Środowa prasa to duża rozmowa z Jerzym Brzęczkiem, który wciąż broni tezy nie do sprawdzenia – z nim na ławce zespół wyszedłby z grupy na EURO. Poza tym mamy migawki z ligi, komentarze o kadrze i zapowiedź Pucharu Polski.
Sport
Ariel Mosór został doceniony przez ekspertów. Wybrano go najlepszym młodzieżowcem polskiej ligi.
Czy wybór akurat Mosóra zaskakuje? Tak, ale z drugiej strony, gdy ktoś dokładnie przeanalizuje występy 19-latka, zobaczy w jakim miejscu był rok temu, a w jakim jest obecnie, to już nie będzie to takim szokiem. Przenosiny z Legii, gdzie nie miał wielkich szans na grę w pierwszym zespole, do drużyny trenera Waldemara Fornalika, były skokiem rozwojowym i wejściem na wyższy poziom. Mimo że warunki fizyczne nie przemawiają za Mosórem, to jednak jego gra w powietrzu jest jednym z największych atutów, bo Ariel ma świetny timing i dobrze potrafi się ustawić. Poza tym jest solidny w destrukcji, a także potrafi dalekim podaniem uruchomić ofensywę. Mosór w zespole Fornalika występował zarówno w ustawieniu z dwoma środkowymi defensorami, jak i w systemie z trójką z tyłu. Poza tym, gdy wymaga tego sytuacja piłkarz ten może pełnić rolę bocznego obrońcy. W perspektywie bliższej lub dalszej oferty z lepszych lig i klubów trafią na biurko prezesa Piasta. A gliwiczanie nie ukrywają, że promowanie i sprzedawanie ma być celem klubu.
Widowiskowo, ale bez punktów. Górnik Zabrze przegrał z Wisłą Płock.
– Kurde, niesamowity mecz, wydaje mi się, że my graliśmy, a Wisła strzelała bramki. Po pierwszej połowie było 2:0, a sytuacja jedna i to nie ta, po której padła bramka, ale bodajże Lesniaka, gdy przestrzelił nad poprzeczką. Jeśli my nie wykorzystujemy naszych sytuacji, to trudno oczekiwać, żebyśmy schodzili na przerwę z dodatnim bilansem. Natomiast wierzyłem cały czas, że my to spotkanie, to 0:2 możemy odrobić, bo drużyna grała dobrze. Owszem, za łatwo straciliśmy trzecią bramkę, ale jeśli chodzi o aspekt ofensywny, to jesteśmy w stanie kreować naprawdę dobre sytuacje. Chciałbym spokojnie zobaczyć sytuację na 2:0, czy tam nie było spalonego. Wiem, że to nic nie zmieni, natomiast chciałbym, żeby Górnik grał tak widowiskowo, bo wydaje mi się, ze dobrze się to oglądało jeśli chodzi o sytuacje podbramkowe, jakie mieliśmy – komentował po meczu trener Urban.
Ivan Djurdjević o meczu z Puszczą Niepołomice.
Głogowianie mają powody, by pluć sobie w brodę, bo prowadzili 2:0, a gole stracili w 88 minucie (Szymon Kobusiński) i 91 minucie (Piotr Mroziński). – Kiedyś musiał zdarzyć się taki mecz, że nieoczekiwanie stracimy punkty i bramki – zauważył cierpko trener Ivan Djurdjević. – To jest po prostu piłka nożna. Wiele mówiła reakcja naszych zawodników, którym wydawało się, że nic się nadzwyczajnego w tym meczu już nie wydarzy. Teraz jest to dla nas wielki dramat, ale nie ma co rozdzierać szat. Zwłaszcza po meczu z takim przeciwnikiem, w którego grze – jak dla mnie – jest więcej przypadku niż zamierzonych zagrań. Przede wszystkim muszę podkreślić, że zagraliśmy bardzo dobry mecz, zgodnie z założeniami i tym, co wypracowaliśmy na treningach. Byliśmy zespołem, który kontrolował mecz. Mieliśmy okazje, by wynik jeszcze podwyższyć, ale nam się nie udało właściwie wykończyć tych akcji. Zmiany, jakich dokonałem, były zrobione po ty, by zespół „podwyższyć”, bo przeciwnik nie chciał grać w piłkę nożną tylko preferował długie piłki i wrzutki „na aferę”. Szukał swoich szans wyłącznie ze stałych fragmentów gry. Oba gole straciliśmy po rzutach rożnych, było w tym więcej przypadku niż zamiaru i pomysłu. Jeżeli jednak miał się zdarzyć taki mecz, to lepiej teraz, w tym momencie.
