Oficjalnie? Piłkarze to stuprocentowi profesjonaliści, którzy podchodzą do swoich obowiązków jednakowo poważnie niezależnie od zachowania trenera, kolegów w zespole, kibiców czy całego środowiska wokół klubu. Nie robi im różnicy, czy trener jest tyranem, czy kolegą, nie robi im różnicy, czy grają w derbach o awans do wyższej ligi, czy o pietruszkę z przeciwnikiem bez kibiców. W tej wizji świata jedyną motywacją dla piłkarza jest jego własny upór, by zawsze dawać z siebie sto procent i bezustannie się doskonalić. Ale wszyscy wiemy, że nawet na najwyższych szczeblach to ułuda, nie da się „zamknąć” głowy zawodnika na wszystkie zewnętrzne bodźce. I czy tego chcemy, czy nie chcemy – jednym z tych bodźców, których działanie ma znaczenie, jest atmosfera w drużynie.
Oczywiście, na wstępie trzeba ustalić pewne widełki. Gdyby decydowała wyłącznie rodzinna i przyjacielska atmosfera, zapewne Ligę Mistrzów wygrałby MKS Oława z czasów Gancarczyków – w rekordowym okresie w drużynie spotykało się pięciu braci, co zapewne miało wpływ na ciepłe relacje w zespole. Ale z drugiej strony – czy mało znajdziemy takich przykładów jak ten z obecnego sezonu, gdy poznańska „Swojska Banda” z Warty jako najważniejszy czynnik nakręcający kolejne sukcesy określała kapitalny klimat w całym klubie?
Jeśli założymy, że atmosfera ma choćby minimalny pozytywny wpływ – a jest to założenie dosyć bezpieczne – to możemy przejść do drugiego zagadnienia. Czy w profesjonalnych zespołach piłkarskich istnieje miejsce dla zawodników nazywanych popularnie „Atmosfericiami”?
ATMOSFERIĆ – CZY TO CZŁOWIEK OD PUSZCZANIA DISCO POLO?
Temat zrobił się głośny po decyzji, a nawet dwóch decyzjach Paulo Sousy. Po pierwsze – wśród powołanych na Mistrzostwa Europy w 2021 roku zabrakło Kamila Grosickiego, czyli zawodnika, który był filarem kadry przez prawie dekadę, stanowił również istotny element zespołu, który dał nam awans na Euro 2016 i mundial 2018 oraz świetny występ właśnie na ostatnich mistrzostwach kontynentu. Czysto piłkarsko trudno było znaleźć jakikolwiek argument za powołaniem Grosickiego. Powołanie „za zasługi” to też jakaś aberracja. Ale tu właśnie pojawia się atmosfera. Atmosfera, którą w skrócie można by było opisać jako klimat w drużynie, ale i relacje pomiędzy jej poszczególnymi członkami.
– Jak nie zobaczyłem na liście powołań Kamila Grosickiego, to zrobiło mi się przykro. To mój bardzo dobry kolega i od lat gramy razem w kadrze, więc podchodzę do niego bardziej emocjonalnie. Mam nadzieję, że wróci do kadry szybciej, niż niektórzy mogą się spodziewać – powiedział Robert Lewandowski w wywiadzie dla programu „Wydarzenia” w Polsacie.
Kiedy najważniejszy zawodnik, największa gwiazda, kapitan i lider, wypowiada takie słowa – wiemy, że faktycznie z drużyny odpadła postać bardzo, bardzo ważna. Zwłaszcza, że przecież komu jak komu – Lewandowskiemu nie da się zarzucić, że traktował zgrupowania jako okazję do gry w karty ze znajomymi.
– Jest wiele czynników składających się na piłkarską ścieżkę sukcesu. Czynniki twarde – taktyka, przygotowanie fizyczne, techniczne. Ale też aspekty miękkie. Chorwaci, Hiszpanie, Brazylijczycy często mają lepiej zbalansowane te kompetencje miękkie. Kiedy jest robota i pełna koncentracja, OK, na tym się koncentrujemy. Ale ciało nie wytrzyma kilku tygodni nieustannego przebywania w napięciu. Na treningu napięty, na rozgrzewce napięty, wchodzisz z ławki napięty, cały czas napięty. Trzeba się pośmiać, złapać dystans, luz. Zresztą, nawet o takim idealnym mentalu boiskowym mówimy – trzeba poczuć ten wewnętrzny luz. Chłodna głowa – skąd ma się wziąć? Nie mamy przycisku „włącz”. To jest pochwała dla piłkarza, gdy mówi się, że bawi się na boisku jak na podwórku, z takim luzem – tłumaczy w rozmowie z Weszło Paweł Frelik, trener mentalny i psycholog, współpracujący między innymi z Rakowem Częstochowa, który doskonale zna tę „pozaboiskową” stronę sukcesu w sporcie.
