Finiszował tu wyścig pokoju, bramki strzelali Robert Lewandowski i legenda reprezentacji NRD. Stadion przy ulicy Oleskiej 51 w Opolu widział europejskie puchary, medale mistrzostw Polski, złotą drużynę Antoniego Piechniczka oraz lokalne zespoły o dziwacznych nazwach, które grały z Odrą po aferze korupcyjnej i upadku klubu. W miniony weekend pożegnano kultowy stadion, zabytek i perełkę Opolszczyzny. Jego historia to zadymy, wielcy piłkarze i repatrianci, którzy trafiali na niego wprost po wyjściu z pociągu.
Szymon Janus prowadzi w Opolu firmę z branży gier, Intermarum. Z Odrą związany jest od kilku dekad. Zaczęło się od epizodycznych wypadów na trybuny, skończyło na zaangażowaniu w ultraskę i walce – skutecznej – o budowę nowoczesnego obiektu. W sobotę, dziewiątego listopada, po raz ostatni usiadł w sektorze na Oleskiej 51. Spędził na nim dwadzieścia lat życia, ale przyznaje, że był to iście hiobowy los.
– Pokolenie naszych rodziców zna wielką Odrę Piechniczka, a my jak Lech: dostawaliśmy mokrą szmatą raz za razem. Na pytanie o największy sukces Odry, powiemy, że wygraliśmy z Pogonią Szczecin w Pucharze Polski w 2003 roku. Przez te lata opuściłem jednak dosłownie dziesięć meczów.
Dopytuję, czy Oleska 51 bardzo się przez dwie dekady zmieniła, ale mój rozmówca tylko się uśmiecha.
– Nie! Jeszcze przed Odrą Ryszarda Niedzieli zaczęto budować betonową trybunę, potem nic się nie działo. Cały czas łudzono się remontem, modernizacją, budową nowego obiektu. Ciągnęło się to, ciągnęło i… tak zostało. Trybunka i boisko, nie stadion.
Stadion jednak powstaje, a w zasadzie już powstał. Tylko odbiory, formalności, dzielą nas od przenosin Odry na Stadion Opolski, dumę miasta i całego regionu. W Polsce, kraju, który w stadionowym budownictwie wyprzedza tylko Turcja napędzana futbolową manią Recepa Tayyipa Erdogana, zniknie jedno z ostatnich miejsc, gdzie piłkę nożną trzeba było oglądać w warunkach z poprzedniej epoki.
– Ludzie wielokrotnie narzekali na deszcz, ograniczony dostęp do cateringu, przepustowość bramek i… kompletnie się nim nie dziwię. Tyle że przy naszych nakładach i potencjale tego obiektu nikt nie zrobiłby tego lepiej, jestem o tym przekonany – mówi mi Tomasz Lisiński, prezes OKS.
Nowy obiekt Odry będzie wizytówką województwa. Napędzany zieloną energią, jedenastotysięczny, wielozadaniowy. Janus, który walczył o jego budowę, uważa, że będzie perełką. Nieprzerośnięty, świetnie położony, zbudowany tak, żeby obecność na trybunach była przyjemnością.
– Przepchnąłem kolanem, żeby zbudować trybuny na podwyższeniu, bo to większy komfort niż trybuny równe z murawą. Nieskromnie powiem uważam, że to będzie jeden z czołowych stadionów w Polsce w kontekście oglądania widowiska.
Zanim jednak rozpłyniemy się nad tym, jak wyśmienite show można serwować na Stadionie Opolskim, zanim zapełni się on po raz pierwszy, zostańmy przy Oleskiej 51, na obiekcie, którego historia sięga znacznie dalej niż przełom XX i XXI wieku. Kultowy obiekt widział genialną Odrę Antoniego Piechniczka, gościł reprezentację Polski, strzelał na nim Robert Lewandowski. Dla lokalnych klubików, które przyjeżdżały na Odrę po jej upadku, gdy tułała się po niższych ligach, był niczym Old Trafford.
Pożegnanie, które zgotowała mu lokalna społeczność, pokazuje, że Oleska 51 to kawał historii polskiego futbolu.
