Poniedziałkowa prasa skupia się już niemal wyłącznie na meczu Polska – Szwecja. Sporo ciekawych momentów.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Grzegorz Krychowiak szeroko komentuje wydarzenia z ostatnich tygodni w swoim życiu.
26 lutego nie był tym kluczowym momentem? Oświadczenie naszej reprezentacji i PZPN, w którym zadeklarowaliście, że nie zagracie barażu z Rosją, nie zakończyło pana historii w Krasnodarze?
Czułem, że po prostu muszę je zamieścić. W moim przekonaniu to była jedyna słuszna decyzja, choć wiedziałem, że osobę, która mieszka w Rosji i się na taki krok zdecyduje, spotykają nieporównywalnie większe konsekwencje niż piłkarza grającego w Europie. Musiałem to zaakceptować. To jest naprawdę bardzo cienka linia, trzeba myśleć nad każdym krokiem. Zamieściłem to oświadczenie, zdecydowałem się odejść, jednak nie chciałem w żaden sposób uderzać w klub. Mam ogromny szacunek do właściciela Krasnodaru, nie jest on związany z polityką, zainwestował wielkie pieniądze w ten projekt. Jest mi go szkoda, bo nikt nie wie, jak za chwilę będzie wyglądał futbol w Rosji.
Jakie konsekwencje pana spotkały? W klubie nie nalegali, by usunął pan to oświadczenie?
Nie, nie było takich nacisków, klub był pomocny pod każdym względem ani mi, ani innym zawodnikom nie stwarzał problemów. Jeśli chodzi o konsekwencje to mam na myśli przede wszystkim ogromną krytykę ze strony Rosjan, ale tylko w portalach społecznościowych. Na ulicy nigdy się z nią nie spotkałem.
Co mówili pana rosyjscy koledzy? Czy oni faktycznie wierzyli, że ich kraj prowadzi „operację wojskową” przeciwko „nazistom, którzy terroryzują Ukrainę i że działania Rosji mają na celu jedynie ochronę ludności rosyjskojęzycznej?
Kiedyś usłyszałem ważną informację, ktoś mi powiedział, że w Rosji jest kilka wielkich miast, których mieszkańcy mają dostęp do Internetu, do cywilizacji, reszta ludzi w tym kraju czerpie wiadomości z publicznej telewizji, gdzie są trzy kanały, a w nich przekaz odpowiedni dla władz. Tak to właśnie tam funkcjonuje, to sprawia, że ludzie w tym państwie naprawdę w ten sposób myślą, są przekonani, że Rosjanie pojechali na Ukrainę z innych przyczyn niż my widzimy.
Ale pana koledzy z drużyny chyba mieli dostęp do Internetu.
Większość miała świadomość, co tak naprawdę dzieje się w Ukrainie.
Matty Cash uważa, że jest w życiowej formie.
JAROSŁAW KOLIŃSKI: Czasem w karierze piłkarza dzieje się coś, co odmienia jego życie. Miał pan taki moment?
MATTY CASH (obrońca Aston Villi i reprezentacji Polski): Miałem. Była nim zmiana pozycji na boisku. Jeszcze trzy lata temu byłem skrzydłowym albo ofensywnym pomocnikiem. Ale pewnego dnia przyszedł do mnie trener Nottingham Forest Sabri Lamouchi i powiedział, że chciałby, żebym zagrał na prawej obronie. To był czas, kiedy w zespole z powodu licznych kontuzji nie mieliśmy ani jednego gracza na tę pozycję. Lamouchi uznał, że skoro mam siły biegać od jednego pola karnego do drugiego, umiem uderzyć na bramkę i dośrodkować piłkę, powinno zadziałać. I rzeczywiście to odmieniło moje życie, ponieważ po jednym sezonie gry na tej pozycji dostałem ofertę z Premier League. Dziś bardzo lubię grać na prawej obronie. Uczestniczę w akcjach ofensywnych, a w obronie też radzę sobie dobrze. Pod względem wślizgów mam najlepszy wynik w Aston Villi i czwarty w całej lidze. Więc chyba nie jest źle.
Faktycznie nie jest. Został pan nominowany do nagrody dla najlepszego piłkarza Premier League w marcu, obok m.in. Harry’ego Kane’a, Kaia Havertza i Bukayo Saki.