Zagłębie Lubin ściągnęło Mykytę Petermana.
22-letni defensywny pomocnik z Ukrainy ostatnio bronił barw ekstraklasowego FK Mariupol. Do klubu z Sosnowca został wypożyczony do końca maja bieżącego roku. Na Ludowym ma zająć miejsce Macieja Ambrosiewicza, który zimą przeniósł się do Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. Peterman trenuje z Zagłębiem od kilku tygodni, kilkanaście dni temu wziął udział w sparingu z GKSem Tychy. Piłkarz pozytywnie przeszedł testy medyczne, wcześniej przekonał do siebie trenera Artura Skowronka. Jak podkreślał w rozmowie ze „Sportem” Piotr Polczak, odpowiedzialny za skauting w Zagłębiu, w normalnych warunkach pozyskanie przez Zagłębie piłkarza z ukraińskiej ekstraklasy byłoby niemożliwe. Peterman barw FK Mariupol broni od lipca 2019 roku. W bieżącym sezonie wystąpił w 13 meczach i zdobył bramkę. Problem w tym, że po raz ostatni w meczu ligowym wystąpił 10 grudnia ubiegłego roku. – Peterman ma kontrakt ze swoim klubem, ale do czerwca został on zawieszony, a zawodnik – podobnie jak wszyscy jego rodacy z ligi ukraińskiej – otrzymał zgodę na poszukiwanie nowych pracodawców. Liczymy, że w najbliższych tygodniach nam pomoże. Co będzie dalej, zobaczymy – wyjaśnia wspomniany Piotr Polczak, szef skautingu w Zagłębiu.
GKS Katowice niezbyt dobrze radzi sobie z czołówką ligi. Teraz jednak zagra z Widzewem.
GieKSa podejmuje wieczorem wicelidera tabeli, a trzeba zauważyć, że w tym sezonie kiepsko wiedzie jej się w meczach z rywalami z czołówki. Patrząc dziś na sześć najwyżej sklasyfikowanych ekip – katowicki beniaminek ugrał z nimi ledwie 5 punktów w 9 spotkaniach. Przegrał nie tylko z Widzewem (1:3), ale też dwukrotnie z Miedzią (0:1, 2:3), z Arką (2:4), Chrobrym (0:4) i ŁKS-em (0:1). Oddajmy, że w rewanżach notował progres. Jeszcze w listopadzie postawił się liderowi z Legnicy, dwukrotnie obejmując prowadzenie, zaś wiosną zremisował z gdynianami i głogowianami. Z tej czołowej szóstki, całą pulę zgarnął tylko 6 listopada z Koroną (1:0) i była to ostatnia wygrana przy Bukowej. Potem przyszła wspomniana przegrana z Miedzią, remis z Chrobrym i srogi zawód z Polkowicami, czym GKS źle rozpoczął serię 3 domowych występów. W niedzielę zamknie ją z Odrą, dziś pora na odrobienie „reprezentacyjnych” zaległości z Widzewem. GKS będzie walczył o uniknięcie drugiej z rzędu domowej porażki, co poprzednio zdarzyło się niemal 2 lata temu – na samym początku sezonu 2019/20, tuż po spadku do II ligi, kiedy pełną pulę z Katowic wywiozły Znicz Pruszków (1:3) i Bytovia (1:2).
Super Express
Czesław Michniewicz komentuje losowanie grup MŚ.
