Reklama

PRASA. Stolarczyk: Kadra Sousy była odmienna od polskich zespołów

redakcja

Autor:redakcja

04 lutego 2022, 09:13 • 18 min czytania 10 komentarzy

Duża zapowiedź startu Ekstraklasy, czyli piątkowa prasa bez zaskoczenia. W “Przeglądzie Sportowym” znajdziemy także wywiady z Marcinem Animuckim i Maciejem Stolarczykiem. – Miał bardzo klarowny sposób komunikacji z zespołem, mocno dbał o ofensywę. Kreowanie przestrzeni w akcjach ofensywnych poprzez odpowiednie poruszanie się na boisku, kontrola piłki poprzez odpowiednie ustawienie ciała, praca rąk, pozycja startowa, były jego konikiem. W ten sposób chciał wykorzystać talent Lewandowskiego. Generalnie sposób prowadzenia przez niego zespołu był odmienny od naszego, polskiego. Dawał zawodnikom więcej wolności, ale co za tym idzie, również więcej odpowiedzialności – mówi “PS” selekcjoner młodzieżówki.

PRASA. Stolarczyk: Kadra Sousy była odmienna od polskich zespołów

Sport

Czesław Michniewicz będzie oglądał Ekstraklasę. Skorzystają Grosicki i Kądzior?

Bez kwestii jednym z najważniejszych nazwisk polskiego futbolu ostatnich lat jest Kamil Grosicki, którego Paulo Sousa skreślił przed Euro, bo „Grosik” nie grał w klubie i trochę sam był sobie winien, że nie pojechał na mistrzostwa Europy. Jesienią 83-krotny reprezentant Polski wrócił do ekstraklasy i bardzo dobrze spisywał się w barwach szczecińskiej Pogoni. Strzelił 3 gole, zanotował 4 asysty, ale Portugalczyk nie widział dla niego miejsca na mecze eliminacji mistrzostw Europy. Jak będzie u Michniewicza? Zupełnie inaczej. Selekcjoner dał wyraźnie do zrozumienia, że Grosicki szanse na powrót do reprezentacji ma spore. – Liczę na niego – podkreślił selekcjoner. Warto dodać, że zimą zeszłego roku, gdy Michniewicz pracował przy Łazienkowskiej, był temat wypożyczenia „Grosika” przez stołeczny klub. Trener był podobno gorącym orędownikiem tego pomysłu, choć zdawał sobie sprawę, że czynnik finansowy jest nie do przeskoczenia. Teraz takiej przeszkody nie ma, dlatego wydaje się, że powołanie dla bardzo doświadczonego skrzydłowego na mecz z Rosją, jeżeli ten będzie na starcie wiosny w ekstraklasie w dobrej dyspozycji, jest formalnością.

Sławomir Chałaśkiewicz przed startem ligi.

Reklama

Najpierw Czesław Michniewicz, potem Marek Gołębiewski, a teraz Aleksandar Vuković – wszyscy podkreślają, że problemy Legii leżą w sferze mentalnej. Czy uważa pan, że powrót trenera Vukovicia to dobry pomysł i będzie on tym, który uzdrowi zespół?

– Nie do końca w to wierzę. Już raz był w Legii. Na początku ma dobre wyniki, a potem dyspozycja drużyny gaśnie. Nie wiem czy tym razem nie będzie podobnie. Początkowo może być nieźle, ale nie wiadomo czy to wszystko wytrzyma i czy w końcówce sezonu będzie umiał pobudzić zespół do pracy. To będzie trudne zadanie. Nawet Czesław Michniewicz, który ma duży autorytet u zawodników i posiada wiedzę jak z nimi postępować, miał problemy. Największy wpływ będą miały na to wszystko pierwsze mecze. Czy zobaczymy odmienioną Legię, z większym polotem i większą werwą, czy znów będzie to Legia, która gaśnie z minuty na minutę.

Wyobraża pan sobie spadek Legii?