Brzmi banalnie, ale nie zawsze do nas dociera. Być może zresztą za sprawą mrocznej karty lat dziewięćdziesiątych, gdy „atmosferę” wyrabiało się przede wszystkim poprzez wspólne przyjmowanie różnych trunków, zazwyczaj wysokoprocentowych. „Człowiek od atmosfery”, czyli ten, który polewa, albo przynajmniej zna najlepsze kluby w mieście. Szczytem wyrafinowania jest jeszcze puszczenie odpowiedniej piosenki z telefonu, ewentualnie jakiś fajny dowcip opowiedziany przy ognisku.
A przecież kompletnie nie o to chodzi. Albo przynajmniej: nie tylko o to.
ATMOSFERIĆ, CZYLI JAK WEJŚĆ W ROLĘ LIDERA EMOCJONALNEGO
– Atmosfera jest jednym z głównych czynników powodzenia misji: czy to euro, czy mundial, czy nawet eliminacje – mówi nam Tomasz Frankowski. – Poza dobrym trenerem, właściwym cyklem treningowym, jakością piłkarską, jest jeszcze ten aspekt psychologiczny. Atmosferę tworzą przede wszystkim wyniki, jak nie idzie, jest depresja, psychika siada. Natomiast są osoby, które mają predyspozycje do bycia takim wodzirejem wśród reprezentantów i które nie pozwalają, by ta depresja się zdarzała. Nie pozwalają, by się podłamać, by pozwolić, żeby te negatywne emocje sparaliżowały.
– Za moich czasów bardzo dobrze w takiej roli sprawdzał się Tomasz Hajto. Rozładowywał atmosferę w szatni, przed treningami, w trakcie jazdy z hotelu na stadion. Wtedy jeszcze można sobie pozwolić na dozę luzu, rozmowę luźniejszą, rozrywkową. I to jest potrzebne. W dniu meczowym koncentracja jest najważniejsza, nie ma miejsca na śmichy, chichy, to przeszkadza. Reprezentacja łatwych meczów nie rozgrywa, zawsze jest ciężko. Ale czasem potrzebna jest taka nawet jedna uwaga, żeby rozładować napięcie, znaleźć balans. Dobrze w tej roli sprawdzał się też Michał Żewłakow – dodaje Frankowski.
Konfrontujemy wypowiedzi naszego reprezentacyjnego snajpera z teorią. Dariusz Parzelski, psycholog sportowy, pracował w swojej karierze m.in. z Legią Warszawa. Najpełniej i najdobitniej objaśnił nam specyfikę „ról” w kadrze – bo „atmosferić” nie jest jedyną godną uwagi z punktu widzenia psychologa.
– W każdym zespole są różne role do obsadzenia i one MUSZĄ być obsadzone. Obsadzą się same, tak czy inaczej. Jest rola „błazna”, osoby rozładowującej napięcie, osoby wprowadzającej luźniejszą atmosferę. I ona też jest ważna. Ale są i inne role: lider formalny, lider emocjonalny, lider zadaniowy, lider negatywny, lider pozytywny – wylicza Parzelski. – Liderem emocjonalnym może być osoba odpowiadająca za tworzenie atmosfery, ale przede wszystkim za to, żeby te emocje były w zespole odpowiednio przetwarzane. To potrafi mieć dominujące znaczenie. Mówimy o takiej spójności zadaniowej, która wynika z odpowiedniego ogarniania emocji. Dbania, żeby te konflikty, które będą – mniejsze, większe – odpowiednio były rozwiązywane. Czasem pomoże w znalezieniu do tego ścieżki żart, czasem nadanie tonu emocjom, emocjonalny przekaz w odpowiednim momencie. Lider emocjonalny może łagodzić, może podkręcać atmosferę, wnosić humor. Dla porównania, lider zadaniowy to osoba, która ciągnie pracę do przodu. Mówi: dobra panowie, skupmy się na naszym celu. Taki robotnik. Emocjonalny mówi wtedy: dobra, ale też najpierw pogadajmy, ustalmy wszystko, wyczyśćmy konflikty, dopiero idźmy pracować. To oczywiście bardzo spłycając, w pewnym zarysie. Pamiętajmy, że to nie są role obsadzone jak w filmie, potrafią być płynne, przenikać się, mieć stany pośrednie.
– Jest w zespole potrzebna i rola… kozła ofiarnego. I jest ona ważna. Pamiętam sytuacje w jednym z zespołów, w którym pracowałem, gdzie ktoś inny był obsadzony w roli kozła ofiarnego przez kibiców, kto inny przez zawodników, a jeszcze kto inny przez trenerów. Lider negatywny? To przykład zawodnika, który będzie kontestował, sprzeciwiał się, pokazywał, co mu się nie podoba. To bardzo ważna rola, którą fajnie można wykorzystać dla celów drużyny. Są drużyny, gdzie ta postać jest mocniejsza, słabsza – optymalizacja nie polega na negowaniu takich postaci, tylko na kalibracji, mając na oku cele całego zespołu – mówi Parzelski.
