Reklama

PRASA. Wilczek: Dania to tolerancyjny kraj, ale wobec mnie tolerancji zabrakło

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

08 kwietnia 2022, 07:26 • 11 min czytania 26 komentarzy

Dania jest otwartym, tolerancyjnym krajem, który teoretycznie daje ci komfort w podejmowaniu decyzji, masz robić to, co czujesz. Ja podjąłem bardzo trudną decyzję i tej tolerancji zupełnie zabrakło. Uznano, że można mnie hejtować, ale nikt nie zastanowił się, dlaczego tak postąpiłem. Nawet duński minister ds. cudzoziemców i integracji zamieścił tweeta na ten temat, opublikował go przed naszym meczem z Manchesterem United (napisał: Mam nadzieję, że przegrają Judasz Stage i Kamil Wypłata – przyp. red.). Gość powinien dostać dożywotni zakaz startowania w wyborach. Facet się skompromitował – mówi Kamil Wilczek w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. Wilczek: Dania to tolerancyjny kraj, ale wobec mnie tolerancji zabrakło

“SPORT”

Echa środowego zwycięstwa Rakowa nad Legią w Pucharze Polski. Ekipa Papszuna zdominowała Legię sportowo, ale trenera wciąż martwić może brak skuteczności.

Częstochowianie kolejny raz, mimo wielu sytuacji bramkowych, wygrali mecz nader skromnie. Oczywiście trzeba doceniać dominacje, jednak historia nieraz pokazywała, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Świetnym przykładem jest poprzednia rywalizacja z „wojskowymi”, gdy częstochowianie dominowali, ale to Legia jako pierwsza zdobyła gola. Na szczęście dla Rakowa tym razem jedna bramka wystarczyła do zwycięstwa. W kolejnych spotkaniach, między innymi z Pogonią czy w finale z Lechem, to może nie wystarczyć, by zainkasować trzy punkty lub ponownie zdobyć Puchar Polski. Tym bardziej, że w piłce nie brakuje przypadku i jeden błąd może zadecydować o sukcesie lub porażce, co zresztą słychać także w wypowiedziach szkoleniowca Rakowa. – Emocji nie brakowało do samego końca. Było to trochę niepotrzebne. Nie zrobiłem wszystkich zmian, ponieważ przy takim wyniku przeciwnik może zdobyć gola z niczego. Wówczas gra toczy się dalej. Patrząc z tej perspektywy, zespół nie ułatwił zarządzania meczem, ale poza jedną sytuacją Legia nie była w stanie nic w tym spotkaniu zrobić – mówi trener Papszun. Częstochowianie muszą więc wyeliminować ten mankament, szczególnie, że na przełomie kwietnia i maja czekają ich najważniejsze mecze sezonu – ligowy pojedynek z Pogonią, który może decydować o mistrzostwie oraz finał Pucharu Polski z Lechem.

Jakkolwiek to brzmi – jeśli Lukas Podolski podtrzyma dobrą formę, to pod względem liczb może zanotować najlepszy sezon od lat.

Reklama

Na razie na koncie ma 6 bramek i patrząc na formę w jakiej się znajduje, to ma spore szanse na zakończenie rozgrywek z kilkunastoma golami na koncie. Po raz ostatni ta sztuka udała mu się w rozgrywkach 2015/16 w barwach Galatasarayu. Zdobył wtedy dla czołowego tureckiego klubu 13 bramek. Potem już tak dobrze nie było i kończyło się na kilku golach na sezon. Tak było, kiedy występował w japońskim Vissel Kobe czy Antalyasporze. Patrząc na jego dyspozycję teraz, to jest spora szansa na to, co było wcześniej w Galatasarayu czy w Arsenalu Londyn w rozgrywkach 2012/13, kiedy to zanotował 11 ligowych trafień, a także wcześniej przez lata dla 1. FC Koeln dla którego w ligowych grach w 181 meczach strzelił 86 bramek i zanotował 42 asysty.

Stadion GKS-u Katowice zamknięty na dwa mecze po tym, co działo się na obiekcie w trakcie meczu z Widzewem Łódź.