– Myślę, że tak. Były już takie przypadki, kiedy nikt nie wierzył w spadek danej drużyny, a jednak tak się działo. Dlatego 3-4 pierwsze kolejki będą ważne. Jeśli Legia wygra, będzie jej się potem grało łatwiej. Lecz jeśli przyjdą – na przykład – dwie porażki, to w głowach zawodników pojawi się świadomość i presja walki o utrzymanie do samego końca. Wtedy nie będzie już tak lekko. Z tym wiążą się też oczekiwania kibiców, prasa będzie wszystko negatywnie opisywała. Jeśli się przegrywa, to popełniane błędy są wytykane i w takiej atmosferze zespołowi nie gra się łatwo. Dlatego wszystko jest możliwe, a bardzo ważne są właśnie te pierwsze mecze. Legia musi zdobyć chociaż te 7 punktów, żeby odbudować swoją mentalność i liczyć na coś więcej.

Najgłośniejszy transfer w historii ekstraklasy ma już pół roku. Pierwsza runda za Lukasem Podolskim, czas na kolejną. Jak pan ocenia jego dotychczasowe występy i czego spodziewa się pan po „Poldim” na wiosnę?

– Teraz może pokazać jeszcze więcej. Dla niego przyjście do ekstraklasy było dużym zderzeniem z rzeczywistością. Wiadome było, że wszyscy będą po nim oczekiwali, że sam będzie wygrywał mecze dla Górnika. Tak nie jest. Do tego potrzebna jest praca całej drużyny. W końcówce rundy jesiennej było widać, że zespół nie czeka już tylko na to, aż Łukasz weźmie wszystko w swoje ręce. Dlatego teraz będzie mu się grało łatwiej i będzie pozytywną postacią na wiosnę. Strzeli pewnie kilka bramek, bo to zawodnik, który ma bardzo duże umiejętności, tylko potrzebuje wsparcia zespołu. Piłka nożna to sport drużynowy i każda gwiazda potrzebuje pomocy. Weźmy przykład takiego Lionela Messiego w PSG. Jeśli Messi pójdzie do drużyny, która z nim nie będzie współpracowała, to sam Messi nic nie zrobi. Z Podolskim w Górniku jest podobnie.

Reklama

Pierwszoligowiec z Opola ze spokojem podchodzi do wiosny.

– Z pewnością możliwe są jakieś posunięcia, zarówno z klubu, jak i do klubu. Ale doszliśmy wraz ze sztabem do wspólnych wniosków, że potencjał kadrowy, który dziś mamy, nie pokazał jeszcze 100 procent możliwości. Chcemy wykrzesać maksa z tej drużyny. Uważamy, że stać ją na lepszą grę; na to, by indywidualna jakość zawodników dawała większą zdobycz punktową. Dlatego zależało nam, by zawodnicy poczuli komfort pracy, komfort bytu w Odrze; by intensywniej pracowali nad swoją formą. Nie planujemy większych ruchów kadrowych, stąd też choćby brak listy transferowej. Mamy zaufanie do zawodników tworzących obecnie Odrę. Chcemy ich budować, stwarzać jak najlepsze warunki do dobrego grania – podkreślał w rozmowie ze „Sportem” prezes klubu z ul. Oleskiej, który w środku tabeli znajduje się tylko pozornie. Przewaga nad strefą spadkową jest bardzo bezpieczna, bo 13-punktowa, a starta do otwierającego strefę barażową GKS-u Tychy – znikoma, wynosząca ledwie 3 „oczka”. – Możemy marzyć. Wiosna będzie krótka, intensywna, może przynieść ciekawe dla nas rozstrzygnięcia, co mobilizuje do pracy. Patrzymy zarówno w górę, bo mamy tam bardzo blisko, ale też z wielką pokorą śledzimy to, co na dole, bo nie takie historie futbol widział. Praca, pokora, cierpliwość: to powinno nas cechować – dodaje Tomasz Lisiński.

Co nowego w Sosnowcu? Opowiada Łukasz Girek.