Pokrywa się to zarówno z „zeznaniami” naszych rozmówców, jak i zwyczajną logiką. Prosty przykład: głośny reportaż Spider’s Web o pracy w CD Projekt RED. W sporej części to historia o skrajnym przepracowaniu w imię wyższych celów. Rozmówcy autorów reportażu podkreślają – do pracy siedem dni w tygodniu, bez snu, bez urlopów, praktycznie bez przerwy, motywowała nas chęć stworzenia gry idealnej, RPG, jakiego jeszcze świat nie widział. Atmosfera pracy – katorżniczej, wycieńczającej – działała w taki sposób, że ludzie nie odczuwali zmęczenia, ale dumę z nadchodzącego dzieła. To uproszczenie i spłycenie, ale uwydatnia jak wielkie efekty może dać po prostu wytworzenie odpowiedniego klimatu wokół celu. Jeśli przekonasz ludzi, że robią coś wielkiego, będą w stanie pracować więcej, szybciej i efektywniej, niż w sytuacji, gdy mają zwyczajnie stukać w klawiaturę. Technicznie – to te same czynności. W praktyce – to dwie zupełnie inne historie.
Oczywiście nie chodzi o to, by Paulo Sousa wzbudził w swoich podopiecznych przekonanie, że tworzą właśnie drużynę, jakiej świat nie widział, tutaj patos pewnie by się nie sprawdził. Bardziej o to, że przy odpowiedniej atmosferze, jesteś w stanie wycisnąć jeszcze te kilka procent więcej, nawet z największych profesjonalistów. Rozmawiamy z Adamem Matyskiem, który dzielił szatnię z wielkimi piłkarzami, choćby w Bayerze Leverkusen. Jak się okazuje – ultra-profesjonalna Bundesliga nie różniła się tu drastycznie od każdej innej szatni.
– W żargonie piłkarskim, to takie danie „z brzucha”. Szyderka, ale pozytywna, rozładowująca napięcie przedmeczowe. Gdzieś dzięki temu nie myśli się ciągle tylko o przygotowaniu meczu, treningu i tak dalej. Ważny aspekt w każdej drużynie. Pamiętam choćby z Bayeru, gdzie mistrzami takich żartów byli Emerson i Erik Mayer. I tam też szła klasyka dowcipów szatnianych: przybijanie butów do podłogi i tym podobne – wspomina z uśmiechem Matysek. Dowcipy może nie najwyższego lotu, ale użyte w odpowiednim momencie. – Tomek Iwan, Piotrek Świerczewski, ja też się zaliczałem do tego grona, które potrafiło atmosferę rozładować. Czasem to głupie żarty, skojarzenia, rzeczy zawsze na bieżąco, nieplanowane, sytuacyjne. Nawet jakbym opowiedział, straciłoby urok, bo to żart, który działał w tamtej określonej sytuacji. Natomiast czasem zdarzało się coś, czym grupa żyła cały dzień, później w opowieściach i tym podobnych. Wytwarzał się pozytywny klimat. Dlatego nie dziwi, że trenerzy to akceptowali. Bo przecież mogliby wejść, zareagować na dowcipy czy jakieś żarty. Ale oni wiedzą, że to jest potrzebne. O tym się nie myśli w trakcie, gdy robi się te żarty, ale to pomaga. Scala drużynę. Nawet ci zawodnicy, którzy nie są w pierwszej jedenastce – to im pomaga czuć się częścią grupy, nikt nie patrzy na nikogo kątem oka.
ATMOSFERA A RELACJE
Matysek wywołuje tutaj zresztą bardzo ważny aspekt pracy każdego „atmosfericia”. Otóż pomijając, że w całej grupie panuje odpowiedni klimat, wyzwalający w zawodnikach dodatkowe pokłady motywacji, to w dodatku tworzą się relacje. Rezerwowemu łatwiej pogodzić się ze swoją rolą. Nieskutecznemu napastnikowi prościej uwolnić głowę od narastającej presji przełamania. Bramkarzowi po serii wpadek zapomnieć o niepowodzeniach.
– Kiedy przebywasz w towarzystwie, gdzie każdy z każdego może się pośmiać, to wtedy jest takie rozluźnienie między wami, zaufanie. To nie jest odbierane jako atak, tylko wręcz jako atmosfera zaufania. I można z tego skorzystać również po to, by powiedzieć sobie jakieś merytoryczne kwestie, wyjaśnić różnice boiskowe – podkreśla Matysek.
– Kibicu drogi, pamiętaj, że ci ludzie, choć są na piedestale, choć mają wiele możliwości finansowych w życiu i kochają to co robią, tak jednak boisko jest ich pracą. I każdy sam ze swojego doświadczenia mógłby zaczerpnąć, co się dzieje gdy tej chemii w pracy nie ma. Dlaczego ludzie wyjeżdżają na „team buildingi”, integracje i tym podobne? Bo to po prostu pomaga – przypomina z kolei Paweł Frelik.