Odra Opole. Historia i pożegnanie stadionu przy Oleskiej 51
Sold outy były dwa, nie jeden. Na ostatni mecz Odry przy Oleskiej 51 sprzedano wszystkie bilety, jednak skala zainteresowania była tak duża, że uruchomiono drugą pulę, korzystając z nieobecności kibiców gości w przeznaczonym dla nich sektorze. Wyprzedane bilety to hasło, którego przy kasach obiektu nie widziano od dawien dawna. Średnia frekwencja na stadionie w sezonie najlepszej gry OKS sięgała 2900 widzów.
– A miejsc, z których dało się obejrzeć mecz w cywilizowanych warunkach, było 3200! – zaznacza Szymon Janus.
Są jednak, jak wszędzie, opowieści z lat minionych. O tym, jak dwadzieścia pięć tysięcy osób oglądało Odrę sięgającą po mistrzostwo jesieni, gdy do Opola przyjechał Ruch Chorzów. Był rok 1978 i trwał prawdziwy szał na futbol w mieście. Chwilę wcześniej gościł w nim przecież FC Magdeburg, naszpikowany reprezentantami NRD, z którym gospodarze mierzyli się w Pucharze UEFA.
Z jednej strony Joachim Streich, autor największej liczby występów oraz bramek dla drużyny narodowej ze wschodniej strony Muru Berlińskiego. Z drugiej Józef Klose, ojciec Mirosława, który zostanie najlepszym snajperem kadry zjednoczonych Niemiec. Obaj popisali się bramką w tym pamiętnym widowisku.
Niemieckie wątki przeplatały się przy Oleskiej 51 od samego początku. Wszak Oppeln Stadion powstał w 1930 roku z inicjatywy naszych zachodnich sąsiadów, wówczas zarządców miasta. Złośliwi twierdzą, że wciąż wygląda jak wtedy, przed wojną, ale to historia zasługująca na coś więcej niż złośliwości. Przez dekady okolice stadionu tętniły życiem, choć gdy powstawał, znajdował się na obrzeżach miasta, które z czasem stały się centralną częścią metropolii.
– Za nim jest letni basen, to było centrum sportowe. Do 1976 roku była na nim bieżnia, Odra miała dobrych lekkoatletów. Zaraz obok były korty tenisowe. Stadion był jednym z pierwszych miejsc, które wiele osób zobaczyło, przyjeżdżając do Opola. Tuż koło niego jest stacja Opole Wschodnie. W 1945 roku i później na tę stację przyjeżdżały pociągi z repatriantami ze wschodu, głównie z okolic Stanisławowa, czyli obecnego Iwanofrankowska. Ludzie z Kresów Wschodnich wysiadali na tej stacji, tuż obok stadionu – opowiada Marcin Sagan, opolski urzędnik, w przeszłości kibic, dziennikarz czy spiker.
Sagan spędził przy Oleskiej 51 trzydzieści dziewięć lat, pełniąc wszystkie wspomniane funkcje. Przyznaje, że gdy Odra po raz ostatni wybiegła na murawę tego obiektu, łza zakręciła się w oku. Dla niego, jak i dla wielu innych opolan, stadion był naturalną częścią krajobrazu. Położony na granicy dwóch największych dzielnic, był miejscem, które mijało się wiele razy w ciągu dnia. Idąc do pracy, szkoły, znajomych, zawsze towarzyszyły mu charakterystyczne jupitery. Tomasz Lisiński wtrąca, że to nie byle jakie słupy.
– Niektórzy mówią, że były drugie w Polsce, inni, że pierwsze.
Sprawdziłem, raczej drugie. W każdym razie na tyle specyficzne, że Odra sprzedaje nawet gadżet-pamiątkę, statuetkę ze zdjęciem wielgachnego masztu. Tory biegnące w pobliżu trybun też miały swój urok. Marcin Sagan opowiada anegdotkę o przesądnych opolskich kibicach.
– Niepisana tradycja była taka, że kibice patrzyli, w którą stronę jedzie pierwszy pociąg w trakcie meczu i na tę bramkę padnie gol.