– Marzył pan o wylosowaniu Argentyny na mundialu i ją dostał. Skąd ta sympatia do Argentyny?
– Lubię Argentyńczyków, bo to wspomnienia z mojego dzieciństwa. Zawsze im kibicowałem. Zaczęło się od mundialu w 1978 r., gdy przegraliśmy z nimi 0:2. Kazimierz Deyna nie wykorzystał rzutu karnego, a Mario Kempes strzelił dwa gole i wybił piłkę ręką z bramki. Przez kolejne turnieje zawsze ten zespół był w centrum mojej uwagi.
– Finały zaczniemy starciem z Meksykiem. Były prezes PZPN Michał Listkiewicz nazywa je meczem prawdy. Co pan na to?
– Pierwszy mecz zawsze jest kluczowy, bo w przypadku niepowodzenia od razu stawia cię pod ścianą. W przypadku sukcesu daje ci handicap. Nawet jak potem pójdzie coś nie tak, to wiesz, że wciąż zachowujesz szanse na awans, bo masz jeszcze trzeci mecz.
– Co pan powie o Arabii Saudyjskiej?
– Kiedyś miałem propozycję pracy w Arabii. Byłem nawet w Rijadzie na rozmowach. Przedstawiłem warunki, ale ostatecznie z kilku kandydatów wybrano kogoś innego. Arabii nie można lekceważyć. Przypomnę, że wygrała grupę z Japonią i Australią.
Przegląd Sportowy
Atletico murowało, City miało taran. Długo jednak biło głową w mur.
Pep Guardiola nie miał zamiaru brać w – jak to określił – „głupiej debacie” na temat defensywnego stylu gry Atletico. Katalończyk próbował przed meczem przekonywać dziennikarzy, że ekipa z Madrytu gra bardziej ofensywny futbol, niż się wszystkim wydaje. Może nie oglądał niedawnego spotkania piłkarzy Diego Simeone przeciwko Manchesterowi United, gdzie zespół z Old Traff ord miał więcej strzałów, więcej strzałów celnych, wyższe posiadania piłki, a i tak przegrał? A może ma krótką pamięć i zapomniał, jak w 2016 roku prowadzony przez niego Bayern odpadł w półfi nale z Hiszpanami, gdzie również to Bawarczycy znacznie przeważali? Skuteczności taktyki Simeone nie ma co kwestionować, jednak w spotkaniach z jego zespołem nie ma się co spodziewać fajerwerków. Kibice zgromadzeni na Etihad Stadium we wtorkowy wieczór dobitnie się o tym przekonali. Goście ze stolicy Hiszpanii ustawili na własnej połowie pięciu obrońców oraz pięciu pomocników niemal w równych liniach i w taki sposób czekali na to, co zrobią rywale. A rywale nie potrafi li znaleźć sposobu na tak kompaktową obronę Atletico.
Jerzy Brzęczek uważa, że z nim na ławce wyszlibyśmy z grupy na EURO. Wygląda, że będzie tej tezy bronił w zaparte, bo co mu pozostało.
W przypadku ostatnich selekcjonerów można było powiedzieć, że wybrali jednego nieoczywistego zawodnika, który pełnił w ich zespole istotną rolę. U Adama Nawałki był to Krzysztof Mączyński, u Paolo Sousy Kacper Kozłowski. A u pana?
Trudno mi powiedzieć. Wprowadziliśmy Arkadiusza Recę i kilku piłkarzy, których wcześniej wymieniliśmy. Powołałem także Jakuba Kamińskiego, który niestety przyjechał z kontuzją i nie było mu dane wtedy zadebiutować. Wystawialiśmy też Bartka Bereszyńskiego na lewej stronie obrony. Wyglądaliśmy z nim świetnie w defensywie. Mecz ze Szwecją pokazał, że to jest dla nas bardzo dobre ustawienie. Za mojej kadencji przegraliśmy z nim w składzie tylko jedno spotkanie – z Holandią w Amsterdamie 0:1. Być może gdybyśmy z reprezentacją wspólnie wystąpili w turnieju fi nałowym, łatwiej byłoby mi wskazać jakiegoś zawodnika nieoczywistego. Z obecnej perspektywy odpowiedzią na to pytanie byłby chyba Reca.