POLSKA WYGRA Z ISLANDIĄ? KURS: 1,50 W FUKSIARZU!
Pytamy o to kolejnych piłkarzy, odpowiedzi w większości się pokrywają.
– Gdy jest atmosfera w drużynie, chemia, to nikt nie kalkuluje. Nikt nie patrzy na siebie. Wszyscy dmuchają w jeden żagiel. Kiedy atmosfera siada, to wtedy zaczyna się patrzenie indywidualne. Nie co na tym będzie miała grupa, tylko co zrobić, żebym ja nie stracił, żebym ja zaprezentował się jak najlepiej. To jest ta główna różnica moim zdaniem, a z niej wynika wszystko inne – mówi nam Marcin Żewłakow.
– Atmosferą buduje się ta otwartość zawodników wobec siebie. Ja tak rozumiem atmosferę, tę chemię: rozumieniem się zawodników. Bo nie wszyscy są skorzy do żartów, nie wszyscy się angażują w takie rzeczy. Każdy jest inny. Ale gdy okazuje się, że w ten lub inny sposób ktoś się otwiera, pokazuje więcej swojej osobowości, w tym rzeczy skryte, których wcześniej się w nim nie widziało – to jest bardzo cenne dla zespołu. Gdzieś tam humor pomaga to wyzwolić, przybliżyć tego człowieka. A jak się otworzy jeden, drugi, piętnasty… – tłumaczy z kolei Tomasz Kłos, czyli kolejny piłkarz, który zwiedził kilka potężnych szatni, również w mocniejszych ligach od polskiej.
Były piłkarz Kaiserslautern czy Auxerre dodaje jeszcze kolejny ważny aspekt atmosfery – większe pole do wspólnych poprawek.
– W każdej drużynie są jakieś niesnaski, ale rzecz w tym, by znaleźć sposób, aby je wyjaśniać. Gdy jest dobra atmosfera, to pole pod wyjaśnianie, pod szczerą rozmowę, jest naturalne. Nie boi się człowiek porozmawiać o różnych rzeczach, nie tylko piłkarskich, ale i tych boiskowych. Słuchaj, zrobiłeś to i to, przez to straciliśmy bramkę. Mogłeś zrobić inaczej. To potrzebne słowa, ale przy złej atmosferze mogą być inaczej odebrane, jak atak, nie jak rozmowa. A tak siadasz i myślisz: nie no, ma rację. Nie traktujesz tego w kategoriach pretensji, bo ufasz temu, co ci ta druga osoba mówi. Ale zaufania nigdy nie zyskuje się ot, tak – podkreśla Kłos.
Kolejna rzecz, którą łatwo można wyciągnąć z innych dziedzin życia. Właściwie już ze szkoły. Inaczej brzmi uwaga, nawet ostra, od lubianego i szanowanego nauczyciela, inaczej od szkolnej zrzędy, która połowę lekcji poświęca na kolejne tyrady wymierzone w uczniów. Ten sam zgryźliwy żart inaczej odbiera się w grupie zgranych przyjaciół, a inaczej na pierwszym szkoleniu w korporacji.
– Gdy nie ma atmosfery, jest cisza. Gdy nie ma atmosfery, łatwiej o błędy. Człowiek jest mniej odważny na boisku. Mniej chętnie bierze odpowiedzialność za drużynę na swoje barki, nawet podświadomie. Gdy nie ma atmosfery, każdy patrzy na swój ogródek, nie na drużynę – mówi Kłos, potwierdzając to, na co wskazywał Żewłakow.
DYNAMIKA GRUPY A REPREZENTACJA
Reprezentacja na tym polu jest o tyle specyficzna, że czasu jest o wiele mniej, a presja – o wiele większa. W klubie po nieudanym meczu można jeszcze w tym samym tygodniu nadrobić błędy, w kadrze czasem szansa pojawia się raz na cztery lata i trwa dokładnie 90 minut. Zgrupowanie przelatuje przez palce, w dodatku właściwie bezustannie skład się zmienia, jedni odchodzą, drudzy przychodzą. Dochodzi też presja, choć od tego słowa niektórzy starają się mocno uciekać.
– Drużynie towarzyszy bardzo duże napięcie. Czy jesteś w roli faworyta czy nie, napięcie. Nie chcę użyć słowa presja, ale napięcie jest odpowiednie – gryzie się w język Sebastian Mila. – Gdy grasz w reprezentacji, jesteś na świeczniku, jesteś cały czas oceniany, nie tylko za grę. To ciąży, takie ciśnienie, a towarzyszy w każdym dniu. Pamiętam wiele sytuacji. Szedłem z tyłu, ktoś rozdawał autografy. Nie zauważył kogoś albo naprawdę musiał już iść, względnie miał gorszy dzień. I zaczynało się: o, zadziera nosa, odbiło mu, bo nie dał mi autografu. Wchodził do autokaru, nie zrobił sobie ze mną zdjęcia. Czasem drużyna czuje się jak pod ostrzałem.