Jak wygląda sytuacja spółki od strony organizacyjnej? Przysłowiowe trupy z szafy nie wypadły?

– Mamy swoje problemy, ale jest coraz lepiej. Od początku swojej pracy kompletuję zespół, który ma zapewnić klubowi właściwy rozwój i najwyższe standardy. We wszystkich obszarach funkcjonowania klubu dokonaliśmy zmian personalnych. Wielu z nich miało lepsze finansowo oferty z innych firm, ale postanowili związać się z Zagłębiem. Wkrótce dołączy do nas dyrektor finansowy, który profesjonalnie zadba o skuteczną i odpowiedzialną politykę finansową. Prawdę mówiąc, właśnie od spotkania z tą osobą rozpocząłem pracę na stanowisku prezesa, ale w związku z tym, że jest to naprawdę doskonały fachowiec, to chwilę musieliśmy poczekać. Trupy z szafy? No cóż, kilka razy byłem mocno zaskoczony…

Jak układa się pana współpraca z Arkadiuszem Aleksandrem, wiceprezesem do spraw sportowych oraz Piotrem Polczakiem, odpowiedzialnym za skauting?

akomicie. To nie są przypadkowi ludzie. To profesjonaliści. Arkadiusz Aleksander i Piotr Polczak w zawodowym futbolu są od lat, są osobami doskonale znanymi i cenionymi w środowisku piłkarskim. Osiągnęli bardzo dużo jako piłkarze, grali na najwyższym poziomie w Polsce i poza granicami naszego kraju, znają języki obce. Arek był wcześniej prezesem i dyrektorem sportowym w Sandecji Nowy Sącz, więc jego doświadczenie w zarządzaniu klubem jest niezwykle cenne. Z kolei Piotrek z racji bogatej piłkarskiej kariery od początku był dla mnie głównym kandydatem na stanowisko dyrektora działu skautingu.

Zapowiadaliście, że zimą rewolucji kadrowej nie będzie i tak też się dzieje. Czy w tej sytuacji można się jeszcze spodziewać jakichś transferów?

– W ogóle nie będzie już szalonych okienek transferowych. Wszystkie nasze decyzje dotyczące zatrudnienia nowych piłkarzy muszą być bardzo przemyślane i odpowiedzialne. Na razie zakontraktowaliśmy bramkarza Michała Gliwę ze Stali Mielec i młodzieżowca Filipa Borowskiego z Lecha Poznań. Wszystko na to wskazuje, że wkrótce dołączą do nas jeszcze napastnik i środkowy obrońca. 

Super Express

Sebastian Mila uważa, że Lech Poznań wygra mistrzostwo Polski.

„Super Express”: – Czy Lech to najpoważniejszy kandydat do wygrania ligi? Sebastian Mila:

– To dla mnie największy faworyt w tym wyścigu. Trzeba ich pochwalić za styl. To wyróżniało Kolejorza. Doceniam pracę trenera Skorży i to, jak się ten zespół rozwija.

– Kto zrobił na panu największe wrażenie?

– Numerem jeden był w mojej ocenie Amaral. W obronie rządził Salamon, w pomocy podobali mi się także Karlstroem i młody Kamiński. Mały niedosyt mam przy Ba Loua. Wiele sobie po nim obiecuję, bo ma duże możliwości. Na razie stawiam przy nim znak zapytania. No i oczywiście jest Ishak, który w tej układance stawia stempel pod bramką rywali.

– Czy ktoś zagrozi Lechowi?

– Mocna jest także Pogoń. Jestem ciekawy, jak trener Runjaić zastąpi wyrwę po odejściu Kozłowskiego. Czy postawi na któregoś z młodych graczy? W przypadku Pogoni jesienią pojawiały się małe turbulencje, które Lech omijał. To ten duet będzie bił się o tytuł, ale większe szanse daję liderowi.

Zdzisław Kręcina o wyborze selekcjonera.

