Poniedziałkowa prasa zdominowana jest przez dywagacje na temat Czesława Michniewicza i faktu, że ten obejmie seniorską reprezentację Polski. Ale nie brakuje też wątków ekstraklasowych – tajny sparing Lecha, Damian Kądzior, wywiad z Jackiem Magierą i Mariuszem Fornalczykiem.
“SPORT”
Henryk Wawrowski, srebrny medalista z IO 1976, mówi, że Michniewicz dostaje kadrę, choć nigdy się nie sprawdził. Lepszy byłby Skorża, Urban lub Papszun.
A gdyby nowym selekcjonerem został Czesław Michniewicz?
– Nie wiem, co powiedzieć… Zawsze trzeba dać człowiekowi szansę, żeby się sprawdził, a on nigdzie się nie sprawdził. Miał kadrę młodzieżową, może trochę tam pokazał, ale też nie wiem, czy to jest dobry wybór. Chyba, że się zgodził zadaniowo, na baraże, ale nie przypuszczam, żeby na taki układ poszedł.
Z polskich kandydatur najbardziej odpowiadałby panu Marek Papszun?
– Na pewno tak, ale są też inni, jak Maciej Skorża czy Jan Urban, który w ostatnim czasie sprawił, że Górnik stał się mocny. Czesiu Michniewicz nigdzie nie zaistniał, a teraz dostanie w nagrodę reprezentację. Jesteśmy za tym, żebyśmy obojętnie z kim pojechali na mistrzostwa, bo to jest najważniejsze. Boję się że nasi trenerzy są pod wpływem menedżerów. Z drugiej strony Czesiu jest zadaniowym trenerem, więc może mu wyjdzie. Trzeba być optymistą.
Czy wybór selekcjonera nie trwa za długo?
– Czekamy na jeden mecz, po którym może być po wszystkim. Którykolwiek trener powoła pewnie 99 czy 100 procent tych, którzy grali wcześniej, no może dla świętego spokoju pojawi się jeden czy dwóch nowych. Faktycznie za długo to trwa, ale oczywiście trzeba mieć nadzieję, że nasza husaria ruszy i ogra Rosjan.
Damian Kądzior powoli się rozkręcał, ale Piast ostatecznie miał z niego sporo pożytku. Wiosną ma być jeszcze lepszy.
Sami pytaliśmy Damiana o podsumowanie jesieni i o statystyki, które mimo początku na ławce rezerwowych, wywindowały Kądziora na czoło klasyfikacji najlepszych asystentów. – Jest dobrze, ale zawsze może być lepiej – odpowiedział piłkarz. Dobrze przepracowany okres zimowy ma pomóc zawodnikowi wejść na jeszcze wyższy poziom. Z drugiej strony kibice Piasta, jak i rywale na boisku spodziewają się po Kądziorze bardzo dużo. Wiosną presja więc na nim będzie jeszcze większa, a wymówek już żadnych nie będzie. – Dostawałem wiadomości od kibiców, że liczą na mnie. To była pozytywna presja. Odszedł Kuba Świerczok i jasne, to jest inna pozycja, ale on dawał bramki, a ja też miałem w głowie, że chciałbym je dawać jak najszybciej – mówił od początku skrzydłowy Piasta. Sparingi w Turcji pokazały, że w ofensywie Kądzior może liczyć na trochę swobody, może zmieniać strefy, być bardzo ruchliwym i trudno uchwytnym dla defensorów. Było to widać zwłaszcza w ostatnim meczu kontrolnym z bułgarskim rywalem, gdy strzelił dwa gole, wykańczając akcje jak rasowy snajper. Podobać się mogła jego współpraca z Kristopherem Vidą i nowym napastnikiem Rauno Sappinenem. W ofensywnym zestawieniu Piasta to właśnie Kądzior, Sappinen, czy Michał Chrapek mają stanowić największe zagrożenie pod bramką rywali.
Bogdan Nather nazywa ukrywanie sparingu przez Lecha Poznań dziecinadą, bo przecież Cracovia i tak wie jak zagrać ma Kolejorz.