W takich warunkach jeszcze bardziej aktualne staje się stare powiedzonko – dobry żart tynfa wart.
– Niech sobie każdy przypomni imprezę, na której nikogo nie znał. Co jest często pierwszym pomostem? Żart. Można oczywiście w inny sposób, ale żart też skraca ten dystans, zapoznaje. Reprezentacja jest o tyle specyficzna, że musisz szybko poszukać tej alternatywy. Nie masz czasu jak w klubie, gdzie możesz pewne sprawy wyprostować jutro, pojutrze. Dziś się pokłócisz, jutro pogodzisz – tu te relacje i zaufanie muszą być budowane natychmiast, a sytuacje sporne wyjaśniane równie szybko – tłumaczy nam Mila.
ISLANDIA POKONA POLSKĘ? KURS: 6,70 W FUKSIARZU!
To oznacza przede wszystkim konieczność stałej korekty kursu.
– Nie ma czegoś takiego, jak jedyna optymalna dynamika grupy. To jest coś, co musisz cały czas kalibrować, obserwować. Sterujesz tym jak okrętem. I przy tym sterowaniu potrzebna jest też osoba od atmosfery, która czasem nada inny kierunek. Oczywiście są też inne osoby w sztabie, drużynie, które nadają kierunek w inną stronę – mówi Paweł Frelik.
– Nie ma optymalnego mentalu dla drużyny, nie ma wspólnego dla wszystkich grup. Każda grupa jest inna, ta optymalność dla każdej będzie znaczyła coś innego. Inna jest też zawsze dynamika między grupami – liderem emocjonalnym, liderem zadaniowym i tak dalej. Role formalizują strukturę, dzięki nim tworzy się zespół. Pewna grupa o swojej dynamice, a nie niezwiązane ze sobą jednostki. Natomiast to tworzenie się nie jest zerojedynkowe. Pamiętajmy, że w reprezentacji to nigdy nie jest grupa tworzona od zera. Ktoś dochodzi, odchodzi. Jest jakiś trzon i wymiana zawodników – dodaje Parzelski.
A GDYBY WTEDY WZIĘLI IWANA?
Czy mamy w historii przykłady, gdy atmosfera się posypała, bo zabrakło „atmosfericia”? Ewidentnych nie. Ale są pewne poszlaki.
Za nami udane eliminacje do Mistrzostw Świata w 2002 roku. Jerzy Engel przełamuje klątwę Piechniczka, po szesnastu latach oczekiwania jedziemy na duży turniej. Jak natchniony gra Emmanuel Olisadebe, mamy swoich ludzi w dość mocnych klubach z mocnych lig. Do Korei Południowej i Japonii być może nie zmierzamy po złoto (no, przynajmniej nie ma co do tego konsensusu), ale na pewno wybieramy się w dobrych humorach. Z poprawną atmosferą. Bez większych skandali.
Poza jednym, który wybuchnął przy ogłoszeniu powołań. Na liście trenera Engela brakuje jednego nazwiska. Na mundial nie jedzie Tomasz Iwan.
– Sprawa Tomka Iwana… to nie była nawet do końca decyzja trenera Engela. Ktoś chciał wstrząsnąć drużyną, rozbić pewną grupę. Nieporozumienie. Wiadomo jak się skończyło. Podobna próba wstrząśnięcia, celująca w rozbicie grupy, miała miejsca za Pawła Janasa – wspomina Adam Matysek. – Myśmy oczywiście, jako rada drużyny, próbowali. Argumentowaliśmy, że to popsuje atmosferę na kadrze. Że szanujemy tych zawodników, którzy dołączyli do kadry, nie mamy problemu, żeby ktoś nowy pojechał. Ale w tym momencie, akurat taki ruch, to podcięło nam skrzydła. Gdzieś utarło się, że Tomek był od robienia atmosfery – nieprawda, on przede wszystkim dał bardzo dużo tej kadrze na boisku. Miał wiosną trochę problemów, ale powiem tak: temat jego nieobecności był obecny przez całe mistrzostwa w rozmowach między nami. Po pierwszym meczu też wracaliśmy do tej sytuacji. Co by było, gdyby był Tomek Iwan? Nie sądzę, by był gorszy od tych, którzy próbowali sił na prawym skrzydle w tych mistrzostwach.
Oczywiście, to nie tak, że z Iwanem byłoby złoto, bez niego z kolei koniec świata. Ale w wypowiedziach ówczesnych kadrowiczów czuć, że to był pewien sygnał ostrzegawczy. Znak, że coś dobiega końca, dodajmy: dobiega końca nieco przedwcześnie.
– Zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym. Był to pewnego rodzaju cios, zaburzenie pewnej hierarchii, pewnego porządku. I to wprowadziło niezadowolenie, dyskomfort. Druga rzecz: postać, która zastąpiła Tomka Iwana. Nie możemy mieć pretensji do Pawła Sibika, natomiast całość, niefortunność tej sytuacji, ona obróciła się przeciw Pawłowi – wspomina Marcin Żewłakow. – Tomek pół roku przed mundialem grał mniej, za to zapłacił, ale to był piłkarz który na boisku, w szatni, również przy tej atmosferze, był bardzo ważny. Drużyna poczuła stratę i rzeczywiście to było pierwsze poważne pęknięcie w tej drużynie. Porażki wiosną 2002? Słabsze wyniki, OK, ale każdy sobie tłumaczył, że na imprezie będzie inaczej. Ale pojechaliśmy tam w składzie, jakiego się nie spodziewaliśmy. Tu pojawił się pewien mini bunt, konflikt. Rozłam między sztabem i piłkarzami, pierwszy raz. Bo my to odebraliśmy jako cios w drużynę. Byliśmy jednym zwartym organizmem, a tu nagle się okazało, że ktoś wyciągnął jeden organ. Czuło się po tym inny klimat w reprezentacji. Mieliśmy takie poczucie, że jest grupa, która dopiero dochodzi, i zobaczymy czy starsza grupa ich zaakceptuje. Ale samo to mówi: zrobiła się frakcja, podział. Przede wszystkim zaś wszyscy mieli Tomka Iwana po prostu za dobrego piłkarza.
Sztab kontra piłkarze, rozbicie grupy, wprowadzenie fermentu – już sam dobór słów sporo mówi. A „Żewłak” nie jest tutaj osamotniony w ocenach. Tomasz Kłos zwraca uwagę na pewien proces – od kadry, która szła za sobą w ogień, do momentu, gdy pojawiła się nieufność.
– Za czasów trenera Engela atmosfera była tak zbudowana, że nikt się na siebie nie obrażał. Osiemnasty zawodnik do grania nie obrażał się, że jest osiemnasty, że siedzi na ławce. Każdy siebie wspierał, motywował. Ten, który przegrywał rywalizację o skład, dodawał energii temu, z którym przegrał. To było bezcenne. Do atmosfery zawsze zresztą potrzeba odpowiedniego trenera, o tym nie zapominajmy. My z trenerem Engelem wiedzieliśmy, na co sobie możemy pozwolić. Ale jak był trening, to był trening. Gdy coś było nie tak, jedno spojrzenie trenera Engela wystarczało. Było jak gwizdek sędziego i nikt się nie odzywał. Ale wiedział też, kiedy musimy ze sobą pogadać, wyjaśnić sprawy w swoim gronie – wspomina Kłos. Ale dodaje też, co stało się później.
– Tomasz Iwan był osobą życzliwą, z którą można było pożartować, ale też o wszystkim pogadać. Człowiek do tańca i do różańca. Był jednym z liderów drużyny. Jeśli kogoś takiego się usuwa, to zostaje wyrwane ogniwo z łańcucha. Tryby przestają do siebie pasować. Trener Engel też powiedział swego czasu, że najbardziej żałuje tego właśnie, że nie zabrał Tomka na mistrzostwa. Niestety, cztery lata później zrobiono to samo, a trener został rozliczony po mistrzostwach. Tomek, nie zapominajmy, miał wielki wpływ na grę naszej drużyny w eliminacjach. Naprawdę mogliśmy na niego liczyć na prawej – dodaje stoper ówczesnej kadry.
Jak się na to zapatrują fachowcy?
– Nagłe wyjęcie lidera emocjonalnego? Możemy ocenić wpływ tego zawsze dopiero post factum. Bo może ktoś obejmie tę rolę, wprowadzi innego rodzaju dynamikę, inny humor, i to właśnie wtedy będzie potrzebne zespołowi, doda wiatru w skrzydła. Dla mnie, w przypadku osób od atmosfery, kluczowe jest zdanie osób, które były wewnątrz. Znały te postacie i wiedziały, ile ważyły dla zespołu. Sygnały ze sztabu, z drużyny, są najbardziej wiążące – mówi nam Dariusz Parzelski.
PANTEON ATMOSFERICIÓW
Pierwszym „atmosfericiem” kadry został obrany przez niezależną Komisję ds. Tworzenia Memów w Internecie Sławomir Peszko, gdy został zabrany przez Adama Nawałkę na Euro 2016. Z czego zapamiętaliśmy ówczesnego „Peszkina”? Po pierwsze – pamiętny okrzyk „ooo, będzie się działo”, gdy Polska zapewniła sobie awans na francuski turniej. Po drugie zaś… Cóż, wejście w meczu z Niemcami. Komentujący ten mecz Mateusz Borek i Tomasz Hajto pełnym przejęcia głosem opisują sytuację na naszej połowie. „Byle nie dopuścić tutaj do stałego fragmentu, byle nie było tutaj jakiegoś faulu”. Cyk. Faul Sławomira Peszki, który demoluje Mesuta Oezila.