„Super Express”: – Doczekaliśmy się w końcu obsady stanowiska selekcjonera. Nie ma Bory Milutinovicia ani nawet Piotra Nowaka – te nazwiska niedawno pan wymieniał w kategoriach „życzeń” – jest Czesław Michniewicz. I co?

Zdzisław Kręcina: – Jak było do przewidzenia – po wyborze – uaktywniły się dwa obozy dziennikarzy, a pewnie i dwa obozy kibiców. Z jednej strony się temu nie dziwię: rola selekcjonera reprezentacji to przecież jedno z sześciu najważniejszych stanowisk w Polsce. Z drugiej – wzajemne „naparzanie się” zwolenników i przeciwników nowego trenera do niczego dobrego dla piłki nie doprowadzi. Baraż o mistrzostwa w Katarze już za siedem tygodni.

– Co zatem pan proponuje?

– Rozejm między oboma obozami opinii publicznej; również między samym trenerem a tymi, którzy go atakują.

– Atakują słusznie?

– Sprawa jest skomplikowana, ale publiczne roztrząsanie tego tematu właśnie teraz jest niepotrzebne.

– A będzie kiedyś dobry moment ku temu?

– Czesław Michniewicz – obejmując fotel selekcjonera – wszedł do piłkarskiego czyśćca. Jeżeli sportowo osiągnie sukces, awansuje na mundial, będzie to dla niego w oczach kibiców swoiste katharsis, oczyszczenie. Jeżeli mu się nie uda, temat powróci w marcu ze zdwojoną siłą, uzupełniony na dodatek argumentami o trenerskiej nieudolności. Na razie jednak niech pokaże, co może zaproponować kadrze i jakie będą tego efekty na boisku.

Przegląd Sportowy

Patryk Sokołowski opowiada o swoim powrocie do Legii Warszawa.

Z Legią zdobył pan mistrzostwo Polski juniorów i w wywiadzie dla legia.net mówił, że marzy o czerwonym dywanie i złotych schodach do kariery przy Łazienkowskiej. Czekały na pana?

Nie, nie. Ten dywan i schody to była przenośnia. Młodość ma swoje prawa, mistrzostwo Polski podziałało na wyobraźnię – byliśmy najlepsi w swoim roczniku, mieliśmy prawo mierzyć wysoko. Rzeczywistość okazała się inna, czerwony dywan został rozłożony w inną stronę. Trafi łem do Legii okrężną trasą, a droga – bardziej niż po nim – wiodła przez krew pot i łzy.

Co stawało na przeszkodzie?

Najłatwiej powiedzieć: brak odpowiednich kwalifi kacji. Dopiero w ostatnich latach osiągnąłem odpowiedni poziom, by w ogóle być rozpatrywanym przez Legię. Poznałem smak każdego szczebla, powoli zmierzałem do góry, z każdym rokiem stawałem się lepszy i krok za krokiem zbliżałem z powrotem do stolicy. Z III ligi trudno bezpośrednio trafi ć do Legii, ja przechodziłem z klubu do klubu, podnosiłem poziom, aż zwróciła na mnie uwagę. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, ale dziś jestem szczęśliwy, że się nie poddałem i ciężka praca doprowadziła mnie tutaj. Ciekawe jest to, że na koniec to ja decydowałem, czy podpisać kontrakt z Legią i nie było to oczywiste.

31 grudnia skończyła się pana umowa z Piastem, pojawiły się inne możliwości.