Muszę przyznać, że to wyjątkowe uczucie i bardzo się cieszę z tego wyróżnienia. Czy mogę zdobyć tę nagrodę, nie wiem. Jest jeszcze kilku innych zawodników grających w marcu bardzo dobrze. Ja swoje zrobiłem, teraz czekam na werdykt tych, którzy będą decydowali o nagrodzie. Na pewno jednak miałem świetny miesiąc. Mogę nawet powiedzieć, że przeżywam obecnie najlepszy czas w karierze. Do Aston Villi przyszedł nowy menedżer Steven Gerrard i dał mi dokładne wytyczne, czego oczekuje, a ja na treningach ciężko pracowałem, żeby ustabilizować formę na wysokim poziomie.
Co konkretnie usłyszał pan od Gerrarda?
Chce, żebym bronił, ale kiedy przejmujemy piłkę, mam atakować. Gramy czwórką w obronie, więc czasem zostaję, a czasem zapędzam się pod bramkę rywali. Trener oczekuje, że będę strzelał na bramkę i dośrodkowywał piłkę w pole karne. W kadrze mam inną pozycję – jestem wahadłowym – Ale moje zadania wyglądają tak samo: mam kreować sytuacje i strzelać, jeśli jest okazja. Dla mnie bieganie po całej długości boiska to nie problem. Myślę, że bez problemu rozegrałbym dwa mecze jeden po drugim, gdyby była taka konieczność. Wracając do mojej dobrej formy, najważniejsze żeby na tym nie poprzestać. Ja chcę więcej! Więcej goli i więcej asyst. I chciałbym te atuty przełożyć także na grę reprezentacji Polski.
Rozmowa z Marcinem Żewłakowem przed wtorkiem.
Konkretnie, kogo i dlaczego wystawiłby pan jako trzeciego stopera, na lewym wahadle oraz w środku pomocy?
Bielika zostawiłbym z tyłu. Ciągłe zmiany nie dają bezpieczeństwa, poczucia stabilizacji. Roszady powodują, że to cały czas jest otwarta budowa, nie wprowadzałbym nowych parametrów do formacji, tylko zostawiłbym Krystiana. Tak samo jak Grześka Krychowiaka w środku. To wciąż wielka osobowość kadry, o odpowiednim podejściu do meczu o stawkę. Pod tym względem niczego nie wolno mu zarzucić, czasem może nie tak jak należy kopnie piłkę albo za długo ją prowadzi, ale lubi walkę, nie pęka przed meczem, nigdy się nie poddał na samym początku – to jego ogromna wartość i kogoś takiego warto mieć w drużynie. Obok postawiłbym Kubę Modera – patrząc na pomocników, moim najlepiej, jest najlepszy ze wszystkich. Najjaśniejsza postać drugiej linii, podobnie jak Sebastian Szymański. On wprowadza pozytywną energię, świeży pomysł, swobodę, elementu kreatywności i zaskoczenia. Na lewym wahadle – z przymusu – Tymoteusz Puchacz. Już grał ważne mecze w kadrze na tej pozycji. Z pozostałych kandydatów najlepiej broni Patryk Kun, ale ze Szkocją nie pojawił się na boisku nawet na chwilę, dlatego nie wiem, czy wystawienie debiutanta w spotkaniu o tak ogromną stawkę nie było zbyt ryzykowne, a woda nie okazałaby się zbyt głęboka. Puchacz był w Glasgow na trybunach, ale w decyzjach personalnych selekcjonera nie staram się doszukiwać logiki – Czesław Michniewicz nie chciał się odsłonić, a kilka decyzji uważam za „marketingowe” – nie chciał ułatwiać sprawy Szwedom.
Gdy Szwedom naprawdę zależało, ogrywali Polaków, jak chcieli. Z jednym efektownym wyjątkiem.
Punktowane potyczki zaczęły się jednak od zwycięstwa w mundialu w 1974 roku – arcyważnego, szczęśliwego, trochę wymęczonego. Takiego jednak, które bywa charakterystyczne dla klasowych drużyn. Na mistrzowskich turniejach nawet mocarzom trafia się słabszy dzień, niektórzy eksperci mówią nawet o syndromie czwartego meczu, czyli pierwszego już po zaliczeniu podstawowej fazy grupowej. Niekiedy pojawia się dołek fizyczny, czasem też moment niekontrolowanej dekoncentracji. To oczywiście prosta recepta na porażkę, bo w drugiej fazie turnieju rywalem jest zespół na pewno nieprzypadkowy i dla odmiany może być nakręcony wcześniejszymi sukcesami, albo systematycznie budować turniejową formę. Pokonanie go mimo wszelkich powyżej opisanych przeszkód oczywiście staje się celem uświęcającym środki. Może być przeraźliwie nudno i brzydko, byle zgarnąć punkty. W piłkarskim slangu używa się argumentu, że taki mecz należy po prostu „przepchnąć”. I właśnie tego w starciu ze Szwecją na MŚ w RFN dokonał zespół Kazimierza Górskiego. We wtorek na Stadionie Śląskim potrzebujemy podobnie wyrachowanego, skutecznego, a na koniec pewnie też szczęśliwego grania.