To mniej więcej wtedy zresztą rozpoczęto utożsamianie atmosfery z disco-polo i imprezowaniem. Jak wskazują nasi rozmówcy – zdecydowanie wyżej ceniony jest jednak sytuacyjny humor, ale też zupełnie poważne kwestie – jak choćby branie na siebie odpowiedzialności, nie tylko na boisku.
– Nie zawsze zawodnik, który dla otoczenia zewnętrznego jest potencjalnym „atmosfericiem”, faktycznie nim jest z perspektywy wewnętrznej – mówi Paweł Frelik.
Pytamy więc naszych rozmówców: kto w tej roli się sprawdzał, kto był człowiekiem od atmosfery, czym to się przejawiało?
Wojciech Łobodziński nie ma wątpliwości: Michał Żewłakow.
– Scalał drużynę. Był i liderem na boisku, i w szatni, ale też był facetem od atmosfery. To rzadkie połączenie. W tych trudnych momentach potrafił uderzyć pięścią w stół, ale umiał też, gdy można było, wprowadzić luz. To czy żarty, czy nawet gdzieś tam się przy piwie siedziało nie raz. Głos Żewłaka było po meczu słychać w szatni przed głosem trenera. Czy to była bura w emocjach, czy pochwała. Dopiero gdy emocje opadły, wchodził trener i przedstawiał kwestię merytorycznie. A takim kawalarzem, mistrzem uszczypliwości, był Wasyl. Różne rzeczy się działy. Trzeba było być czujnym. Kiedyś Piszczowi zrobił taki koktajl w bidonie bodajże do magnezu, że jak Piszczu to wypił, prawie zemdlał. Od tamtej pory wszyscy pilnowali, chodzili też wszędzie ze swoimi talerzami.
Drugi typ – właściwie przeciwieństwo Żewłakowa, czyli Tomasz Hajto.
– Potrafił podkręcić, jak było fajnie, czy między treningami, między meczami, sprawić, by był ten dobry czas. Natomiast w sytuacji, kiedy było gorzej, brał na siebie pewne rzeczy, pewną odpowiedzialność ściągał na siebie. Odciągał uwagę od innych swoją osobą, nawet biorąc na siebie więcej, niż faktycznie był winien. To zapewniało innym większy spokój. Nie miał problemy z tym, żeby zachować się tak, że w konsekwencji on tracił, a cała drużyna, wszyscy pozostali, zyskiwali. Wystawiał się na szwank dla dobra zespołu. Dla mnie to jest nieodzowna cecha kapitana. Gdy było źle, Tomek Hajto pierwszy wystawiał się na strzał. Był w tej definicji liderem emocjonalnym kadry Jerzego Engela, zdecydowanie. Nie unikał trudnych tematów. Miał swoje zdanie. I nie bał się go wygłosić, nawet, jeśli to budziło pewnego rodzaju kontrowersje – charakteryzuje Hajtę Marcin Żewłakow.
REMIS POLSKI Z ISLANDIĄ? KURS: 4,30 W FUKSIARZU!
Zgadza się z tym zresztą również Tomasz Kłos. – Pamiętam jak Tomek, po meczu z Norwegią 3:2, zapytany o to jak grało mu się na Carewa powiedział tylko „wyłączyłem go jak stare radio”. Na boisku ta atmosfera przekuwała się też w to, że szliśmy za sobą w ogień. Mieliśmy poczucie, że nie może się żadna krzywda komukolwiek stać. Jak ktoś z naszych dostał, to szli wszyscy w rewanżu. Już widoczne to było podczas meczu z Ukrainą, gdzie byliśmy scaleni charakterem, wolą walki – mówi Kłos.
Sebastian Mila? – Pierwsza myśl? Artur Boruc. Ale w inny sposób. Nie musiał ingerować w życie drużyny, żeby być jej ważną częścią, żeby budować te relacje między piłkarzami, między zespołem i sztabem. To po pierwsze. A u Nawałki? Jędza, zdecydowanie. Niesamowity miał żart, na porządku dziennym potrafił rozłożyć drużynę na łopatki. Sytuacyjne, świetne poczucie humoru.
ILE PIŁKARSKIEJ JAKOŚCI MOŻNA POŚWIĘCIĆ DLA ATMOSFERY?
Mamy więc jasność: atmosfera i jej zbawienny wpływ to nie mit. Istnieją również ludzie, którzy potrafią swoim zachowaniem i przebywaniem w szatni poprawić atmosferę. Ale kadra ma bardzo ograniczoną pojemność. Powołanie człowieka od atmosfery, to często brak powołania dla innego, być może piłkarsko lepszego. Jak to wyważyć? Czy w ogóle istnieje jakiś sprawdzony sposób? Tutaj postawiliśmy na ankietę: na kogo postawić, piłkarz A, który jest w lepszej formie i więcej gra, czy piłkarz B, który jest ważniejszy dla grupy – przy założeniu, że piłkarsko nie ma między nimi totalnej przepaści.