Wystrzeliwane w trybunę gości fajerwerki z przygotowywanych pod „sektorówką” rakietnic. Race rzucane w stronę przyjezdnych kibiców i na murawę. Palenie szalików na ogrodzeniu. Wyrywanie krzesełek, rzucanie ich w ochroniarzy. Długa walka ze służbami porządkowymi na tyłach „Blaszoka”. Takich obrazków, jak podczas meczu GKS-u z Widzewem, nie oglądano przy Bukowej od dawna. W 69 minucie musiał zostać przerwany przez arbitra na niemal pół godziny, choć nie brakowało opinii, że w ogóle nie powinien zostać dokończony – w obliczu zagrożenia zdrowia czy wręcz życia części jego uczestników. Decyzją sędziego Jacka Małyszka, obserwatora Michała Zająca i delegata Roberta Dybki, grę jednak wznowiono. – Obserwator mówił, że jeszcze dosłownie jedna minuta, jedna raca i mecz zakończy – opowiada Janusz Niedźwiedź, trener Widzewa. Katowiczanie byli pewni, że nie unikną kary. Różne rzeczy zdarzają się na polskich stadionach, ale ostrzały z rakietnic to coś daleko poza marginesem nawet kibicowskiej kroniki. Klub już wczoraj przed południem poinformował o zawieszeniu sprzedaży biletów na niedzielne spotkanie z Odrą Opole. Wystosował też oświadczenie, odcinając się od tych chuligańskich ekscesów. „Podkreślamy, że GKS Katowice podjął szeroko zakrojone przygotowania, aby bezpiecznie zorganizować imprezę o charakterze podwyższonego ryzyka z udziałem kibiców drużyny gości. (…). Wczorajsze działania grupy wandali obracają wniwecz mozolną, wieloletnią pracę nad zmianą wizerunku GKS-u Katowice” – czytamy w nim.

“PRZEGLĄD SPORTOWY”

Legia celuje w czwartej miejsce, które da puchary. Ale czy to realne? Prawdę o legionistach poznamy w najbliższych trzech kolejkach: Lech, Piast, Pogoń.

Reklama

Kluczowe są najbliższe trzy kolejki, po nich będzie można już z dużą precyzją określić, kto o co jeszcze walczy w tym sezonie. – I tu dla Legii zaczynają się schody. Piłkarze z Łazienkowskiej grają z mocnymi zespołami, jak Lech, Piast i Pogoń, a Raków w środowym meczu Pucharu Polski pokazał, jaka jest w tym momencie jego siła – zauważa Sokołowski. Trudno polemizować, faktycznie największym problemem zespołu z Łazienkowskiej są w tym momencie nie punkty, a jakość, o której po przegranej w Częstochowie mówił też Vuković. Kontuzja Pawła Wszołka zabrała Legii element zaskoczenia, kreatywność. Właściwie jedynym zawodnikiem, który jest w stanie reżyserować grę w ofensywie, pozostaje w tym momencie Josue. – Ale w środę widzieliśmy też, co się dzieje z Legią, kiedy zostaje wyłączony – zauważa Sokołowski. Raków zaprezentował, jak dobrze wyeliminować atuty Portugalczyka. Legia ma problem, jest skupiona wokół zawodnika o wysokich umiejętnościach, ale jeden piłkarz to zdecydowanie za mało, by mierzyć w walkę o górną część tabeli. Szczególnie gdy na drodze staje taki zespół jak drużyna Macieja Skorży. – Lech i Pogoń to zespoły, które mają w naszej lidze zdecydowanie największą jakość w drugiej linii – stwierdza Majdan. – Kadra Legii wygląda nie za bogato, nie spodziewam się, żeby ten organizm nagle zaczął dobrze funkcjonować – dodaje przed hitem kolejki współprowadzący audycji sportowej w Radiu Dla Ciebie.

Mariusz Fornalczyk spełnia oczekiwania. Młodzieżowiec Pogoni był zapowiadany jako kawał dryblera i faktycznie zaczyna pokazywać to w tej rundzie na boisku.