Były reprezentant Szwecji Kennet Andersson daje Polsce 60 procent szans na awans.
Jak pan ocenia w tej sytuacje szanse obu drużyn?
Do niedawna myślałem, że te będą równe, ale Szwecja nie zagrała najlepszego meczu z Czechami, Polacy są gospodarzami, więc teraz uważam ich za faworyta, ale nie takiego wyraźnego. Daję im 60 procent na awans.
Z drugiej strony wasza reprezentacja ma patent na naszą. Wygrała z nią siedem ostatnich starć o punkty.
Wiem, mówiono u nas o tym w telewizji. Mamy dobry bilans z Polską, w Chorzowie też wygrywaliśmy.
Pan też przyczynił się do tej imponującej serii Szwedów w meczach z naszą drużyną.
Mam dobre wspomnienia z tych spotkań. Strzeliłem dwa gole Polsce w meczu towarzyskim (w 1992 roku, gdy Szwecja wygrała 5:0 – przyp. red.), ale to się teraz nie liczy, bo nie zagram (śmiech). Pamiętam też, że pokonaliśmy was w 1999 roku.
No właśnie, a mecz znowu odbędzie się tak jak wtedy w Chorzowie. Pamięta pan to spotkanie?
Nie. Lepiej zapamiętałem rewanż u siebie, wtedy zwyciężyliśmy 2:0.
Trener AIK, Bartosz Grzelak również faworyta widzi w zespole biało-czerwonych.
MARCIN DOBOSZ: Kiedy rozmawialiśmy pół roku temu przed meczem w mistrzostwach Europy trafnie przewidywał pan, że Szwecja jest trochę silniejsza niż Polska i czuje pan, że zwycięży. Mam nadzieję, że teraz tego od pana nie usłyszę, ale boję się, jaka będzie odpowiedź.
BARTOSZ GRZELAK (TRENER AIK): Uważam, że Polska jest faworytem w tym meczu. Myślę, że szwedzka drużyna po tym, jak starsza generacja odeszła, nie jest tak samo silna, jak w ostatnich latach. Nie śledziłem wszystkich ostatnich meczów Polaków, wiem, że przeciwko Szkocji zagrali nie najlepiej, ale można ich trochę usprawiedliwić, bo jest nowy selekcjoner. Sądzę, że Polska ma dzisiaj trochę silniejszą drużynę niż Szwecja.
Spodziewa się pan podobnego meczu jak w czerwcu?
Myślę, że będzie bardzo zacięty i wyrównany. W ogóle mnie nie zaskoczy, jeśli dojdzie do dogrywki. Patrząc na dzisiejszą reprezentację Szwecji, jest w niej teraz trochę więcej utalentowanych zawodników w ataku, młodych gwiazd w postaci Alexandra Isaka czy Dejana Kuluševskiego, ale przeciwko Czechom trudno szło im tworzenie groźnych sytuacji pod bramką. Z kolei Polska ze szwedzką defensywą może mieć takie same problemy. I w ten sposób możemy mieć dogrywkę, a może nawet i rzuty karne.
Jakie jest w Szwecji nastawienie przed meczem? Mam wrażenie, że Szwedzi z reguły są pewni swego, kiedy grają z Polakami. 75 procent kibiców w sondzie „Aftonbladet” uważa, że awansują.
Wśród kibiców zawsze są takie nastroje, ale fachowcy, ludzie pracujący w piłce albo po prostu bardziej nią zainteresowani mają szacunek do polskiej reprezentacji i wiedzą, że to nie będzie łatwe spotkanie, i to jeszcze przecież na wyjeździe. Byłbym bardzo zaskoczony, gdyby Szwecja podchodziła do tego starcia z nastawieniem, że będzie łatwe. Polska to nie jest Anglia, Włochy czy Niemcy, tradycyjnie najsilniejsze piłkarsko narody, ale mecz z nią na wyjeździe zawsze jest trudny.