Tomasz Frankowski:
- Znając zapach szatni piłkarskiej, będąc naocznym świadkiem pewnych sytuacji, rozważyłbym zawodnika B. Z zastrzeżeniem, że to jest zawodnik do osiemnastki meczowej i w formie lekko słabszej, nie beznadziejnej.
Adam Matysek:
- Można dać przykład Lukasa Podolskiego, gdy mało grał w klubie, a wiadomo ile dawał w kadrze. Myślę, że to trzeba wyważyć, ale to na pewno nie sprowadza się tylko do tego, kto jak zagrał w ostatnim miesiącu przed turniejem.
Dariusz Parzelski:
- Możemy mówić, że zawodnik A, zawodnik B. Ale proszę pamiętać, że życie nie znosi próżni. Ktoś inny może wypełnić tę rolę, nawet lepiej.
Sebastian Mila:
- Jeśli to nieznaczna różnica, to B, jeśli mówimy o zawodniku, który względem grania jest na pozycje dwadzieścia, dwadzieścia jeden. Na pewno nie pierwsza jedenastka. Potrzebujesz odpowiednich ludzi, żeby ta drużyna działała wewnątrz. Żeby nie borykała się z pewnymi niejasnościami. Jeśli zawodnik A nie jest kimś, kto uratuje drużynę, to myślę, że większość piłkarzy, znając szatnię, i przecież zawsze chcąc wygrywać, postawi na B. Ktoś, kto daje to rozluźnienie, pozytywną energię, to jeśli kogoś takiego nie ma w zespole wcale, jest potrzebny, ściąga presję.
***
Czy wobec tego Grosickiego należało powołać, bez względu na wszystko? No nie. Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że to ważna postać dla drużyny, człowiek, który dużo jej dawał. Prosty przykład przywołuje w rozmowie z nami Mila.
– Nie krytykuję decyzji Paulo Sousy, wiadomo, że ta decyzja się broni, Kamil nie grał. Natomiast Kamil Grosicki na pewno był taką osobą, która zarażała swoim podejściem. On był w kadrze jak natchniony. Dla każdego z nas mecz z orłem na piersi to coś wyjątkowego, ale dla niego… zwracał uwagę na najmniejsze detale. Pamiętam taki moment, kiedy leżał koło linii szalik reprezentacji Polski. Podniósł go, pocałował, odłożył w odpowiednie miejsce. Można powiedzieć: na pokaz. Ale naprawdę, to było naturalne u niego, chyba każdy, kto widział Kamila w kadrze, może to potwierdzić – mówi nam Mila.
Ale jednocześnie wszyscy pamiętamy – Grosicki sam wybrał pozostanie w WBA, sam zdecydował, że nie będzie robił rewolucji w swoim życiu, by zaryzykować i załapać się na Euro. Zresztą – trudno Sousie zarzucić, że nie buduje relacji, czy też szerzej: że nie dba o atmosferę. Sam fakt, że Grosicki dostał przecież jeszcze szansę na zgrupowaniu w marcu, potwierdza, że Portugalczyk nie jest kosmitą, który po prostu wybrał najlepszych piłkarsko Polaków, bez jakiegokolwiek spoglądania na łączące ich stosunki i relacje. Ba, według Tomasza Włodarczyka z portalu Meczyki.pl – Sousa nie chciał powołać nikogo z listy rezerwowej w miejsce kontuzjowanego Arkadiusza Milika, właśnie z uwagi na to, że grupa jest już zintegrowana i zgrana, że nie ma sensu dokładać do niej teraz „obcego” elementu.
Natomiast sprowadzanie roli Grosickiego – czy każdego innego „atmosfericia” przed nim – wyłącznie do wodzirejskich zapędów przy odtwarzaczu muzycznym w szatni to duży błąd.
Atmosfera to nie jest tylko wygodny wytrych do uzasadniania lepszej czy gorszej dyspozycji drużyny. Wpływ szeroko rozumianego klimatu w ekipie na funkcjonowanie zespołu, również na boisku, istnieje, zaryzykujemy nawet, że bywa spory. Budowanie relacji. Rozładowywanie napięcia. Rozwiązywanie konfliktów, scalanie grupy, mobilizowanie jej – to wszystko pomaga zespołom wznieść się na odrobinę wyższy poziom.
Sęk w tym, że i tak najlepszą atmosferę budują wyniki. Do tych potrzebni są zaś zwyczajnie najlepsi dostępni piłkarze. Dlatego „atmosferić” w kadrze jest potrzebny tak długo, jak długo nadąża za nią sportowo.
LESZEK MILEWSKI, JAKUB OLKIEWICZ
fot. FotoPyk / NewsPix