Reklama

W tym roku lepiej od Legii punktują tylko Raków i Pogoń

redakcja

Autor:redakcja

09 marca 2022, 09:24 • 11 min czytania 16 komentarzy

W środowej prasie komentarze do decyzji FIFA i ligowe echa. 

W tym roku lepiej od Legii punktują tylko Raków i Pogoń

PRZEGLĄD SPORTOWY

FIFA ukarała Rosję walkowerem, więc 29 marca w Chorzowie Biało-Czerwoni zagrają ze Szwecją lub Czechami. Stawką awans do MŚ.

Finansowana w dużej mierze przez Rosjan FIFA milczała wiele dni. Przedłużała wydanie decyzji, kluczyła, wiła się, nie odpowiadała na listy z PZPN, zasłaniała się odwołaniem, które Rosyjska Federacja Piłkarska złożyła do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) w Lozannie aż w końcu postanowiła, że meczu z Rosją nie będzie. Podjęła również decyzję, że inne spotkanie barażowe zaplanowane na 24 marca – Szkocji z Ukrainą – zostaje przeniesione na czerwiec.

W tej sytuacji bardzo prawdopodobne jest, że tego dnia Wyspiarze zagrają towarzyski mecz z Polską – nalega na to UEFA, także ze względu na sponsorów. Trwają jeszcze rozmowy, gdzie spotkanie miałoby się odbyć. My chcielibyśmy rywalizować w Chorzowie, by nie tracić dwóch dni na podróże w jedną i drugą stronę, Szkoci zapraszają do siebie, na Hampden w Glasgow. Tyle, że oni później nie grają kolejnego spotkania, a kadra Czesława Michniewicza – owszem, w Chorzowie. Prawdopodobnie więc Szkotów da się przekonać odpowiednią gratyfikacją, np. pokryciem kosztów podróży i zakwaterowania.

Reklama

W tym roku więcej punktów niż Legia (10) wywalczyły tylko Raków (13) oraz Pogoń (12).

 – Zmiana ustawienia to klucz do obecnej sytuacji Legii – zauważa Jóźwiak. – Po porażce z Wartą znowu zaczęła grać czwórką obrońców. Skorzystała na tym przede wszystkim prawa strona, bo Mattias Johansson nie jest wahadłowym tylko obrońcą. Teraz czuje się pewniej, mając przed sobą Pawła Wszołka. To jego naturalne miejsce na boisku. Dzięki tej zmianie rywale nie mają już tyle miejsca w bocznych sektorach w okolicach pola karnego Legii, Szweda wspiera Wszołek – dodaje były reprezentant Polski.

Na początku ubiegłego roku ówczesny trener Czesław Michniewicz też zmienił ustawienie zespołu – Legia zaczęła grać trójką defensorów, a motorem napędowym większości akcji byli wahadłowi pomocnicy Filip Mladenović oraz Josip Juranović. Dziś Serb wraca do dyspozycji, która pozwoliła mu zostać wybranym na najlepszego piłkarza ekstraklasy poprzednich rozgrywek. Chorwata już nie ma w klubie – latem został sprzedany do Celticu Glasgow.

Mladenović nie błyszczy, brakuje mu asyst, jest bardziej jest zaangażowany w grę defensywną, ale podłącza się do akcji na połowie rywala, choć przed nim biega jeszcze pomocnik. W tej sytuacji rolę dyrygenta zespołu przejął Josue. W Lubinie – asysta (na 1:0), z Wisłą – asysta (na 2:1), ze Śląskiem – asysta (na 1:0), z Górnikiem Łęczna – gol i asysta na wagę awansu do 1/2 finału PP. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać Legii bez tego piłkarza. Biega w luźnym tempie, ale myśli dwa, trzy razy szybciej od innych. Nie panikuje, nawet w trudnych momentach szuka rozwiązań, które innym nie przyszłyby do głowy. Poniedziałkowym podaniem do Wszołka był zaskoczony sam… Wszołek. Paweł na bank spodziewał się zagrania do lewego skrzydła i biegł na zamknięcie akcji z prawej strony, a dostał wspaniałe zagranie – uśmiecha się Jóźwiak. I dodaje: – Zastanawia mnie, że rywale wiedzą, jak gra Portugalczyk, a jednak nie mają pomysłu, jak go zatrzymać.

Reklama

Radosław Kałużny o naszych w Rosji.

PIOTR WOŁOSIK (dziennikarz Przeglądu Sportowego): – „Nie powoływać do reprezentacji Sebastiana Szymańskiego i Macieja Rybusa, bo grają w Rosji!”, „Niech rozwiązują tam kontrakty!”. Sporo złotych rad kieruje część kibiców do polskich kadrowiczów z rosyjskich klubów. W poniedziałek pierwsza z nich stała się nieaktualna, bo Czesław Michniewicz powołał obu zawodników na najbliższe mecze biało–czerwonych. Wydaje mi się, że w słusznym piętnowaniu tego, co rosyjskie rykoszetem zaczynają obrywać ci, którzy nie powinni. Właśnie jak Szymański i Rybus.