W innym nastroju jest Dariusz Dziekanowski.
Mecz w Szkocji szczęśliwie zremisowaliśmy w samej końcówce, ale nie wiem, czy nie lepiej by było, gdybyśmy go przegrali, bo może byłby to dla wszystkich zimny prysznic przed kluczowym meczem barażowym. To spotkanie przegraliśmy pod względem mentalnym. Szkoci, chociaż pozbawieni gwiazd, zaprezentowali solidną i skuteczną piłkę. To gospodarzy oglądało się z przyjemnością, bo widać było między nimi zrozumienie, nienaganną technikę i myśl taktyczną. U naszych piłkarzy trudno było szukać pozytywów, bo w ich grze nie było ani serca, ani głowy, ani siły fizycznej. Szkoda, że ten mecz nie odbył się w Polsce, bo kibice mieliby okazję wyrazić swoje rozczarowanie i może wówczas dotarłoby to do wszystkich, czyli do piłkarzy i do sztabu.
Kiedy słyszę, że Szwedzi są od nas gorsi, że nic wielkiego nie zaprezentowali w meczu z Czechami, to skacze mi ciśnienie. Bo jednak można o nich powiedzieć, że grają solidnie. Nie wybitnie, ale solidnie. Chciałbym, żeby nasza drużyna osiągnęła taki poziom, że większość meczów możemy zakwalifikować do kategorii „solidny”. U nas niestety oczekujemy cudów, samych wielkich meczów, ale my rzadko gramy choćby solidnie.
SPORT
Polacy będą mocniejsi na trybunach, a my na boisku i awansujemy – uważają Szwedzi, których będzie wspierała na Stadionie Śląskim skromna grupa 250 fanów.
Szwedom trudno się pogodzić z faktem, że na chorzowskim stadionie ich reprezentacja będzie praktycznie bez wsparcia kibiców. Tylko 250 biletów otrzymał szwedzki związek, co dla części tamtejszych komentatorów jest „błędem”, a dla innych „brudną grą PZPN”. Najpierw Polacy dostali walkower z Rosją, ominął ich mecz w Moskwie i pozbyli się pierwszego rywala, a teraz z drugim nie dość że grają na swoim terenie, to jeszcze pozbawiają go kibiców. Zgodnie z regulaminem, PZPN musiał przeznaczyć 5 procent biletów dostępnych na mecz kibicom gości. Na Stadionie Śląskim odpowiada to liczbie 2500 biletów.
Już przed półfinałowym barażem PZPN wystosował pismo do federacji Czech i Szwecji, gdy nie wiadomo było, która z tych reprezentacji będzie naszym przeciwnikiem. Czesi zadeklarowali kupno całej puli, a ostrożni Szwedzi zamówili tylko 10 procent dostępnej liczby. W tej sytuacji, gdy Czesi odpadli, PZPN resztę biletów na jakie nie reflektowali Szwedzi przeznaczył do sprzedaży dla polskich kibiców. Następnego dnia po wygranym barażu szwedzki związek zwrócił się z pytaniem, czy może otrzymać całość przypadających mu biletów, ale PZPN odparł, że jest to niemożliwe. Szwedzi nagłośnili całą sprawę, uważają że Polacy nie powinni tak się pospieszyć. Postąpili wprawdzie zgodne z przepisami, ale niesmak pozostaje. Nawiązał do tego na łamach „Aftonbladet” Emil Forsberg. – Oczywiście, że chcemy mieć więcej fanów na stadionie, oni wiele dla nas znaczą. To bardzo smutne, że będzie ich tak mało, wiemy jacy są fantastyczni Będzie na stadionie gorąco, Polacy będą mieli przewagę na trybunach, ale my będziemy lepsi na boisku. W ostatnim meczu z Polakami na Euro daliśmy im prztyczka w nos, wygraliśmy 3:2. Teraz pewnie są głodni zemsty – uważa zawodnik RB Lipsk. We wspomnianym meczu Forsberg strzelił Polsce dwa gole.
Słowacki bramkarz Piasta Frantisek Plach marzy o debiucie w reprezentacji. Uda się we wtorek?