Sympatyczne. Prawie tak samo, jak opowieść o brudzącym palce słoneczniku, innej świetnie znanej starszym kibicom tradycji.
– Handlowała nim starsza pani, wręcz kultowa. Pomagał jej syn. Sypała słonecznik do rożków robionych z gazet.
Marcin Sagan pierwszy raz pojawił się na stadionie podczas jedynego występu reprezentacji Polski w Opolu. Legenda OKS, Antoni Piechniczek, w 1985 roku testował tu skład, który miał stawić czoła Belgom. Gościem była Finlandia, która przegrała 1:2. Selekcjoner był niepocieszony, lokalni kibice wręcz przeciwnie. Międzynarodowa piłka rzadko pojawiała się przy Oleskiej 51.
– Pamiętam jak w Opolu grała młodzieżówka i przyjechali kibice ze Szwecji, którzy zostawili puszki po piwie, napojach. Jako dzieciak lat 80. te puszki zbierałem. Dla Szwedów grał wówczas Tomas Brolin. Ruud Gullit też ponoć tutaj zagrał. Jako dzieciak niesamowite rzeczy z obrońcami Odry robił Robert Lewandowski. Strzelił tutaj bramkę, grając w Zniczu Pruszków. To najlepszy piłkarz, jaki zagrał na tym stadionie – wspomina Sagan.
Mój rozmówca śmieje się, że były jeszcze dwa znane nazwiska, o których nikt nie pomyślałby, że zrobią karierę. Andrzej Niedzielan strzelił dla Odry trzy gole, nie zapowiadał się na faceta, do którego będą wzdychać kibice, namiętnie śledzący jego popisy w NEC Nijmegen. Jeszcze mniej osób uwierzyłoby w to, że jego partner z ataku, „drewniany Andrejs Prohorenkovs”, zagra kiedyś na międzynarodowej imprezie. Łotysz pojechał jednak na Euro, asystował przy jedynym golu swojej drużyny na tym turnieju.
Kolejny biało-czerwony akcent w Opolu to dopiero wizyta kobiecej reprezentacji Polski. W 2004 roku nasze dziewczyny przegrały z Francją 1:5. W tym czasie obiekt wyglądał już jak relikt przeszłości. Narracja o nim płynnie przeszła z wielkich spotkań i znanych nazwisk do niedoróbek, planów modernizacji i tchnięcia w niego nowego życia.
Betonowa tablica, basen i awantury chuliganów. Stadion w Opolu na przestrzeni lat
– W latach 90. stadion w Katowicach uważano za najlepszy, ale z polskimi stadionami niewiele robiono. Połówka stadionu, którą zrobiono w Opolu w latach 2000-2002, to było coś nowego, coś, czego nie budowano. Oczywiście w momencie oddania do użytku było to przestarzałe, betonowe, ale jednak trybuna była nowa, z ładnymi krzesełkami, tego się w Polsce nie widziało – tłumaczy Marcin Sagan.
To ostatni moment, w którym stadion w Opolu miał moment chwały. Na początku wieku wymieniono oświetlenie, zadaszono pięćset miejsc. Miała powstać także kolejna trybuna, ale z niej zrezygnowano. Jak z wielu innych planów, które umierały tak szybko, jak się rodziły. Odra, zespół z peryferii ligowej piłki w Polsce, nie zachęcała do inwestowania w klubową infrastrukturę.
– Przed upadkiem Odry były głosy: zbudujmy drugą trybunę, kopię tej pierwszej. Pojawiły się jednak problemy – protesty sąsiadów, kwestia budynku klubowego, który zgodnie z przepisami PZPN musiał być dostępny z trybuny głównej. Część Opolszczyzny jeździ na Górnik, na Śląsk, nie tylko ze względu na poziom sportowy, bo warunki do oglądania meczu są zupełnie inne. Jak mają czterdzieści minut drogi do Opola i czterdzieści do Wrocławia, wybierają Wrocław – wyjaśnia Szymon Janus.