Długo się zastanawiałem, rozmawiałem z rodziną, agentem i trochę trwało, nim się zdecydowaliśmy, który kierunek wybrać. Rozpatrywaliśmy plusy i minusy każdej decyzji. Jestem człowiekiem cierpliwym, który w życiu kieruje się chłodną głową, nie działam w emocjach. Dokładnie przekalkulowałem i na koniec wyszło, że idę do Legii. Czas pokaże, czy to optymalny wybór. W grę wchodziło przedłużenie kontraktu z Piastem albo wyjazd na Cypr lub do Rosji. Podążyłem za tym, co podpowiadała także intuicja, uznałem, że Legia daje mi największe możliwości rozwoju jako piłkarzowi. Należę do graczy późno dojrzewających, dopiero w wieku 22, 23 lat zrobiłem największy przeskok pod względem poprawy szybkości, wydolności, wytrzymałości, siły, itd. Cały czas się rozwijam i wiem, że mam jeszcze rezerwy. Czasem myślałem, że już osiągnąłem swoje apogeum, ale widzę, że z każdym rokiem i rundą jest lepiej. Nie da się poprawiać wszystkiego w nieskończoność, ale… inspiracją jest Robert Lewandowski. Najlepszy piłkarz świata ma 33 lata, a wciąż jest coraz lepszy. Trzeba tylko pracować i chcieć się rozwijać.

Transfer Dawida Kownackiego zrobił wrażenie. Ale teraz trzeba jeszcze wskoczyć do składu.

W świetnej formie od początku rozgrywek jest Mikael Ishak, kapitan zespołu, więc wygryzienie Szweda z pierwszej jedenastki wydaje się niewykonalne. Jakub Kamiński występowałby, nawet gdyby nie miał statusu młodzieżowca, a skoro go ma, tym bardziej staje się nietykalny. Idąc dalej – Joao Amaral jesienią był jednym z najlepszych zawodników w całej lidze, a o grę w roli prawoskrzydłowego rywalizują młodzieżowiec Michał Skóraś, Adriel Ba Loua, sprowadzony zimą Kristoff er Velde, który pokazał się z dobrej strony na obozie w Turcji. Jak widać, w ofensywie Kolejorza jest bardzo, ale to bardzo ciasno. Możliwą opcją jest też zmiana ustawienia na grę trójką obrońców, przy czym to już pewna niewiadoma. A Kownacki wcale dużo czasu na wywalczenie miejsca w podstawowym składzie nie ma. Liga kończy się 22 maja, czyli atakujący tak naprawdę przychodzi na nieco ponad trzy miesiące. W tym czasie Kolejorz rozegra 15 ligowych meczów plus – w najlepszym dla poznaniaków wypadku – trzy spotkania w Pucharze Polski. Były kapitan młodzieżówki cel ma ambitny, bo przecież przyjechał na Bułgarską nie tylko po to, by zdobyć te dwa trofea, lecz także, a może przede wszystkim by brać w tym czynny udział, a nie przyglądać się ewentualnym sukcesom kolegów z ławki rezerwowych.

Rumuńska przygoda Deiana Sorescu widziana z boku.

– Był najlepszym piłkarzem Dinama. Jest wszechstronny, może grać jako prawy i lewy pomocnik, prawy obrońca. Wyróżnia się szybkością, dobrze kontroluje piłkę, czuje przestrzeń do ataku – wylicza. Na dodatek jesienią zdobył osiem bramek. Chwali go też Uhrin. – To był kluczowy zawodnik Dinama, strzelał wiele goli, miał dużo asyst. Jego największym atutem jest szybkość, w meczu potrafi przebiec 500 metrów sprintem. Poza tym chciał pracować indywidualnie, nie sprawiał problemów – dodaje. Podkreśla też, że jest silną osobowością. – Podczas mojej drugiej kadencji w Dinamie był kapitanem, a przy tym liderem drużyny. Często dyskutował ze mną i z właścicielem klubu o problemach – mówi. Obaj szkoleniowcy musieli przekonywać do gry na skrzydle. – Wolał być prawym obrońcą, ale moim zdaniem bardziej sprawdza się jako lewy lub pomocnik – wspomina Rednic. – Na początku występował na lewej pomocy, gdy graliśmy 4-4-2 albo 4-3-3, za drugim razem był prawym wahadłowym, bo przeszliśmy na system z trzema obrońcami. Ale najbardziej chciał grać jako prawy obrońca – dodaje Uhrin.

Jan Urban o klubie kokosa i przedłużaniu umów.