RADOSŁAW KAŁUŻNY (były pomocnik reprezentacji Polski, komentator Przeglądu Sportowego): A Maciej Rybus, który ma żonę Rosjankę, to ma się rozwieść? A co z jego synami, którzy urodzili się w Moskwie? Nie popadajmy w paranoję. Wszystko jest łatwe z punktu siedzącego na kanapie, z telefonem w ręku. Przecież zawodnik nie może na zawołanie rozwiązać kontrakt, spakować graty i wyjechać. Jakiś lekko szalony piłkarz mógłby to zrobić. Na przykład ja, ale przed laty, bo dziś mając rodzinę, utrzymując ją już taki wyrywny na pewno bym nie był. Śmieję się, choć sytuacja ani trochę nie jest zabawna. Teoretycznie mogliby porzucić pracę – grę w klubie i za chwilę „wisieć”, bo pewnie wlepiliby im kary. Nie z własnej winy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Założę się, że nie jest im łatwo w tej sytuacji, szczególnie Rybusowi.

Ale ktoś może wysunąć argument, że trzeci z naszych gracz w lidze rosyjskiej – Grzegorz Krychowiak rozstał się z klubem.

Każdy postępuje inaczej. To, co można wywalczyć w jednym klubie, niemożliwe jest do osiągnięcia w innym. Jeden pójdzie na rękę piłkarzowi, drugi nie będzie chciał o tym słyszeć. Umówmy się – Grzegorz Krychowiak jest bliżej niż dalej końca kariery i rosyjskiemu Krasnodarowi było łatwiej z nim się rozstać, nie stawiać przeszkód w rozwiązaniu, pewnie niemałego kontraktu. Myślę, że jego klub zupełnie inaczej podszedłby do sprawy, gdyby miał, ot tak sobie „uwolnić”, 22–letniego, perspektywicznego Sebastiana Szymańskiego. Ten chłopak jest wart naście milionów euro i bez słowa przesady gwiazdą ligi.

Antoni Bugajski o Włodzimierzu Smolarku w dziesiątą rocznicę jego śmierci.

Pasjonowałem się meczami Włodzimierza Smolarka w dzieciństwie i w młodości, a potem byłem dumny, że po latach mogłem go osobiście poznać i słuchać jego piłkarskich opowieści. Na pamięć znałem akcje naszego asa z meczów z Lipska, z La Corunii, z Bacelony, z Łodzi, z Liverpoolu, z Zabrza, z Aten, z Monterrey – a nagle miałem niesamowitą okazję wysłuchać zakulisowych relacji bohatera, który na klasyczne historie rzucał nowe światło. Nigdy nie zapomnę, jak kwietniu 2007 roku przegadaliśmy w Cardiff pół nocy. Nazajutrz miały się ważyć losy polsko-ukraińskiej aplikacji w staraniach o organizację EURO 2012. Smolarek przyjechał z polską delegacją namawiać do naszej kandydatury, bo zawsze chętnie angażował się w akcje, który mogłyby pomóc Polsce i polskiemu futbolowi. W czasie nocnych pogaduch w Cardiff, Włodek był wyjątkowo rozmowny, można powiedzieć, że rozwiązał mu się język, bo zwykle lubił być w drugim szeregu, odzywał się wtedy, kiedy musiał, najchętniej bardzo oszczędnie.

Opowiadał chyba właśnie, że po podstawówce uczył się na cukiernika, bo ojciec przekonywał go, że to pożyteczny fach. Chodził więc trzy lata na praktyki do cukierni i nawet dosłużył się stanowiska czeladnika, a to oznacza, że już na robocie się znał. I nagle dosiadł się do nas Leo Beenhakker, bo i on jako selekcjoner Biało-Czerwonych lobbował za naszym EURO . – Mogłeś jeszcze większy, ale byłeś trochę leniwy. Leniwy byłeś! No przyznaj się! – z uśmiechem zaczepiał go Leo, obaj oczywiście dobrze się znali z Rotterdamu. Włodek podjął wyzwanie, odgryzał się starszemu koledze, sugerował, że i on mógłby więcej pracować, jeden drugiego nie mógł przegadać. Gdy już selekcjoner sobie poszedł, Włodek zwrócił się do mnie. „Leo zaczepia po swojemu, ale ja faktycznie na początku kariery nie za bardzo przykładałem się do treningów. Wymyśliłem sobie, że będę magazynował energię na wybrane mecze, oczywiście na te najważniejsze” – stwierdził człowiek, który zuchwałymi akcjami w wyjazdowym starciu z NRD zapewnił nam awans na mundial w Hiszpanii.