Tomasz Lisiński miał rację, mówiąc, że biorąc pod uwagę możliwości, OKS robił wszystko, żeby przyciągnąć ludzi na stadion i zaoferować im najlepsze, co się da. Bo co więcej można zrobić, gdy na Oleskiej więcej elementów straszyło niż zachęcało? Na przykład tablica wyników, betonowy klocek za jedną z bramek.
– Zaczęto ją robić w 1980 roku, ale Odra spadła, zatrzymała się na trzeciej lidze i to stało, straszyło. W 2014 roku konstrukcję uzupełniono i wygląda… groteskowo. Jak w trzeciej lidze rumuńskiej. Stara tablica z wynikami to było coś wyjątkowego, stała po drugiej stronie stadionu. Obsługiwał ją człowiek, który wchodził po drabinie na trzecie piętro i zapalał żarówki, które odmierzały czas, podawały wynik – opowiada Sagan.
Wewnątrz wcale nie było lepiej. Szymon Janus pamięta, jak w piwnicy budynku klubowego stała woda; że wiecznym problemem był prąd; jak w różnych miejscach wyskakiwał grzyb. Marcin Sagan mówi, że przestrzeń dla klubów, mediów, zawodników, była wręcz klitką, wyglądała gorzej niż stadion GieKSy przy Bukowej, którego klimat z miejsca przenosi nas do PRL.
– Są tam może cztery biurowe pomieszczenia. Delegat siedzi w pokoiku dwa na trzy metry razem z kierownikiem bezpieczeństwa. Ubogo. Szatnie po remoncie sprzed dekady wyglądają całkiem dobrze, ale długo straszyły. Takiego stadionu już nie ma, nie równa się z tym nawet Bukowa, bo tam na głównej trybunie są szatnie, pomieszczenia biurowe, z pięć-sześć razy większa powierzchnia niż na Oleskiej.
W międzyczasie młyn przeniósł się tam, gdzie niegdyś stał sektor gości. Ultrasów warunki hartowały jeszcze bardziej niż niedzielnych widzów. Ulewa, potem upał, wszystko trzeba było wziąć na klatę, dosłownie i w przenośni. Na przełomie wieków z nieba spadały zresztą nie tylko krople wody, ale i kamienie. Przestarzały stadion był idealną areną zmagań chuliganów różnych klubów. Zaczęło się już w końcówce lat 80., gdy w Opolu tłukli się fani Śląska Wrocław oraz GKS Katowice, którzy przy Oleskiej 51 oglądali finał Pucharu Polski.
– Zadyma była mocna, stadiony w tamtych latach nie były bezpiecznym miejscem. W 1998 roku Odra rozgrywała mecz o utrzymanie ze Śląskiem, przegrała 0:1 i kwartał miasta pogrążył się w zamieszkach – mówi Sagan.
Szymon Janus pamięta tę awanturę jeszcze lepiej.
– Odpalono zieloną racę na znak do ataku, cały młyn wyskoczył, Śląsk próbował się wydostać. Miałem dwanaście lat, przestraszyłem się, chciałem szybko wyjść. Tata mnie uspokajał – mówi i zaraz przypomina sobie scenkę z udziałem kibiców Lecha Poznań.
– Wjechali nam pod kasy, potem poszli na sektor gości przy basenie, za bramką. Pod koniec meczu nasi polecieli się z nimi poszarpać. Przed tą awanturą Lech śpiewał: trzecia liga chuligańska, a po niej: druga liga chuligańska. Jakiś koleś z Lecha wyrwał kawałek betonowego płotu, który ważył z sześćdziesiąt kilogramów, rzucił nim w policję.
Folklor tamtych lat, na szczęście minionych, wspominanych dziś tylko w takich dykteryjkach. Dla fanów Odry słusznie minione są też lata rządów Ryszarda Niedzieli. Korupcja, rozbudzone nadzieje, wreszcie upadek. Niedziela mecze kupował, piłkarze sprzedawali, kibice rzucali w nich monetami. Janus dobrze pamięta ostatnie podrygi OKS na wysokim poziomie i odwołany mecz z Widzewem Łódź.
– Spotkaliśmy się w czterdzieści, pięćdziesiąt osób, chodziliśmy po murawie i zastanawialiśmy się, czy klub się kiedykolwiek odbuduje. Sukcesów, radości, nie było zbyt wiele.
