To był nadzwyczajny wieczór w Edynburgu. Spodziewano się, że Celtic – mimo dotkliwej porażki w pierwszym spotkaniu – jednak może być groźny w meczu rewanżowym. Ale nie był. Nie był groźny do tego stopnia, że pijany dziennikarz podczas internetowej relacji już po kwadransie bełkotał: – Celtic to gówno.
Stało się jasne, że Legia jest na najlepszej drodze, by awansować do Ligi Mistrzów. – Bardzo się cieszę z tego sukcesu – mówił po meczu Bartosz Bereszyński. – Wprawdzie nie wszedłem nawet na minutę, ale jakie to ma teraz znaczenie?
– Dlaczego nie wszedłeś? Przecież już byłeś gotowy, przebrany… – drążyli reporterzy.
– Po prostu trener cofnął zmianę. Powiedział, że nie trzeba. Trudno. Jeszcze się nagram w pucharach. Nie ma o czym mówić. Co za różnica?
* * *
Co się stało później, wszyscy wiedzą. W ostatniej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów trzeba było stawić czoło BATE Borysów. Dobry klub, ale po rzuceniu na kolana Celtiku nikt się tym rywalem specjalnie nie przejmował. Legia w najmocniejszym składzie – wypadł jedynie wspomniany wcześniej Bereszyński, który podczas jednego z treningów skręcił nogę – w pierwszym spotkaniu pokonała Białorusinów 2:0, po dwóch golach Miroslava Radovicia. W rewanżu wprawdzie przegrała, ale zaledwie 0:1. Kilka razy skórę kolegom ratował Duszan Kuciak, jeszcze w ostatniej minucie odbił piłkę, która po mocnym strzale głową zmierzała pod poprzeczkę.
I wreszcie gwizdek.
Bogusław Leśnodorski nawet nie wyskoczył w górę, nie wzniósł triumfalnego okrzyku, w zasadzie w ogóle nie zareagował. Nie dosłyszał gwizdka? Nie, to niemożliwe. Wokół wszyscy skakali jak oparzeni, krzyczeli „jest, Boguś, jest, do chuja!”, a on po prostu siedział. Mówi się, że komuś spadł kamień z serca. No więc jemu spadła cała lawina, która przez 90 minut stawała się nieznośnym ciężarem. Ale teraz nagle ulga. Nie trzeba skakać, nie trzeba wrzeszczeć. Po prostu ulga. Każdy cieszy się na swój sposób. Leśnodorski zastygł i próbował pozbyć się szumu z głowy, ogólnego otępienia. Wlepił wzrok w czubki butów, bo tylko one nie wirowały.
– Od 1996 roku Legia nie grała w Lidze Mistrzów. Mamy to, o czym marzyliśmy. Co dalej? Sam chciałbym to wiedzieć. Chyba musimy się napić – powiedział prezes pół godziny później w pierwszym wywiadzie. Ale – no bądźmy szczerzy – wciąż nie wyglądał na człowieka szczęśliwego. Był blady, w sumie to wyglądał jak ścierka. Jak ktoś, kto przez poprzednie dwie godziny wstrzymywał oddech.
Piłkarze jak to piłkarze – spili się bez krzty jakiejkolwiek fantazji, na chama, po prostu. Potem się porzygali i spili jeszcze raz, na co klub przymknął oko, a nawet dał lekkie przyzwolenie. Trener Henning Berg miał inne sprawy na głowie. Do końca okna transferowego pozostało mało czasu. Natomiast pokaźne wpływy z awansu do Ligi Mistrzów należało jakoś spożytkować. Tylko premia od UEFA wynosiła 7 milionów euro, ale klub był pewny, że w najgorszym razie europejska kampania – licząc wszystkie źródła – przyniesie 12 milionów. Ustalono, że 5 milionów pójdzie na wzmocnienia, aby zminimalizować ryzyko kompromitacji w fazie grupowej.
* * *
– On mi się podoba – powiedział pewnym głosem Michał Żewłakow. Od dłuższego czasu przyglądał się Abdulowi Rahmanowi Babie, młodziutkiemu obrońcy z niemieckiego Greuther Furth. Miał przekonanie, że to jeden z tych zawodników, którzy wprawdzie już dużo kosztują, ale wciąż jeszcze są okazją na transferowym rynku. Lewonożny Ghanijczyk wydawał się idealnym następcą Tomasza Brzyskiego. Kimś, kto nie tylko w Lidze Mistrzów pomoże. Kimś, kto w Lidze Mistrzów pomoże, ale jeszcze się w niej wypromuje.
– Boguś, pieniądz robi pieniądz – stwierdził krótko.
– Przecież wiem.
– To bierzemy?
– Ile?
– 2,5 miliona.
– Kurwa, dużo.
– Dużo. Ale sprzedamy za dychę.
– Nigdy nikogo nie sprzedaliśmy za dychę.
– Ale jego sprzedamy. Będzie pierwszy.
– Jak nie sprzedamy go za czwórkę, to cały następny sezon robisz za darmo.
Trzeba było się spieszyć i to nie tylko ze względu na zamykające się wkrótce okno. Dodatkowo wokół upatrzonego piłkarza zaczął kręcić się Augsburg, więc rozpoczął się prawdziwy wyścig z czasem. W kilka dni należało przekonać samego zawodnika, że lepiej grać z polskim klubem w Lidze Mistrzów niż niemieckim w Bundeslidze. No i gdzie Augsburg, a gdzie Warszawa?
Drugim wytypowanym zawodnikiem został Ayoze Perez Gutierrez. Też młody. I też względnie tani. Względnie. Dwa miliony euro. Wątpliwości było mnóstwo – przecież to napastnik z drugiej ligi hiszpańskiej, a z nimi różnie bywa. W 34 meczach CD Tenerife zdobył 16 goli i zanotował 7 asyst. Nieźle, ale jak sam skonkludował Dariusz Mioduski – „dupy nie urywa”. Wypowiedział te słowa, a potem się zarumienił, bo przecież zwykle tak nie mówi. „Dupy nie urywa” – aż się wszyscy spojrzeli po sobie, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. W tym wypadku uparł się jednak Berg. Powiedział, że albo Gutierrez, albo nikt.
4,5 miliona wydano na dwóch zawodników. Bardziej poszerzać kadry nie chciał ani sztab, ani działacze. Byłoby to przecież nie fair względem zawodników, którzy wywalczyli Ligę Mistrzów i teraz chcieli w niej pograć.
* * *
Faza grupowa bez historii. Cztery planowe porażki – 0:4 i 0:3 z Atletico Madryt oraz 1:3 i 0:3 z Arsenalem Londyn. Do tego porażka i remis z Anderlechtem Bruksela. Jeden punkt, czyli beznadziejnie. Najważniejsze jednak, że skok na kasę się udał. A nowi zawodnicy – chociaż furory w Lidze Mistrzów nie zrobili – okazali się jednak warci wydanych pieniędzy.
Rok później to oni przeprowadzili decydującą akcję – i Legia ponownie awansowała do Ligi Mistrzów, tym razem dzięki remisowi w Malmoe, no i ponownie przeznaczyła pięć milionów euro na dwóch nowych graczy. Cztery miliony wydane na 19-letniego Thomasa Lemara z Caen były zaskoczeniem, ale sam zawodnik na boisku – zaskoczeniem (pozytywnym) jeszcze większym. A wolny milion spożytkowano na Łukasza Zwolińskiego z Pogoni Szczecin.
4 października 2015 roku Legia z łatwością wygrała w Zabrzu, aż 5:1. Lemar rozgrywał, Zwoliński i Gutierrez zdobyli po dwa gole, jednego dołożył Michał Żyro. Henning Berg promieniał: Legia pod jego wodzą zmierzała po czwarte z rzędu mistrzostwo Polski.
5 października przedłużył kontrakt do 2020 roku.
* * *
To był nadzwyczajny wieczór w Edynburgu. Spodziewano się, że Celtic – mimo dotkliwej porażki w pierwszym spotkaniu – jednak może być groźny w meczu rewanżowym. Ale nie był. Nie był groźny do tego stopnia, że pijany dziennikarz podczas internetowej relacji już po kwadransie bełkotał: – Celtic to gówno.
Stało się jasne, że Legia jest na najlepszej drodze, by awansować do Ligi Mistrzów. – Bardzo się cieszę z tego sukcesu – mówił po meczu Bartosz Bereszyński. – I fajnie, że mogłem zagrać kilka minut. Wprawdzie krótko, ale jednak. Warto było w tym uczestniczyć.
Godzinę później prezes Legii odebrał telefon i aż mu się kolana ugięły. Jeszcze wtedy nie miał świadomości, że w najbliższym czasie…
– nie kupi nikogo poważnego
– z drużyny ucieknie Miroslav Radović
– trener nie zdoła zbyt wiele zdziałać z tym materiałem ludzkim
5 października 2015 roku Henning Berg został zwolniony. Wtedy już Baba był piłkarzem Chelsea (kupiony z Augsburga za 10 milionów euro), Gutierrez zawodnikiem Newcastle (wyceniany aktualnie na sześć milionów), a Lemar czarował publiczność w Monaco.
W Warszawie – w pokoju numer 455 – zameldował się Stanisław Czerczesow.
– Coś ty przybity, prezes? – następnego dnia z samego rana nowy trener klepnął swojego nowego szefa w plecy.
– Co, co? – Leśnodorski podniósł wzrok.
– Coś ty przybity, prezes?
– A nic, zamyśliłem się. Myślałem, co by było, gdyby… Nieważne…