Zimą propozycję ze szwajcarskiego Lugano dostał Gryszkiewicz, a łącznie z bonusami Górnik mógł dostać prawie 300 tysięcy euro. Nie puściliście go. Latem piłkarz i tak odejdzie, a Górnik zostanie ze skromniejszym ekwiwalentem.

Dostaliśmy oferty, które nas nie zadowalają. Brakujeteż konkretnego zastępstwa dla niego. Nie szukajmy drugiego dna, mamy prawo go nie puścić.

A on ma prawo nie przedłużyć umowy.

No i nie przedłużył. Gdyby ktoś chciał robić na złość, to takich zawodników odstawiłby na boczny tron. Nie chcesz przedłużyć kontraktu? Daliśmy ci grać, przygotowywałeś się z nami, bo promujemy cię dla siebie. A ty idziesz grać dla kogoś innego.

Słabe to byłoby zachowanie, skoro ma ważny kontrakt.

A jego zachowanie jest super? Wypromowałem się, mam gdzieś klub, więc idę grać i zarabiać gdzie indziej. To jest dobre?

A Klub Kokosa jest dobry?

To co innego. Mam zawodnika, na którego nie liczę i zapowiadam mu: „Poszukaj sobie klubu, bo na twojej pozycji jest ktoś inny i u mnie grać nie będziesz. Musi zdarzyć się nie wiadomo co, żebyś zagrał. Jeśli taka sytuacja cię interesuje, chcesz być z nami, proszę bardzo. Nie mam zamiaru odsyłać cię do Klubu Kokosa, bo masz kontrakt. Ja cię szanuję, jesteś z nami, trenujesz. Ale wiesz na czym stoisz, masz jasną sytuację. I jeśli potem nie grasz albo nie uczestniczysz w grach treningowych, bo jest za dużo zawodników, to ty jesteś w odstawce. Jeśli chcesz grać, to szukasz sobie klubu i mówisz: dobra, ok, idę grać gdzie indziej”. W życiu piłkarskim takie sytuacje się zdarzają. Trenerów też zwalniają za słabe wyniki. Ja oczekiwałem od zawodnika lepszej gry, a z różnych względów tego nie pokazał. Dochodzimy do wniosku, że chcielibyśmy rozwiązać kontrakt albo tak jak mówię: „Masz wolną rękę i szukaj sobie klubu, bo tutaj będziesz miał cieżko z grą”. Karty na stół i każdy wie, o co chodzi.

Słowackie losy Wahana Biczachczjana.

Problemy zaczęły się we wrześniu 2018. Biczachczjan od nieco ponad roku był piłkarzem MŠK Žilina, kiedy nabawił się kontuzji kostki. Choć żył na Słowacji, właśnie zaczynał się jego czeski fi lm. Nikt nie wiedział, o co chodzi. Seans trwał 10 miesięcy. – Tyle czasu nie mogłem choćby trenować – wspomina. Badano go na różne sposoby. Krew, rezonans magnetyczny, rentgen. I nic. Lekarze twierdzili, że to zwykłe zapalenie, ale nic nie pomagało. Nikt nie wiedział, kiedy nastąpi poprawa. Może za dzień, może za trzy miesiące, a może nigdy. – To były cholernie trudne dni. Dziękuję Bogu, że pomógł mi je przetrwać. Psychicznie czułem się zdruzgotany – opowiada. Wreszcie Hiszpan Gines Melendez, który od początku 2019 roku był dyrektorem technicznym armeńskiej federacji, zorganizował konsultację w swojej ojczyźnie. To było to. – Zajęto się mną w Madrycie. Zarządzono m.in. fi zjoterapię czy elektroakupunkturę i pomogło. Żadna operacja nie była konieczna, mogłem wracać na boisko – mówi Biczachczjan. – Jestem bardzo wdzięczny wszystkim w Žilinie za okazane wsparcie. Wierzyli we mnie i czekali, aż dojdę do siebie. A przecież mogli kazać mi się spakować i wracać do Armenii. Nie zapomnę tego, co dla mnie zrobili – dodaje. To był przełomowy moment. Wreszcie liczył się tylko futbol. Zaraz po transferze z Sziraka Giumri w lipcu 2017 dominowała tęsknota. Miał 18 lat, całe życie spędził z bliskimi. Rodzicami, siostrami, dziadkami, przyjaciółmi i nagle znalazł się sam, trzy tysiące kilometrów od domu. Początkowo zerkał w kalendarz w jednym celu – by wiedzieć, za ile wypada zgrupowanie kadry narodowej. To była jedyna okazja, by odwiedzić rodzinne strony. A i tak było mu łatwiej, ponieważ znał płynnie angielski. Przez dobrych kilka lat przed wyjazdem z Armenii miał dodatkowe lekcje. Rano szkoła, potem trening, a na koniec korepetycje. Nie było zmiłuj. – Mama z tatą kładli na to duży nacisk. Miałem łzy w oczach, gdy musiałem siedzieć na angielskim, a kumple już grali. Ale pierwszego dnia na Słowacji zrozumiałem, po co to było. Komunikacja to podstawa. Piłka nożna to sport drużynowy, musisz umieć się dogadać. To nie boks, w którym jesteś ty i trener. Powinieneś rozumieć kolegów, a oni ciebie – przekonuje.

