Tak oglądaliśmy sobie hit pierwszej ligi, patrzyliśmy jak statecznie acz nieskutecznie budują kolejne swoje akcje Zagłębie i Wisła, a potem nas olśniło: już wiemy, o co w tym wszystkim chodzi. Wiemy, co rozdaje karty w tych rozgrywkach, jaki jest najważniejszy czynnik, który decyduje o wynikach. Jest nim nim niechlujność. Nie słabość czy siła, bo wszyscy mają tutaj dość zbliżony poziom umiejętności, ani dobry ani jakiś zupełnie katastrofalny. Kto danego dnia okaże się mniej niechlujny, ten zgarnia pełną pulę. Dzisiaj bardziej skoncentrowane było Zagłębie. Ale nie powiemy, żeby o wiele.
Zaważył, jak to w futbolu bywa, jeden moment. Dość absurdalny, ale z tego przecież słynie ta liga i za to ją kochamy. Otóż Aleksander Kwiek, człowiek raczej nie zaliczany do miana dryblasów, w szkole ksywki “Sosna” pewnie nie mający, trafił głową po kornerze. Nie wiemy, który raz – nie zdziwimy się, jeśli pierwszy bądź drugi w karierze. Szczególnie, że – trzymajcie się – nawet nie wyskoczył. Stał sobie spokojnie gdzieś na piątym metrze, piłka mijała kolejnych wybijających się do piłki wieżowców, aż trafiła go w głowę i wpadła. Ot, typowa pierwszoligowa historia. A że wcześniej miał dwie doskonałe sytuacje, które koncertowo spartaczył? Mimo, że były – można powiedzieć – jakby skrojone pod niego, czyli pod przecież naprawdę przyzwoite uderzenie, jakie ma w nogach? Cóż, i to jak najbardziej również wpisuje się w konwencję i wcale nas nie zaskoczyło.
Boiskowo ten mecz z pewnością dał akuratny posmak pierwszej ligi, jesienne zmagania stanęły nam przed oczami. To przeciąganie liny, w którym nikt nie jest szczególnie lepszy, taka dość radosna kopanina, w którym nie tyle prawdopodobne jest niedokładne podanie, co nawet niedokładne zawiązanie buta. Jedyne, co było zupełnie nowe, to gorąca atmosfera na trybunach. Umówmy się, czasem najgłośniejszy podczas meczu jest przejeżdżający ciągnik, czasem słychać dwóch trzech dziadków szydzących z każdego zagrania, innym razem najzagorzalsza w dopingu jest klasa 5C, która tego dnia poszła na wagary.
Dzisiaj było inaczej – obie strony potrafiły dorzucić do pieca, nie brakowało nieparlamentarnych słów, letniego klimatu na pewno nie uświadczyliśmy. I jakkolwiek i jedni i drudzy pewnie będą mieć do siebie pretensje o niektóre przyśpiewki, tak jednocześnie z boku można powiedzieć, że każda liga potrzebuje meczów, które wzbudzają więcej niż letnie emocje. To one dodają całości smaku, pieprzu, mogą stać się cennym kapitałem. Tak było też dzisiaj, a obraz był tym wymowniejszy, że na pierwszej lidze to rzadki widok. I tylko byleby nie tracić głowy i przekraczać pewnych granic.
Fot. FotoPyK