Na boisku nigdy nie czuł strachu. Nieważne, z kim przyszło mu się mierzyć. Kamil Rakoczy dziś jest trenerem seniorów Polonii, od dawna prowadzi także ekipy z akademii Niebiesko-Czerwoni. Fornalczyk wyróżniał się w trampkarzach, więc wziął go swojej drużyny juniorów, złożonej z chłopców starszych od niego o trzy lata. – Podczas naszej pierwszej rozmowy powiedział, że on to się nikogo nie boi. Jak trzeba, to może grać ze starszymi i o cztery lata. Uwierzyłem mu i się nie zawiodłem – wspomina Rakoczy. Rozwijał się błyskawicznie i prędko dostał szansę w I zespole, wtedy IV-ligowcu. Tydzień trwało dopełnianie formalności ze względu na wiek młokosa. Zorganizowano specjalne badania lekarskie, załatwiono zgodę od opiekuna na występ w seniorach, zgłoszono do rozgrywek w Śląskim Związku Piłki Nożnej. Miał 15 lat, 4 miesiące i 25 dni, kiedy w drugiej połowie spotkania z Unią Racibórz (2:3) zmienił Arkadiusza Kowalczyka. Dostał od trenera Jacka Trzeciaka nieco ponad pół godziny i w tym czasie zdążył pokazać „charakterek”. – Wychodził na bardzo dobrą pozycję, ale Marcin Radzewicz mu nie podał – wraca do przeszłości Rakoczy. Z jednej strony 38-letni Radzewicz, 188 występów w ekstraklasie i dwa w kadrze narodowej. Z drugiej 15-letni Fornalczyk, debiutant z juniorów. – Nie spodobało się to Mariuszowi i zaczął gestykulować, coś komentować pod nosem – mówi z uśmiechem Rakoczy. – Machał rękami ze złości. Na boisku nie czuł niepotrzebnego respektu, strachu czy stresu – dodaje Aleksander Mużyłowski, który również prowadził skrzydłowego w akademii. Kolejny przykład. Już po awansie do III ligi przed jednym ze spotkań szykowano Fornalczyka do wyjściowej jedenastki, ale myślami był gdzieś poza treningami. Na zajęciach niemiłosiernie „kasował” go obrońca, a w międzyczasie słabiutko spisał się w juniorach. W ramach lekcji Rakoczy – już szkoleniowiec I drużyny – odesłał pomocnika na dwa tygodnie do juniorów. – Zareagował wzorowo. Był najlepszy w zespole. Pokazał charakter i ile jest w nim mocy. Kiedy wrócił do seniorów, powiedział mi z cwaniackim uśmiechem: „Widzi trener, od początku wiedziałem, że trener się pomylił” – opowiada szkoleniowiec.

Frank Castaneda ma podpisany kontrakt w Tajlandii od lata, ale zawodnik Warty Poznań nie wyklucza, że zostanie w Europie, a nawet w samej Polsce.

Jak często odwiedza pan Kolumbię?

Staram się znaleźć czas, ale zwykle wychodzi, że jestem raz na pół roku. Mam rodzinę w Hiszpanii i w Stanach Zjednoczonych, ale największą w Kolumbii.

Bliscy oglądają pańskie mecze?

Tak, wszyscy oglądają! Największymi kibicami są moi rodzice. Mam też dwie siostry, jedną starszą, drugą młodszą ode mnie. Obie mieszkają w Kolumbii.

Podoba się panu kultura europejska? Nie tęskni pan za klimatem Ameryki Południowej?

Nie, bo zdążyłem się już przyzwyczaić do Europy, mieszkam w niej od sześciu lat. Przywykłem nawet do zimna! Jedzenie też poznałem. Najbardziej brakuje mi rodziny.

Planuje pan zaprosić rodzinę do Polski? Odwiedzą tu pana?

Tak, jak skończymy sezon, to pewnie będzie na to czas. Bardzo mi się podoba w Europie i w Polsce, dobrze się tu czuję. Poza tym jest spore zainteresowanie, wiele klubów o mnie pyta. Szczerze mówiąc, to nie wiem, gdzie będę grał.

Jak to? Przecież ma pan podpisany kontrakt z Buriram United w Tajlandii.

Tak, zgadza się, podpisałem kontrakt, ale w umowie jest zapis umożliwiający wpłatę odpowiedniej kwoty. Jeśli znajdzie się klub, który wyłoży daną sumę, to mogę grać gdzie indziej, niekoniecznie w Tajlandii.

W takim razie dopuszcza pan myśl, że zostanie w Polsce?

Tak, dopuszczam.

Świetna rozmowa Izy Koprowiak z Kamilem Wilczkiem. Sporo o przeszłości, o odbiorze jego transferu w Danii i “zdradzie”, ale też kilka ciekawych wątków życiowych z przeszłości napastnika Piasta.

Jaką wiadomość zapamiętał pan najbardziej?

Najmocniej uderzyła mnie wiadomość od mężczyzny, który wrzucił filmik, na którym jego syn w wieku 11–12 lat podpala, pluje na koszulkę z moim nazwiskiem. Jako ojciec bardzo źle się czułem, kiedy na to patrzyłem. Ten hejt ograniczał się jednak tylko do świata wirtualnego, w realnym życiu, na ulicy, nigdy go nie doświadczyłem.

Po takich wiadomościach musiał pan mieć spore obawy, wychodząc z domu.

Na samym początku zrobiłem test. Dzień po podpisaniu kontraktu przeszedłem trzy kilometry z mojego mieszkania do centrum Kopenhagi. Pospacerowałem, w jednym miejscu zjadłem obiad, w drugim wypiłem kawę. Ludzie przechodzili, jedni się tylko przyglądali, inni przywitali, ale nikt nie powiedział złego słowa. Chciałem zobaczyć reakcje, od początku pokazałem, że nie dam się zamknąć przestraszony w czterech ścianach. Myślę, że to było dobre posunięcie. A mimo to ataki w wirtualnym świecie trwały w najlepsze.