Maciej Stolarczyk o pracy z “młodzieżówką”.

Był pan jednym z niewielu Polaków, z którymi Sousa chciał współpracować. Czuł pan, że czegoś faktycznie może się przy Portugalczyku nauczyć?

Wielu rzeczy. Sam sposób prowadzenia zespołu przez Portugalczyków, odmienne spojrzenie na futbol były bardzo ciekawą obserwacją. Widziałem odprawy, mogłem być w przerwach meczów w szatni, poznać fi lozofi ę jego gry. Miesiąc przebywania z trenerem Sousą i jego sztabem pozwolił mi widzieć piłkę jego oczyma. Miał bardzo klarowny sposób komunikacji z zespołem, mocno dbał o ofensywę. Kreowanie przestrzeni w akcjach ofensywnych poprzez odpowiednie poruszanie się na boisku, kontrola piłki poprzez odpowiednie ustawienie ciała, praca rąk, pozycja startowa, były jego konikiem. W ten sposób chciał wykorzystać talent Lewandowskiego. Generalnie sposób prowadzenia przez niego zespołu był odmienny od naszego, polskiego. Dawał zawodnikom więcej wolności, ale co za tym idzie, również więcej odpowiedzialności.

Czuł pan się pełnoprawnym członkiem sztabu Sousy czy jednak miał wrażenie, że jest trochę doklejony do niego na siłę? 

Byłem przede wszystkim obserwatorem, ustaliliśmy to na samym początku naszej współpracy. Nie brałem udziału w procesach decyzyjnych, w ustalaniu strategii na mecz, ale widziałem, jak jest to przedstawiane zawodnikom, byłem bardziej odbiorcą niż kreatorem, co też dużo mi dało. Prosił mnie o opinie na temat graczy z naszej ligi, później sam ze sztabem uznawał, czy chce ich powołać, zobaczyć.

Któreś z tych doświadczeń przełożył pan na swój zespół?

Zdecydowanie tak, mogłem podczas przygotowań do EURO 2020 porozmawiać z reprezentantami, dowiedzieć się, jak wygląda praca w ich klubach. Cały czas czerpię, różne rzeczy mnie inspirują, jestem też w trakcie rocznych studiów podyplomowych z psychologii sportu, to też wiele mnie uczy, podobnie jak i ostatni pobyt w Turcji. Ważne, by cały czas dbać o rozwój, warto jest też wyprzedzać swoje czasy. Dobrze zostało to pokazane w filmie dokumentalnym o Arsene Wengerze. Zaprezentowano, jakich dokonał zmian, wchodząc do szatni Arsenalu, piłkarze opowiadali, jak zmienił ich zwyczaje, sposób odżywania się w czasach, kiedy nie było to jeszcze popularne.