Za kilka dni, dokładnie 6 lutego, lidera PKO BP Ekstraklasy czeka wyjazdowy pojedynek z Cracovią. Aby utrudnić zadanie przeciwnikowi, trener Lecha Maciej Skorża postanowił „utajnić” sobotni mecz kontrolny swojej drużyny z Miedzią Legnica. Zadecydował, że nie będzie nie tylko relacji z tego sparingu, ale tajemnicą był też skład „Kolejorza”. Ten „wybieg” 50-letniego trenera można potraktować tylko w jeden sposób – dziecinada! Może konspiracja byłaby uzasadniona, gdyby ekipa z Bułgarskiej miała kilku wirtuozów i grała kosmiczny futbol. Ale to tylko – bez obrazy – solidne rzemiosło. Poza tym trener „Pasów” Jacek Zieliński nie jest przypadkowym gościem i wie doskonale, jak grają Joao Amaral lub Filip Marchwiński, którzy mogą zastąpić na szpicy Mikaela Ishaka. Ale jak mawia przysłowie „nie mój cyrk, nie moje małpy”. Chciałbym zobaczyć minę szkoleniowca „Kolejorza”, gdyby misja pod Wawelem zakończyła się fiaskiem… Niewykluczone, że wkrótce zawodnikiem Lecha zostanie Dawid Kownacki. Fortuna Duesseldorf najprawdopodobniej zgodzi się na wypożyczenie 25-letniego napastnika, który wrócił do treningów po poważnej kontuzji kolana. Klub „Kownasia” pozyskał w jego miejsce 30-letniego Daniela Ginczka z VfL Wolfsburg, więc droga wolna…
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
“PS” próbuje się wybronić z okładki z Nawałką i podpisem “pewniak”. Kuleszy nie spodobało się to, że pojawiło się tyle przecieków o Nawałce, a sam Nawałka twardo negocjował umowę.
Nie pomyliliśmy się, kiedy pisaliśmy o możliwym powrocie Nawałki. W piątek po południu były selekcjoner rozmawiał z prezesem. Potem zaczął planować logistykę podróży do Warszawy – miał przylecieć w niedzielę po południu, zatrzymać się w hotelu i w poniedziałek o 13.30 wziąć udział w konferencji prasowej. O tym wszystkim napisaliśmy już w piątek na onet.sport.pl. Prezesa Kuleszę poirytował ten artykuł i zawarte w nim szczegółowe informacje dotyczące umowy z Nawałką oraz powody, dla których nie udało się zatrudnić Andrija Szewczenki. Wszystkie były prawdziwe, a Kulesza nie lubi, kiedy z centrali „wyciekają” niekontrolowane przez niego wiadomości i uprzedzają jego ruchy. Mimo tego w piątek po południu prawnicy PZPN i przedstawiciele Nawałki dogrywali ostatnie szczegóły umowy. Były to niewiele znaczące detale. Ramowe i najważniejsze kwestie zostały ustalone wcześniej. Nawałka poszedł na kilka ustępstw. Zgodził się zarabiać 200 tys. zł brutto, wcześniej oczekiwał takiej kwoty, ale netto. Przystał na to, by do sztabu dołączył Jerzy Dudek, choć sam nie miał takiego pomysłu, bo ciągle jest lojalny wobec trenera bramkarzy, na którego stawiał już wcześniej – Jarosława Tkocza. Wynegocjował za to rzecz, na której zależało mu najbardziej: gwarantowany kontrakt do końca 2022 roku bez względu na wyniki osiągnięte w marcu i później, w Lidze Narodów. Gdyby prezes Kulesza zapragnął nagle go pożegnać, wiązałoby się to z koniecznością wypłaty odszkodowania. Nawałka zadbał o siebie, ale też o asystentów – sprawdzeni wcześniej Bogdan Zając oraz wspomniany Tkocz musieliby zrezygnować z zajmowanych obecnie stanowisk (pierwszy prowadzi Calisię, drugi pracuje w Rakowie) i odejść do PZPN. Nawałka chciał zabezpieczyć ws z ys t k i c h minimum do końca roku. Szef federacji cały czas pokazywał jednak, jak b a r d z o jest niechętny tej nominacji. Po pierwsze przeszkadzało mu, że w 2013 roku Nawałka był wybrany na selekcjonera przez Zbigniewa Bońka, a Kulesza i jego środowisko bardzo chce się odciąć od wszystkiego, co jest związane z poprzednim prezesem PZPN. I pokazać niezależność oraz własną inwencję.
Rozmowa z Michałem Listkiewiczem o wyborze selekcjonera. O kandydatach, uciekającym czasie, długości kontraktu.
Gdyby pan był teraz prezesem PZPN i miał zatrudniać trenera, podpisałby pan z nim umowę tylko na baraże czy na dłużej?