Z których spotkań był pan szczególnie zadowolony?
Słowo „zadowolony” jest bardzo niebezpieczne w moim wykonaniu, ha ha ha! Rozegraliśmy wiele dobrych spotkań. Dwa mecze z Włochami, Bośnią i Hercegowiną oraz starcia eliminacyjne z Izraelem i Macedonią Północną. O tej ostatniej ekipie niektórzy mówili, że jest słaba, a ona przecież ostatnio odniosła zwycięstwo nad Włochami, oczywiście z dużą dozą szczęścia. Uważam, że rozegraliśmy trochę niezłych spotkań, ale w moim przypadku cały czas wraca się do wspomnianych wyjazdowych starć z Holandią i Włochami.
W ocenie mediów trener jest tylko tak dobry, jak jego ostatni mecz?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że mecze we Włoszech i Holandii poszły gorzej. Jednak nie zgadzam się z opiniami, które wtedy o mnie wypowiadano i pisano, patrząc obiektywnie na to, co się działo przed nimi. My przecież zrealizowaliśmy wszystkie cele. Awansowaliśmy do mistrzostw Europy i utrzymaliśmy się w grupie A w Lidze Narodów. A wbrew temu, co się mówi, to nie są tylko sparingi. Dzięki niej mamy okazję zmierzyć się wiele razy z czołówką europejską na przestrzeni kilku miesięcy. To daje bardzo dużo doświadczenia zawodnikom, którzy dopiero wchodzą do kadry i to może procentować w przyszłości.
Czy na ubiegłorocznym turnieju EURO awansowalibyśmy z grupy, gdyby był pan wtedy jeszcze selekcjonerem?
Możemy dyskutować na ten temat, ale uważam, że byśmy awansowali.
Rozmówka z Walerianem Gwilią przed meczem z Legią.
W środę zagracie o wielką stawkę – fi nał Pucharu Polski, a rywalem będzie Legia. Czy z uwagi na dwa lata spędzone w tym klubie, to będzie dla pana wyjątkowy mecz?
Zgadzam się, że to będzie wielki mecz. Chcemy zagrać w fi nale na Stadionie Narodowym, taki jest nasz cel. Na boisku sentymentów nie będzie, ale poza nim jak najbardziej. Dwa razy zostałem mistrzem Polski z Legią. Nie ukrywam, że lubię ten klub, lubię jego kibiców. Mam bardzo dobre relacje z ludźmi, którzy pracują przy Łazienkowskiej, w szczególności z trenerem Vukoviciem i jego sztabem. On jest wspaniałym szkoleniowcem i wspaniałym człowiekiem. Bardzo go cenię. Ten klub ma miejsce w moim sercu. Na boisku jednak nie będzie sentymentów i zrobię wszystko, aby to Raków był górą.
Tęskni pan za Warszawą?
Warszawa to oczywiście świetne miejsce do życia. Częstochowa jest mniejsza, ale to też dobre miasto. Fajnie jest przyjeżdżać do stolicy i za każdym razem robię to z dużą przyjemnością, ale nie jestem gościem, który lubi cały czas wychodzić w miasto. Jestem zdecydowanie typem domatora. Lubię sobie po treningu spokojnie posiedzieć w domu.
W przerwie w rozgrywkach ligowych pan nie próżnował. Grał pan w ostatnich kwadransach meczów z Bośnią (1:0) i Albanią (0:0). Jak pan ocenia te wyniki?