Kurs z psychologii sportu otwiera oczy na nowe kwestie?

Tak, bo osobowości graczy są dziś diametralnie inne niż w czasach, kiedy ja grałem piłkę. Teraz bardzo mocno działa obraz, zmienił się sposób komunikacji. Ten kurs uświadamia również, jak ważna jest psychika, świadomość, cele w sportach indywidualnych, co równie ważne jest w pracy z zespołem. Ostatni finał Australian Open, który w niesamowitych okolicznościach wygrał Rafael Nadal pokazał, jak trzeba mocnym być psychicznie, by poradzić sobie w trudnej sytuacji. To było genialne.

Kluby Ekstraklasy znów dostaną więcej pieniędzy. Chwali się tym Marcin Animucki.

ANTONI BUGAJSKI: Ile wynosi tegoroczny budżet Ekstraklasy? Pytam, bo według wcześniejszych zapowiedzi do klubów miało trafi ć w sumie 230 milionów złotych do podziału, ale wciąż jesteśmy w czasie pandemicznym. Czy w związku z tym coś się zmieniło?

MARCIN ANIMUCKI (PREZES EKSTRAKLASY SA): Mamy dla klubów bardzo dobre informacje. Wygenerowaliśmy trochę większy dochód, dlatego przekażemy klubom kwotę 240 milionów złotych, a więc o 10 milionów wyższą niż pierwotnie zakładaliśmy.

Czyli w sytuacji, gdy liczba drużyn została zwiększona do osiemnastu, kwota przypadająca na poszczególne kluby trochę się zbliży do sum w przypadku ligi szesnastozespołowej?

Oczywiście cały czas mamy to na uwadze, z tą myślą budujemy perspektywę wieloletnią, działamy nad pozyskaniem nowych źródeł dochodów. Natomiast pamiętajmy, że pieniądze są do podniesienia przede wszystkim na boisku. Niezależnie od liczby drużyn w ekstraklasie, każde wyższe miejsce w tabeli gwarantuje wypłatę większych środków. Chodzi zarówno o konkretny sezon, jak i tak zwany ranking historyczny, obejmujący wyniki z pięciu ostatnich lat. Dlatego opłaca się mądrze budować swoje kadry, wzmacniać zespół, stawiać na stabilizację. Mamy przykłady Rakowa Częstochowa, Pogoni Szczecin czy Piasta Gliwice, które dzięki dobrej postawie w ostatnich kilku sezonach są jednymi z głównych benefi cjentów dzielonych środków.

A jak zostanie rozwiązana kwestia terminarza i logistyki w następnym sezonie?

W listopadzie i grudniu czekają nas przecież mistrzostwa świata w Katarze. Planując terminarz obecnych rozgrywek, już myśleliśmy o mundialu. Przede wszystkim mam nadzieję, że naszych założeń nie zaburzy pandemia. W nowym sezonie rozgrywki ruszyłyby w piątek 15 lipca, co jest też skorelowane z występami naszych drużyn w europejskich pucharach. Potem będziemy chcieli grać maksymalnie długo, czyli do niedzieli 13 listopada, tak jak zdecydowana większość lig europejskich. Następnie siłą rzeczy zacznie się wyjątkowo długa przerwa zimowa, bo na boisko wrócimy w ostatni weekend stycznia, czyli tak jak przed rokiem. Rozgrywki ligowe trwałyby do końca maja. Organizacyjnie na pewno poradzimy sobie z tym tematem. W poprzednim, trudnym pod wieloma względami roku udowodniliśmy, że dzięki sprawnemu działaniu można pokonać wiele niespodziewanych przeszkód. Dlatego przed rozpoczynającą się rundą wiosenną jestem optymistą. Spodziewam się bardzo dużych emocji i wielu meczów o wysoką stawkę. Oby z kibicami na stadionach, bo to dla nich pracujemy nad tym, by ekstraklasa z roku na rok stawała się coraz atrakcyjniejsza.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...