Obecnie nie ma ważniejszego celu niż mundial. Cele długoterminowe mogą sobie stawiać reprezentacje, które są pewne wyjazdudo Kataru. W naszym przypadku brak kwalifi kacji może być dużym problemem. Zostanie nam gra w Lidze Narodów i mecze sparingowe, przez rok znajdziemy się na aucie wielkiego futbolu. To się będzie wiązało ze spadkiem zainteresowania sponsorów, kibiców i mediów. Wówczas zaczniemy myśleć o odmłodzeniu kadry, szukaniu zastępstwa za Roberta Lewandowskiego czy ewentualnej zmianie stylu gry. To gorszy scenariusz, którego wolę nie zakładać.
Widzi pan na rynku trenera, który zwiększa szanse na powodzenie w Moskwie?
Obecnie potrzebujemy tzw. strażaka, który wpłynie na mentalność zespołu, na nic innego nie ma teraz czasu. Trzeba dobrać skuteczną taktykę i dać wiarę zawodnikom. Owszem, jeśli zadaniowiec osiągnie cel, powinien mieć gwarancję dłuższej pracy z kadrą. Mówię o umowie z opcją przedłużenia. Potrzebujemy trenera przekonanego, że znajdzie sposób na pokonanie Rosji, jednocześnie takiego, któremu zaufają piłkarze. Dotarcie do ich głów będzie kluczowe.
“Prześwietlenie” z Jackiem Magierą. Sporo wieści dla kibiców Śląska, a Magiera jak zawsze dość konkretny.
Jak ważny dla pana jest styl?
Bardzo ważny. Chcemy grać miło dla oka, budować akcje i stosować atak pozycyjny, ale też potrafi ć wyprowadzić szybką kontrę. W wielu meczach tak właśnie się prezentowaliśmy, wyłączając nieudaną pod względem punktowym końcówkę rundy. Ale zdajemy sobie sprawę, że taki styl po części bywa i dla nas niebezpieczny.
Jesienią Śląsk tracił dużo goli.
I za łatwo. Drużyna na zawodowym poziomie i z ambicjami nie ma prawa w 19 meczach stracić 30 goli. To nasza bolączka, która mnie irytuje. Temu też poświęciliśmy czas na obozie, a wcześniej w sztabie. Pod koniec grudnia i na początku stycznia analizowaliśmy, jakie wprowadzić korekty, żeby tych straconych goli było zdecydowanie mniej.
Dlaczego odstawił pan Bartłomieja Pawłowskiego?
Bartek przyszedł do Śląska przede mną. Oczekiwano od niego, że będzie liderem zespołu, ale tych oczekiwań nie spełniał. Cenię go jako piłkarza, natomiast po zmianie systemu na trójkę obrońców i wahadłowych nie było przestrzeni, żeby go zmieścić. Szukaliśmy różnych miejsc. Mamy dwie „dziesiątki” – na jednej stronie rywalizowali młodzieżowcy Praszelik z Zyllą, na drugiej są Pich, Sobota i Łyszczarz. Nie stać nas na czwartego zawodnika na tę pozycję, dlatego pożegnaliśmy się z Bartkiem i daliśmy mu wolną rękę w szukaniu klubu. To też dla jego dobra, aby realizował się w innym miejscu.
Nie chce go pan mieć w zespole nawet po to, żeby wchodził z ławki rezerwowych?
Bartek dostawał szanse, w rundzie jesiennej zagrał 16 razy. Trzymanie takiego zawodnika poza składem nie jest komfortowe ani dla niego, ani dla mnie.
A jeżeli nie znajdzie innego klubu?
To będzie przygotowywał się i grał w drugim zespole.
Gra Waldemara Soboty jest dla pana rozczarowaniem?
Pod względem liczb – tak. Przez rok nie strzelił gola dla Śląska, a miał ku temu kilka okazji. Sam pewnie jest tym rozczarowany. Dostał dużo minut, a jego statystyki są bardzo słabe: brak goli i dwie asysty.
Mariusz Fornalczyk wyróżnia się nie tylko kolorem włosów, ale i tym, jak pokazał się na boiskach w Belek. To będzie przełomowa runda dla młodzieżowca Pogoni?
Pod jakim względem zaliczył pan największy progres?
Decyzyjności. Zyskałem spokój, opanowanie. Bardzo dużo dały mi analizy z trenerem Kolendowiczem. Braliśmy moje wejścia w ekstraklasie czy występy w rezerwach w III lidze i rozkładaliśmy je na czynniki pierwsze. Na początku było trudno myśleć o tym i to realizować na boisku, ale po półtora roku są efekty. Do tego mamy doświadczonych piłkarzy. Patrzysz na nich i się uczysz. Choćby Kamil Grosicki. Codziennie mogę go podpatrywać i to wielki skarb. Wziął mnie w opiekę, udziela mi wielu rad, np. jest ćwiczenie, zmieniamy się po dwóch akcjach i na bieżąco mi podpowiada, co mogłem zrobić lepiej.
