szybko.