Było to bardzo ciekawe zgrupowanie, bo przygotowujemy się do czerwcowych meczów Ligi Narodów, to jest dla nas teraz najważniejszy cel. Nie przegraliśmy już od pięciu spotkań, to naprawdę bardzo dobry bilans. Przed EURO wygraliśmy ze Szwecją, pokonaliśmy na wyjeździe Kosowo, teraz też fajnie zagraliśmy, szczególnie przeciw Bośni. W końcu pojechałem na kadrę zdrowy, zagrałem tylko 30 minut w dwóch meczach, ale czuję, że trener mnie docenia i to jest dla mnie bardzo ważne. Nie zwątpił we mnie mimo tych problemów, o których wspominałem.
Radosław Kałużny ocenia zgrupowanie reprezentacji.
Fajna będzie ta najbliższa zima. Przedświąteczne zakupy poprzeplatamy z oglądaniem Polaków w mistrzostwach świata w Katarze.
Rewelacyjna historia, bo co to za mistrzostwa bez naszej reprezentacji? Z natury nie jestem złośliwy, ale mam satysfakcję, że Czesław Michniewicz zamknął buźki grupce „ekspertów”. Ci zdążyli go skrytykować i zmieszać z błotem zanim poprowadził pierwszy mecz.
To mniej więcej tak, jak zbesztać film, którego się nie oglądało.
Uważam, że ta nagonka była skrajnie złośliwa, bo ten, kto cokolwiek interesuje się piłką, wie, że nowy selekcjoner nie jest facetem zgarniętym z przystanku, ale specjalistą. Udowodnił to w pracy z młodzieżówką, zaś Legię wprowadził do fazy grupowej pucharów, co naszym klubom zdarza się tak często jak mundial w grudniu. Michniewicz dobrał sobie odpowiednich ludzi, właściwie ich przygotował, nakreślił taktykę oraz idealnie rozpracował Szwedów. Było widać gołym okiem, że w działaniach naszej drużyny nie ma miejsca na przypadek. Szczególarz!
Niczym komisarz Przygoda w kultowym „Vabank”.
I jeszcze jedno – jestem pewien, iż ci chłopcy poszli za Michniewiczem, że przekonał ich do siebie i swojego pomysłu na kadrę. Jedynie fachowy, „kumaty” trener mógł sprawić, by dość niespodziewany rezerwowy Grzesiek Krychowiak wszedł na boisko bez focha, dał ognia, a opuścił je, bez wykrzywionej gęby i narzekań, Jacek Góralski. Proszę tylko, nie rozmawiajmy o losowaniu rywali, bo moja reprezentacja, a i pół Polski omal nie posikało się z radości, że w MŚ 2002 trafiliśmy taką słabą grupę, z Koreą Południową i USA.
Antoni Bugajski o Czesławie Michniewiczu.
Jakub Kwiatkowski, jeden z najbliższych współpracowników selekcjonera, przed każdym meczem będzie się musiał tyle nadzwonić, ile nie przymierzając kiedyś Michniewicz do „Fryzjera”. Kwiatkowski przetestował to już przed spotkaniem ze Szwecją – kontaktował się z dziennikarzami, by prosić ich o podawanie w publicznych przekazach błędnego wyjściowego składu Biało-Czerwonych. Plan był genialny w swojej prostocie: jeżeli ta przekłamana jedenastka wpadnie w ręce rywalom, już po nich. Przecież to pożal się Boże naiwniacy, gdzie im do naszego łebskiego trenera, dlatego w reakcji na niby poprawne ustawienie Polaków narobią tyle taktycznych błędów, że na pewno przegrają. Ciekawe, co się takiego stało, że od kilku lat działający w kadrze narodowej Kwiatkowski z takimi zdumiewającymi prośbami do dziennikarzy zaczął się zwracać dopiero teraz. Co się zmieniło? A, zmienił się selekcjoner. Poprzednicy nie byli tak przebiegli i nie zlecali mu misji specjalnej. […] Czesław Michniewicz to inteligentny trener, bardzo dobry analityk i uważny obserwator, więc ze śmiertelną powagą twierdzę, że z mundialowym wyzwaniem może sobie poradzić. Dlatego w dobrej wierze zakładam, że odtąd skupi się na merytorycznej pracy, a nie na wyrównywaniu osobistych rachunków.
fot. FotoPyK