Pewnie sam Plach teraz nie myśli o tym tak bardzo, jak o szansie na debiut w reprezentacji Słowacji. Można powiedzieć, że to już nawet nie są skryte marzenie 30-latka. Od pewnego czasu Frantiszek ma stałe miejsce w szerokiej kadrze narodowej drużyny. Od czasu do czasu jest w jej wąskim składzie, tak jak to ma miejsce obecnie. Jego pechem jest jednak to, że Słowacy mają naprawdę spore grono dobrych golkiperów. W ostatnim meczu Słowacji z Norwegię (0:2) między słupkami cały mecz stał Marek Rodak z angielskiego Fulham. 29 marca Słowacja zagra drugi towarzyski mecz z Finlandią. Być może wtedy selekcjoner naszych południowych sąsiadów da szansę gry Plachowi. Jeśli tak się stanie, golkiper Piasta zrealizuje kolejne marzenie. Jaki może być wtedy kolejny cel? Gra w silniejszej lidze, a biorąc pod uwagę fakt, że jego kontrakt wygasa z końcem tego roku, a o przedłużeniu cisza… coś może być na rzeczy.
SUPER EXPRESS
Włodzimierz Lubański ma dużo uwago do meczu ze Szkocją, ale w awans wierzy.
„Super Express: –Wierzy pan w awans Polski na mundial?
Włodzimierz Lubański: –Tak, opieram to na kilku elementach. Po pierwsze, zawodnicy muszą być „dotknięci” występem ze Szkocją. Nie wyobrażam sobie, aby nie zdawali sobie sprawy z tego, że rozegrali przeciętny mecz. Dlatego jestem przekonany, że w spotkaniu ze Szwedami włożą więcej siły i wysiłku, że podejdą do niego inaczej. Po drugie, zagramy przed własną publicznością na Stadionie Śląskim. Po trzecie, zagramy w innym zestawieniu. Mam nadzieję, że to wszystko pozytywnie się dla nas ułoży.
– Ze Szkocją nie zagrał Robert Lewandowski. Brak kapitana rzucał się w oczy. Czy musimy liczyć na jego błysk?
– Tyle że on sam nie wygra meczu. Wiadomo, że będzie miał wpływ na boiskowe wydarzenia, aby pociągnąć drużynę. Jednak nie może być tak, że wszystko będzie uzależnione od formy jednego zawodnika. Przeciwko Szwedom musi być zespół, który będzie przygotowywał akcje. Obserwując starcie ze Szkocją, byłem zaskoczony dwoma rzeczami. Po stracie piłki z naszej strony był słaby pressing i w ogóle brak koordynacji. Szkoci „klepali” sobie piłkę, a my nie potrafiliśmy podejść bliżej i agresywnie jej odebrać. Poza tym było tak mało akcji oskrzydlających pod bramką rywala..
RZECZPOSPOLITA
Jerzy Engel niezmiennie pozostaje wielkim optymistą przed starciem Polski ze Szwecją.
I co, można mieć nadzieję?
Moim zdaniem dużą. Jesteśmy faworytem, bo mamy lepszą drużynę niż Szwecja i gramy u siebie. Szwedzi przyjadą z nastawieniem, że trzeba grać na remis, z nadzieją, że uda się strzelić bramkę po stałym fragmencie gry.
Na jakiej podstawie pan tak uważa?
Mecz Szwecja–Czechy nie był ładny, bo obydwie drużyny grały pod presją, jaka czeka i nas we wtorek. Nie spodziewajmy się pięknej gry. Ale niezależnie od tego Szwedzi mają sporo mankamentów i brakuje w ich szeregach zawodników wybitnych. Ich obrona nie potrafi wyprowadzić piłki, więc należałoby wywierać na nią presję. Wykopują w pole, gdzie mają trzech pracowitych pomocników, z Kristofferem Olssonem na czele. On zawsze bierze udział w grze, dużo biega w tym samym tempie, podaje, jednak to nie jest gracz wybitny.
Ale napastnicy i ofensywni pomocnicy są.
Nie bardzo. Owszem, nazwiska Dejana Kulusevskiego, Alexandra Isaka czy Emila Forsberga są znane. To Forsberg wbił nam dwie bramki podczas Euro. On jest motorem napędowym. Każdy z nich ma jakieś atuty. Isak dobrze sobie radzi w grze tyłem do bramki, wszystko mu jedno, na której nodze ma piłkę. Drybling Kulusevskiego jest bardzo siłowy. Strzelec bramki z Czechami Robin Quaison był jednym z najsłabszych zawodników na boisku.
Fot. Newspix