Podobno rywalizujecie na treningach o to, kto strzeli więcej goli. Kto częściej wygrywa?
Wychodzi raczej na remis, ale muszę jeszcze bardzo dużo pracować, żeby zbliżyć się do poziomu Kamila. Pierwsza asysta w ekstraklasie to dobry krok. Tak, pamiętam, że jak skończył się mecz z Wartą Poznań, ostatni w rundzie jesiennej, to pomyślałem, że naprawdę zrobiłem dobrą robotę przez te półtora roku i są efekty. Coraz rzadziej wbijam się w grupę przeciwników. Wolę podać, wyjść na pozycję i mieć dalej piłkę.
Idealny moment, by efekty stały się widoczne, bo po odejściu Kacpra Kozłowskiego od nowa zaczęła się rywalizacja o miejsce zarezerwowane dla młodzieżowca.
Trochę było mi szkoda, że Kacper zmienia klub, bo to dobry kolega, ale z drugiej strony wiedziałem, że to szansa dla niego i jednocześnie tych młodzieżowców, którzy zostali. Rywalizacja dobrze nam zrobi.
Panu na pewno, podczas zgrupowania w Belek zrobił pan furorę.
Czuję, że jestem w formie, ale dobrze spisać się w dwóch czy trzech meczach towarzyskich to nie sztuka. Trzeba to w lidze pokazać.
Ale nie tylko kolorem włosów się pan wyróżniał. Skąd pomysł na niebieski?
Od dawna chciałem trochę poeksperymentować, niebieski mi się zawsze podobał. Potem podchwyciłem, że to od Kyliana Mbappe, który też kiedyś zafarbował włosy na taki kolor, i tak to się kręciło. Trochę fantazji nie zaszkodzi.
Dariusz Dziekanowski twierdzi, że bajer Michniewicza w kadrze nie przejdzie, bo zawodnicy seniorskiej kadry mogą posłuchać trenerów z Bayernu, Juventusu czy Napoli.
Co do kandydatury Czesława Michniewicza, była to w moim rankingu jedna ze słabszych opcji. Rok jego pracy w Legii absolutnie nie przekonał mnie do opinii, że jest czołowym polskim trenerem. Mimo awansu do Ligi Europy praca w klubie z Łazienkowskiej przerosła go, a zespół do dziś nie może się pozbierać. A przecież nie ma w tej drużynie jakichś wybitnie trudnych charakterów, zwłaszcza jeśli porównamy ich z zawodnikami, z którymi przyjdzie mu pracować na poziomie reprezentacji. W kadrze, w której zawodnicy mają najlepsze wzorce z Bayernu, Juventusu czy Napoli, tani bajer nie przejdzie, to jest jednak trochę inny poziom. Nowy selekcjoner przychodzi dziś do reprezentacji z jasnym celem – awans do mistrzostw świata. Musi więc wykazać się nie tylko pomysłem, ale też natychmiast pokazać charyzmę, która zrobi wrażenie na drużynie i natchnie ją w meczach barażowych. Moim zdaniem przekładając na reprezentację wzór z pracy Czesława Michniewicza w Legii, trzeba patrzeć nie na awans do LE w roku 2021, a eliminacje rok wcześniej, kiedy przejął zespół po Aleksandarze Vukoviciu: najpierw była wygrana 2:0 z kosowską Dritą Gnijalane, a potem blamaż (0:3) z Azerami z Karabachu Agdam. Nie jestem przekonany do sloganu, którym niektórzy starają się zareklamować tego trenera, że to taki „zadaniowiec”, facet od wygrywania ważnych meczów. Jeśli to ma być właściwa osoba na właściwym miejscu, jeśli to jest trener z najlepszymi osiągnięciami, to… gratuluję. Trzymam kciuki za naszą drużynę…
“SUPER EXPRESS”
Foto-story ze spotkania Michniewicza z Piekarskim, czyli agentem przyszłego selekcjonera.
Przyszły (?) selekcjoner i jego menedżer opuścili lokal, kiedy już się ściemniało, ale spędzili jeszcze na zimnie około kwadransa i dalej rozmawiali. Gołym okiem widać było, że temat rozmowy był bardzo ważny. Po rzewnym pożegnaniu Michniewicz wsiadł do luksusowego range rovera, ale nie odjechał od razu, tylko patrzył w ekran telefonu. Łatwo się domyślić, że w ostatnich dniach smartfon Michniewicza musiał huczeć od powiadomień…