Jak na tak tolerancyjny kraj, to niewiele było akceptacji dla pana decyzji.

To jest ten paradoks. Dania jest otwartym, tolerancyjnym krajem, który teoretycznie daje ci komfort w podejmowaniu decyzji, masz robić to, co czujesz. Ja podjąłem bardzo trudną decyzję i tej tolerancji zupełnie zabrakło. Uznano, że można mnie hejtować, ale nikt nie zastanowił się, dlaczego tak postąpiłem. Nawet duński minister ds. cudzoziemców i integracji zamieścił tweeta na ten temat, opublikował go przed naszym meczem z Manchesterem United (napisał: Mam nadzieję, że przegrają Judasz Stage i Kamil Wypłata – przyp. red.). Gość powinien dostać dożywotni zakaz startowania w wyborach. Facet się skompromitował. Przecież to osoba publiczna, powinien z marszu stracić mandat, bo to podżeganie do nienawiści. Ja naprawdę wiele rozumiem, emocje w piłce to norma. Ale patrząc na to od innej strony: czy tylko dlatego, że ktoś kiedyś wymyślił, że nie można przechodzić z klubu A do klubu B, to ja mam według tej zasady, nawet nie wiem, przez kogo ustalonej, kształtować swoje życie? Dlaczego mam żyć według zasad, które nawet nie wiem, kto ustanowił? Emocje to jedno, ale nie zgadzam się z tym, by ktoś decydował o naszym funkcjonowaniu.

Pan bardzo nie lubi, gdy się panu coś narzuca?

Nienawidzę. Gdy czuję, że ktoś ma rację, nie ma problemu, ale kiedy wiem, że coś nie ma sensu, irytuję się, nie mam problemu, by powiedzieć o tym głośno. W dzisiejszych czasach nie do końca się to ludziom podoba, woleliby wielu rzeczy nie usłyszeć. Czasem ta cecha charakteru nieco utrudniała mi życie, wiem, że niektórych rzeczy nie możesz powiedzieć swojemu szefowi, a bywało, że w szatni nie zwracałem uwagi na to, czy ktoś ma wyższą pozycję ode mnie czy niższą. Mówiłem, co myślę.

“SUPER EXPRESS”

Kamil Grosicki mówi, że odejście trenera z Pogoni po sezonie nie sprawi, że piłkarzom teraz zabraknie motywacji w walce o mistrzostwo.

– Byłeś zaskoczony decyzją trenera Kosty Runjaica, że odejdzie z Pogoni po sezonie?

– Przyznam, że nie. Gdy sprawa się przeciągała z tygodnia na tydzień, to myślałem, że trener nie przedłuży umowy. Gdy poinformował o tym piłkarzy, a później dziennikarzy, byłem na zgrupowaniu kadry, ale trener zadzwonił i przekazał mi swoją decyzję osobiście, skoro jestem najstarszym i chyba ważnym piłkarzem w drużynie. Rozumiem i szanuję wybór trenera. Powiedziałem, że ma moje pełne wsparcie i jako drużyna zrobimy wszystko, żeby zakończyć sezon w pięknym stylu. Odchodzą piłkarze, którzy marzą o pracy w lepszych klubach, chcą dalej się rozwijać – podobnie wygląda to u trenerów. Nie wiem, gdzie trener Runjaić będzie pracował, ale życzę mu powodzenia, bo jest świetnym fachowcem i superfacetem, z którym zawsze można porozmawiać o wszystkim.

– Po podaniu informacji o odejściu trenera pojawiły się głosy, że może spaść morale piłkarzy w decydującej fazie walki o mistrzostwo, bo przecież o to gracie. Obawiasz się tego?

– To chyba niepotrzebne obawy. Każdy z nas wie, o co gra – nie tylko o mistrzostwo, ale o swoje marzenia, swoją przyszłość. Szczególnie ci młodzi piłkarze, którzy marzą o karierze za granicą. Trener wykonał świetną robotę i doszedł do takiego momentu, że to on nie przedłużył umowy, a nie, że to klub zwalnia trenera, jak bywa najczęściej. Na pewno rozstanie się z zarządem, piłkarzami i całym klubem w super wzajemnych relacjach, i to jest najpiękniejsze.

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Andrzej Kowal: Mogłem prowadzić kadrę zamiast Antigi, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]

Jakub Radomski
2
Andrzej Kowal: Mogłem prowadzić kadrę zamiast Antigi, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]

Komentarze

26 komentarzy

Loading...