Odbudował się, rękami jego, rękami innych kibiców. Choćby dlatego zasługiwali na to, żeby w końcu obejrzeć mecz w warunkach godnych XXI wieku i wojewódzkiego miasta. Zasługiwali też na to, żeby pożegnać Oleską 51 hucznie, z honorami.
Jak Odra pożegnała stary stadion?
Na ulicach Opola od kilku tygodni można było podziwiać wystawę poświęconą historii stadionu. Wiele zdjęć, archiwalnych wspomnień, wzniosłych momentów. Mało kto pamięta już, że przy Oleskiej 51 kończyły się Wyścigu Pokoju, finiszowali tu kolarze, którzy jechali w Tour de Pologne. Wszystko to warto było przypomnieć, budując zainteresowanie ostatnim meczem, w którym OKS podejmował Wartę Poznań.
– Osiemdziesiąt lat historii spięliśmy klamrą w jednym wydarzeniu. Zaprosiliśmy piłkarzy z różnych lat, epok. Dziadek, syn i wnuk mogli zobaczyć swoich idoli. Cieszymy się, że kibice odpowiedzieli na to wydarzenie i zainteresowanie przerosło możliwości – mówi Tomasz Lisiński, prezes klubu.
Przywitanie legend na murawie było dla niego momentem symbolicznym, najważniejszą częścią show. Gdy na murawę wychodzili obecni bohaterowie kibiców, zasłużone pierwszoligowe osobistości, nad stadionem błysnęły fajerwerki oraz lasery. Fani zaserwowali oprawę i rabowisko. Zostali wychwaleni przez klub za odpowiedzialność i profesjonalizm. Zero zadym, awantur, niepotrzebnych wygłupów. Tak, jak powinno to wyglądać.
– Pokazało to, jak wielki głód piłki mamy w Opolu. Spróbowaliśmy zorganizować wydarzenie na wyższym poziomie, jesteśmy bardzo zadowoleni. Mimo że stadion nie pozwala na wiele, udało się to fajnie zrobić. Wsparcie było czuć z każdej strony – opowiada dalej Lisiński, który jest przekonany, że po przenosinach na nowy obiekt dzień meczowy w wykonaniu OKS przyniesie podobne atrakcje.
Odra, jak każdy klub, który niegdyś błyszczał, ale z czasem trochę przygasł, bardzo dba o historię. Pokazuje, że nie jest tworem, który powstał z czyjegoś kaprysu, tylko prawdziwą dumą regionu. Stąd wystawa, stąd legendy, stąd murale i częste wspominanie o chęci powrotu do danej świetności. Ot, choćby częściowego. Na przykład w formie skupienia w jednym miejscu sportowego życia całego regionu.
– Wokół Oleskiej powstawała cała sportowa społeczność Opolszczyzny. Odra była wielosekcyjna, więc wszyscy, którzy chcieli uprawiać sport, spotykali się tutaj. Głównie ludzie tworzyli serce tego klubu, to była największa wartość. Infrastruktura zawsze pozostawała z tyłu – mówi Tomasz Lisiński.
Prezesa Odry wyjątkowo cieszy, że działka w centrum miasta nie padnie łupem deweloperki, że dalej będzie tu tętniło sportowe życie Opola. Przez jakiś czas przy Oleskiej 51 występować będą juniorskie drużyny Odry oraz zespół rezerw. Potem rozpocznie się budowa aquaparku, pierwszego takiego w mieście, który niejako przejmie tradycję odkrytego basenu, spadku po Niemcach.
Odra zaś będzie próbowała tchnąć w nowy stadion duszę starego. Sprawić, że tak, jak kiedyś całe pokolenia przychodziły na Oleską, tak teraz przyjdą na Stadion Opolski i pokażą, że kultowy obiekt może nim być nawet bez dziwacznych jupiterów, betonowych trybun i historii o zadymach. Bo stadion, klub i drużyna, to ludzie. A ludzie pokazali, że Opole oraz futbol to para, która potrafi dać show na cały kraj.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix