„Prawie 23 lata, a dokładnie 8200 dni – aż tyle trzeba było czekać na kolejne trafienie polskiego piłkarza w angielskiej Premier League. W wyjazdowym meczu z Manchesterem United (1:3) Marcin Wasilewski (35 l.) pokonał Davida de Geę, nawiązując do wyczynu Roberta Warzychy z 19 sierpnia 1992 r. Polacy strzelają w Premier League niezwykle rzadko, ale jak już to robią, to w wyjątkowym miejscu, mając naprzeciw siebie wielkich bramkarzy”. Tak pisze dziś Super Express, a w podobnym tonie uderzają wszystkie tytuły prasowe. Bo dziś jest Wasyl i długo, długo nic. No, warto jeszcze spojrzeć na rozmowę z Dariuszem Dudką.
FAKT
Mamy brąz! Dla nas jesteście mistrzami świata! – uderza już z okładki Fakt. A to oznacza, że dziś zaglądając do działu sportowego zapewne głównie poczytamy o piłce ręcznej.
Pierwszy tekst jest o Wasylu, który przeszedł do historii, ale wybaczcie – odpuszczamy, bo ta informacja jest w każdej gazecie. Nagłówek obok: W Lechu chcą Paixao. Aczkolwiek na pewno nie dziś, nie w tym okienku.
Marco Paixao po zakończeniu sezonu prawdopodobnie przeniesie się do Kolejorza. Klub z Bułgarskiej poważnie przymierza się do zakontraktowania go od 1 lipca. (…) O przeprowadzce piłkarza do Poznania już w zimowym okienku transferowym poinformowała w sobotę „Gazeta Wrocławska”, wywołując w obu klubach kolosalne zamieszanie. Piłkarz zabrał się za dementowanie na Facebooku, zapewniając, że niczego nie podpisał. Odbył też na zgrupowaniu w Turcji rozmowę z trenerem Tadeuszem Pawłowskim. Śląsk i Lech opublikowały niezależnie od siebie dementi, że o takim transferze nawet nie rozmawiają. Informacja gazety jest jednak w znacznej części prawdziwa. Szefowie Lecha faktycznie przymierzali (i nadal przymierzają) do podpisania kontraktu z Portugalczykiem, lecz od początku sezonu 2015/16. Chcieli jednak trzymać to w tajemnicy tak długo, jak się da. Śląsk i Lech to rywale w walce o puchary, a może nawet o mistrzostwo Polski. W razie ujawnienia podpisania umowy, mógłby ucierpieć sam piłkarz. Obie drużyny prawie na sto procent zagrają ze sobą jeszcze dwa razy w ekstraklasie, a teoretycznie możliwe jest ich bezpośrednie starcie w finale Pucharu Polski.
Zostajemy przy Poznaniu. Lech, zdaniem Kadara, zrobił dobry interes z transferem Kadara. Odrobina autoreklamy.
Reprezentant Węgier przebywa z zespołem w tureckim Belek. W Kolejorzu są zadowoleni z pozyskania trzeciego Madziara i podkreślają, że zainwestowali w niego sporo. Z naszych informacji wynika, że Tamas Kadar (25 l.) kosztował 450 tys. euro. Nie jest to suma powalająca na kolana, ale za obrońców nie płaci się wiele. – Czy to dobra cena? O to trzeba byłoby zapytać osobą, która wyłożyła pieniądze. Uważam jednak, że jestem warty więcej. Działacze Lecha zrobili dobry interes. Wspomniana kwota nie jest wcale tak wysoka (…) – mówił Faktowi Kadar.
Teksty z Faktu znajdziecie też na efakt.pl
RZECZPOSPOLITA
Znajdujemy dziś w Rzepie kilka tekstów sportowych, ale piłkarski – tylko jeden. Głowa Wasilewskiego, udo Piszczka, czyli wszystko to, co wydarzyło się w weekend.
Marcin Wasilewski strzelił bramkę Manchesterowi United, Łukasz Piszczek nie dokończył meczu z Bayerem. Chelsea zremisowała z Manchesterem City. Była 80. minuta spotkania na Old Trafford, gdy Marcin Wasilewski wyskoczył do dośrodkowania i strzałem głową zdobył gola dla Leicester. Kiedy 19 sierpnia 1992 roku Robert Warzycha pokonał Petera Schmeichela, chyba nikt nie przypuszczał, że na kolejną bramkę polskiego piłkarza w Premier League przyjdzie nam czekać tak długo. Dokładnie 8200 dni. Everton, w którym grał Warzycha, zwyciężył wtedy w Teatrze Marzeń 3:0. Leicester do trafienia Wasilewskiego przegrywał 0:3. Więcej goli kibice już nie zobaczyli, nie przeżyli również takich emocji jak we wrześniu.
Teksty z Rzeczpospolitej znajdziecie też na rp.pl
GAZETA WYBORCZA
(Nie)uleczalny kompleks Polski, czyli Marcin Wasilewski strzelił gola na Wyspach Brytyjskich.
T o była sobota dla naszego futbolu spektakularna i historyczna, mój Twitter rozdygotał się w ekstazie, gdy polski gracz wepchnął piłkę do bramki stojącej w lidze angielskiej, czyli dokonał czynu niewidzianego – jak skrupulatnie porachowali stęsknieni kibice – od 8200 dni. Świętowaliśmy hucznie, w odurzeniu nie pochylając się nad okolicznościami, które porównywać obu epizodów w pewnym sensie nie pozwalają. Oto Robert Warzycha w sierpniu 1992 r. przeżył popołudnie rzeczywiście fantastyczne, jego Everton zdobył stadion aktualnego wicemistrza i przyszłego mistrza Anglii, lejąc Manchester United aż 3:0, a nasz rodak najpierw podarował bardzo ładną asystę Beardsleyowi, potem podwójnym piruetem wkręcił w murawę Pallistera i dopiero wtedy pokonał bramkarza Schmeichela. Marcin Wasilewski znów natomiast przeżył popołudnie smutne – mecz z tym samym MU piłkarze Leicester poddali jeszcze przed przerwą, wciąż leżą na dnie tabeli, bukmacherzy skazują ich na nieuchronną degradację, więc polski gol na 1:3 był statystycznym faktem bez śladowego znaczenia, o czym zresztą świadczyła umiarkowana radość gości. Trwa sezon beznadziejny i nasz obrońca na pewno wolałby wyszarpać w sobotę bezbramkowy remis, niż ozdabiać swoją bramką kolejną klęskę, przecież nawet gdyby ozdabiał w ten sposób każdy mecz, to jego klub i tak zostanie z ligi wykopany. Nawiasem mówiąc, Anglicy też nie zauważyli doniosłości chwili, prasa o końcu 8200-dniowej posuchy się nie zająknęła.
A Michał Szadkowski pisze o tym, Bayern zanotował powrót do przeszłości.
Klęska z Wolfsburgiem 1:4 może nie wpłynąć na walkę o mistrzostwo Niemiec. Trudniej jednak po niej typować, że piłkarze z Monachium odzyskają Puchar Europy. Maj 2014, trener Pep Guardiola tłumaczy się z porażki 0:1 w półfinale Ligi Mistrzów: – Kontrolowaliśmy mecz, Real czekał na kontry. A jego kontr nie da się powstrzymać. Rewanż Bayern przegrał 0:4. Styczeń 2015, Guardiola po porażce 1:4 z Wolfsburgiem: – Za często traciliśmy piłkę, zostawialiśmy rywalom za dużo miejsca, nie potrafiliśmy powstrzymać ich kontr. Obie te klęski to sensacje. W piątek Bayern pierwszy raz od kwietnia 2009 r. (1:5 w Wolfsburgu) stracił cztery gole w lidze, Manuel Neuer w 69 minut puścił tyle samo bramek co przez całą jesień, a Guardiola przeżył dopiero czwarty wieczór, w czasie którego jego zespół dał sobie wbić cztery bramki – wcześniej tyle goli strzelało mu Atlético (w Barcelonie) oraz Borussia Dortmund i Real (w Bayernie).
Teksty z Gazety Wyborczej znajdziecie też na sport.pl
SUPER EXPRESS
Czekaliśmy na tego gola 8200 dni. No, wiecie już dobrze, o co chodzi…
Prawie 23 lata, a dokładnie 8200 dni – aż tyle trzeba było czekać na kolejne trafienie polskiego piłkarza w angielskiej Premier League. W wyjazdowym meczu z Manchesterem United (1:3) Marcin Wasilewski (35 l.) pokonał Davida de Geę, nawiązując do wyczynu Roberta Warzychy z 19 sierpnia 1992 r. Polacy strzelają w Premier League niezwykle rzadko, ale jak już to robią, to w wyjątkowym miejscu, mając naprzeciw siebie wielkich bramkarzy. Robert Warzycha też trafił na Old Trafford, pokonując legendarnego Petera Schmeichela (co ciekawe, gol padł na tę samą bramkę, co w przypadku Wasilewskiego).
Co poza tym? Dalej mamy już tylko ”Złotą Setkę”, czyli sportowców, którzy zarobili najwięcej w minionym roku. Wyciągamy tylko informacje o piłkarzach:
98. Damian Zbozień, 840 000 zł;
86. Łukasz Szukała, 1 100 000 zł;
85. Szymon Pawłowski, 1 100 000 zł
Teksty z Super Expressu znajdziecie też na se.pl
SPORT
Oto okładka.
Spoglądamy na nagłówki:
– „Skromnie, ale zasłużenie”. To o wygranej GKS-u Tychy
– „Oglądanie… złotówki”. Czyli trzy pytania do Hajty
– „Trzy asysty Kowalskiego”. Parę słów o sparingu Ruchu
– „Odbudowywanie drużyny”. Fornalik stawia na piłkarzy, z którym został wicemistrzem
– „Bomba Kołka”. Parę słów o sparingu Podbeskidzia
Niczego nie można być pewnym – odkrywczo wyznaje Kamil Wilczek, piłkarz Piasta.
To były testy tylko medyczne, czy też sztab szkoleniowy obserwował pana w treningu?
– Brałem udział w jednym treningu, później nie było czasu i okazji. Trener Boltonu powiedział, że nie przyjechałem do nich na testy, bo on doskonale wie, jak gram w piłkę. Sytuacja była taka, że nie popisałem kontraktu z innych powodów niż sportowe.
Czyli z jakich?
– W pewnym sensie chodziło o moją kwotę odstępnego, zapisaną w kontrakcie. Problem był też z Koreańczykiem (chodzi o Lee Chung-Wonga – przyp.red), który miał zostać sprzedany, ale do tego na razie nie doszło, więc Bolton nie otrzymał za niego pieniędzy. To spowodowało, że nie doszło do podpisania kontraktu.
O wiele bardziej ciekawi nas inny wywiad, z Henrykiem Kasperczakiem. Dalej mnie chcą – mówi.
Mimo odpadnięcia w fazie grupowej jest pan zadowolony z zespołu?
– Naszą grupę nazwano grupa śmierci. Zresztą, remisowe wyniki pokazują, jak wyrównana była to stawka. Myślę, że pokazaliśmy się z dobrej strony i chciałbym pochwalić chłopaków. Widać było, że jesteśmy dobrze przygotowani do turnieju. Pokazał to mecz z Kamerunem czy druga połowa z Gwineą, gdzie zdominowaliśmy rywala. Mentalnie ta grupa była dobrze przygotowana. Widać było, że chcą coś zrobić. Przyszłość jest przed nimi.
Co w takim razie dalej? Henryk Kasperczak będzie selekcjonerem „Orłów” z Bamako?
– Mam propozycję, żeby dalej prowadzić ten zespół. Daliśmy sobie jednak kilka dni do namysłu. Decyzja powinna zapaść w przyszłym tygodniu, ale to młoda grupa i wartość iść dalej razem.
Teksty ze Sportu znajdziecie też na katowickisport.pl
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka w podobnym, co oczywiste, tonie.
Piłkę mamy dopiero na 18. stronie, ale Dudek poświęca się ręcznej, Rudzki pisze o Wasilewskim (mamy już dość, naprawdę), a o Paixao czytaliśmy w Fakcie.
Sytuacja Korony jest trudna, ale i tak Tarasiewicz jest zadowolony z transferów.
– Będziemy zatrudniać tylko piłkarzy wolnych, z kartą na ręku – zapowiadał tuż po rozpoczęciu okna transferowego. Rozpoczęło się od przeglądu zawodników grupy świętokrzysko-małopolskiej III ligi. Kilku młodych zawodników prezentowało umiejętności podczas gry wewnętrznej. Po jej zakończeniu trener Ryszard Tarasiewicz był wyraźnie zawiedziony. – Spodziewałem się czegoś innego, wyższych umiejętności testowanych graczy – stwierdził opiekun kieleckiej drużyny. Z młodych trzecioligowców na zgrupowanie do Turcji sztab szkoleniowy zdecydował powołać jedynie Kamila Matulkę z Pilicy Białobrzegi. (…) Fertovs w Kielcach będzie zarabiał około pięć tysięcy euro. Na podobne uposażenie zgodzili się dwaj kolejni zawodnicy – Łukasz Klemenz oraz Brazylijczyk Luis Carlos. Klemenz został wypożyczony z drugiej drużyny francuskiego Valenciennes. Carlos kilka dni temu za porozumieniem stron rozwiązał kontrakt z bydgoskim Zawiszą. Obaj trenują z całą drużyną z Antalyi. Podpisali półroczne kontrakty. Prezes Paprocki nie krył zadowolenia z pozyskania tych graczy. – Z rozmów, które prowadzę ze szkoleniowcami, wynika jasno: cała trójka prezentuje bardzo dobrą dyspozycję. Pokazali się z dobrej strony w meczach sparingowych. Mam nadzieję, że w lidze będzie podobnie – powiedział prezes.
I dyskusja nad Świerczokiem. Rumak próbuje go w roli „dziesiątki”.
Trener Mariusz Rumak sprawdzał w piątkowym sparingu ze Spartakiem Moskwa (0:0) swoje pomysły na zastąpienie sprzedanego do Legii Michała Masłowskiego. Bydgoski zespół grał dwoma defensywnymi pomocnikami, przed którymi w pierwszej połowie ustawiony był nominalny napastnik Jakub Świerczok. – Raczej nie jest on typową dziesiątką, bo nie wraca po piłkę, nie rozgrywa jej – mówi Artur Płatek, który pracował z polskim napastnikiem w Kaiserslautern (pół roku był członkiem sztabu szkoleniowego niemieckiego klubu). – Kuba jest bardzo mocny pomiędzy linią obrony i ataku, wtedy umie przyjąć piłkę, odwrócić się z nią, odegrać do boku. Bardzo dobrze gra tyłem do bramki, umie wykorzystać podania z bocznych sektorów boiska – komplementuje 22-latka i wspomina, jak za jego czasów Polak był ustawiany w Kaiserslautern. – Graliśmy dwójką defensywnych pomocników i jednym zawodnikiem podwieszonym pod napastnika, którym był właśnie Kuba – tłumaczy.
Głupoty mnie omijają – mówi w wywiadzie Dariusz Dudka. Warto choćby dla angedotki o Stefanie Majewskim.
Ma pan taki charakter, że zawsze pakuje się w kłopoty.
– Rzeczywiście, tak się układało, że kiedy były jakieś afery, Bralem w nich udział. Ale czas leci, człowiek jest starszy, inaczej patrzy na pewne sprawy, inaczej się zachowuje i od pewnego czasu omijają mnie tego typu zdarzenia.
W Wiśle, z jednej strony pan gra, ale z drugiej – klub jest w tarapatach finansowych i nie dostajecie wypłat.
– Trzeba dograć sezon do końca, licząc na to, że klub znajdzie sponsorów, by wszystko uregulować i przed kolejnymi rozgrywkami wyjść z nami na zero.
(…)
Kiedy prezes po raz pierwszy wszedł do szatni, by z wami porozmawiać, na tablicy widniał napis „Kasa, misiu, kasa”. Mógł poczuć się zakłopotany, bo to wyglądało jak żądanie skierowane do kierownictwa klubu.
– Chodziło o naszych kolegów z Haiti. Zbieraliśmy pieniądze za spóźnienie, a przodownikami w tym są Guerrier i Sarki, nasi koledzy z Haiti. I do nich ten napis był skierowany. Prezes o tym nie wiedział, więc mógł pomyśleć, że to pod jego adresem, bo nikt mu tego nie wytłumaczył.
(…)
Trener Majewski często lubił się przechwalać. Zapamiętał pan jakąś ciekawą historyjkę?
– Kiedyś opowiadał, że jak tunelem jechał bmw ponad 300 kilometrów na godzinę, to kafelki ze ścian odpadały. Byłem wtedy młodym chłopakiem i nie wypadało się z tego śmiać, ale starsi koledzy mieli dużo dobrej zabawy.
Jeszcze jeden materiał, na który warto spojrzeć: Bramkarze z wirusem.
Często słyszymy dumne określenie „polska szkoła bramkarzy”, mając na myśli naszych golkiperów występujących w dobrych europejskich klubach. Nasza ligowa rzeczywistość tego efektownego hasła nie potwierdza. Miśkiewicz, Gostomski, Trela, Pawłowski, Sandomierski, Szumski – zdolni bramkarze przymierzani kiedyś do reprezentacji Polski – mają dziś problemy z miejscem w składzie ekstraklasowych drużyn. Jedni już dawno są przyspawani do ławki, drudzy bezrobotni albo walczą z kontuzjami, a jeszcze inni, jeśli nawet czasem bronią, robią błędy, a ich drużyny przegrywają.
Teksty z Przeglądu Sportowego znajdziecie też na przegladsportowy.pl