SPORT

Toczą się rozmowy na temat przedłużenia kontraktu Lukasa Podolskiego.

Zapytany o to doświadczony zawodnik studzi jednak nastroje. – Jeszcze nic nie jest podpisane, toczą się rozmowy. Wszystko musi pasować, musi się ułożyć. Muszę wiedzieć, jakie cele ma klub, jak to ma wyglądać. Jestem w kontakcie z działaczami i z naszym prezesem. W ostatnim tygodniu nie bardzo był czas, żeby porozmawiać, bo mieliśmy trzy mecze. Teraz być może będzie okazja – tłumaczy zawodnik.

Pytamy Lukasa Podolskiego, czy ma na myśli to, że – jak chcą kibice – drużyna miałaby o coś grać, liczyć się w lidze, jak to było przed laty? – Nie do końca o to chodzi. Nie mamy bowiem takiego budżetu i kadry, by przed sezonem powiedzieć, że gramy o mistrza czy o coś większego. Tak, jak jesteśmy teraz ustawieni, to wygląda dobrze, ale ogólnie chodzi o to, żeby ten klub miał jakiś plan, jakieś cele. Nie tylko, żeby być zadowolonym, że walczy się o miejsca 10-12, tylko o coś większego. Nie mówię, że klub ma deklarować, że walczymy o mistrza, wkładając w zespół 10 milionów euro. Nie jestem szaleńcem, żeby tak mówić, ale podkreślam, ważny jest plan na przyszłość. Na tym mi zależy – wyłuszcza jeden z najlepszych napastników na światowych boiskach w XXI wieku.

Michał Zichlarz komentuje słowa Podolskiego.

W słowach Lukasa Podolskiego wybrzmiewają, przynajmniej dla mnie, słowa ludzi z poprzedniego sztabu szkoleniowego Górnika, którym przez 5 lat kierował Marcin Brosz. Ów szkoleniowiec nieraz mówił, jak teraz lider zespołu z Zabrza i jeden z najlepszych piłkarzy ligi, o długofalowym planie na Górnika. Nie chodziło tu o budowę czwartej trybuny, aczkolwiek bardzo by się przydała, żeby z Zabrza przestano się wreszcie śmiać, ale o bardziej prozaiczne rzeczy, jak choćby treningowe boisko z podgrzewaną murawą, którego po wielu latach w końcu się doczekano.

Jeśli też Akademia Górnika ma się rozwijać pełną parą, to potrzeba czegoś więcej niż kilka porozrzucanych w mieście i remontowanych stale boisk. Baza z prawdziwego zdarzenia, do tego z odpowiednim budżetem i fachowcami, mogłaby być kołem zamachowym dla górniczego klubu. Pewnie nowy prezes, Arkadiusz Szymanek, rozumie to jak nikt, bo wszystkie przerabiał na swojej skórze przez kilka lat zawiadując młodzieżowym Ajaksem Częstochowa.

Trener Podbeskidzia, Piotr Jawny nie był zadowolony po remisie ze Skrą Częstochowa.

Remis ze Skrą Częstochowa na własnym stadionie, to nie jest wynik, o jakim marzyli kibice Podbeskidzia i pewnie pan również ma do swoich podopiecznych pewne uwagi.

– W I połowie trochę za daleko od pierwszej linii przeciwnika rozgrywaliśmy piłkę. Powiedziałem zawodnikom w szatni, że za bardzo kierują się emocjami, miast zachować dyscyplinę taktyczną i spokój. To są takie mecze, kiedy trzeba być bardzo cierpliwym. Nie można wariować i nie można robić głupich rzeczy. Potrzebna jest konsekwencja w „kruszeniu muru”, który stwarza przeciwnik, nie narażając się na kontry, czy na inne nieodpowiedzialne zagrania, z których może wyniknąć coś dla nas złego. Taka trudna sytuacja właśnie się zdarzyła. Straciliśmy bramkę i bardzo mozolnie odrabialiśmy straty.

Po takim występie, nie ulega wątpliwości, że sporo jest w waszej grze do poprawy.

– W przerwie skorygowaliśmy pewne elementy. Trudno gra się jednak z takim przeciwnikiem, z tak nisko „zamurowanym” rywalem. Ale znów, podobnie jak w Tychach, stworzyliśmy sobie dość dużo sytuacji bramkowych. Pozostaje kwestia ich wykorzystania. Powinniśmy być bardziej konkretni w okolicach pola karnego przeciwnika. Nie może być tak, że próbujemy wjechać z piłką do bramki, albo w „16” wymieniamy tysiące niepotrzebnych podań. Chcemy, by ktoś podjął decyzję uderzenia na bramkę, albo mocnej wrzutki. Oczekujemy więcej konkretów. Tam już jest przecież bardzo gęsto. Powiedziałem zawodnikom, że musimy pilnować swojej gry. Nie możemy się denerwować, kiedy nie idzie. U niektórych z moich zawodników pojawiły się momenty frustracji. Jest bardzo ważne bycie konsekwentnym i od 1 do 90 minuty realizować zadania.

Krzysztof Wołkowicz był bohaterem GKS-u Tychy w ostatnim meczu z Sandecją.

Czy gol i dwie asysty w wygranym 3:2 meczu z Sandecją to pana rekord?

– Na boiskach szczebla centralnego na pewno. Kiedyś jeszcze w czasach gry w GKS-ie Katowice, gdy przez trenera Kazimierza Moskala zostałem oddelegowany do gry w rezerwach strzeliłem co prawda trzy gole, ale to nie to samo.

Jak pan traktuje swoje występy na stadionie w Nowym Sączu?

– To obiekt, który darzę swoistym sentymentem. Tu przecież jako 17-latek debiutowałem w I lidze. Wszedłem na boisko od początku II połowy, a w drużynie GKS-u Katowice grali wtedy Kamil Szymura, z którym teraz gram w tyskim zespole, Damian Chmiel występujący obecnie w Sandecji i Przemysław Pitry, będący od początku tego roku w sztabie szkoleniowym GKS-u Tychy. Zawsze kiedy przyjeżdżam do Nowego Sącza wracają więc miłe wspomnienia.

Powspominajmy więc… mecz z soboty zaczynając od 2 minuty. Czy to pana pierwszy gol z rzutu wolnego w I lidze?

– Tak. Od roku jestem w gronie zawodników wyznaczanych do stałych fragmentów gry i zostaję po treningach, żeby szlifować ten element. W spotkaniu z Sandecją byliśmy razem z Mateuszem Czyżyckim odpowiedzialni za wykonywanie wolnych i rzutów rożnych. On dośrodkował z pierwszego kornera, a ja podszedłem do pierwszego wolnego. Gdy zobaczyłem ustawioną piłkę od razu pomyślałem, że to dobre miejsce do oddania strzału. Nie czułem, że to jest odległość 28 metrów. Wydawało mi się, że bramka jest bliżej i postanowiłem spróbować strzału. Wziąłem rozbieg jak do rzutu… karnego i trafiłem w okienko.

SUPER EXPRESS

Massimo Ambrosini chwali Krzysztofa Piątka.

„Super Express”: – Krzysztof Piątek wszedł w nowy klub mocnym uderzeniem. Czy spodziewał się pan takiego scenariusza?

Massimo Ambrosini: – Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że kiedy Piątek podpisywał umowę z Fiorentiną, to jego konkurentem do gry w Violi był Dusan Vlahović. Z tamtej perspektywy Polak wyglądał co najwyżej na wartościowego zmiennika. Przed zakończeniem okna transferowego sytuacja się zmieniła, Serba sprzedano do Juventusu, na czym zyskał Piątek.

– Trzeba powiedzieć, że na razie ta transakcja opłaca się Polakowi…

– Faktycznie, Piątek strzela jak na zawołanie. Warto również zwrócić uwagę na to, że jego gole decydują o zwycięstwach lub punktach. Bramki zdobywane w starciach z Napoli czy Atalantą nie są dziełem przypadku. Fajnie, że wrócił dawny Piątek.

RZECZPOSPOLITA

Gdy oczy całego świata zwróciły się na Ukrainę, pomysłodawcy Superligi znów po cichu próbują przeforsować swój projekt.

Nowa formuła zakłada możliwość awansów i spadków. Na dwóch poziomach rywalizowałoby łącznie 40 drużyn: 20 w pierwszej i 20 w drugiej lidze.

Miałaby charakter otwarty, co oznacza, że przynajmniej w teorii mógłby dołączyć do niej każdy zespół. Uczestnicy kwalifikowaliby się na podstawie wyników w domowych rozgrywkach. Ojcowie założyciele Superligi niedawno wysłali list do Unii Europejskiej. Zapewniali w nim, że nie zamierzają się odcinać od krajowych lig.

– Za każdym razem, gdy o tym czytam, denerwuję się i myślę, że kłamią bardziej niż Władimir Putin – mówi prezes hiszpańskiej La Ligi Javier Tebas, a Ceferin ostrzega: – Mogą stworzyć własne rozgrywki, ale niech nie oczekują, że otrzymają pozwolenie na występy w naszych pucharach.

Fot.

Najnowsze

Liga Narodów

Michał Probierz wyprowadzony z równowagi. „Opowieści o oblężonej twierdzy to zwykłe mity”

Antoni Figlewicz
15
Michał Probierz wyprowadzony z równowagi. „Opowieści o oblężonej twierdzy to zwykłe mity”

Komentarze

16 komentarzy

Loading...