– Gratuluję Wiśle wygranej i może tylko tyle bym powiedział, bo nie chcę mówić za dużo – stwierdził Gołębiewski podczas konferencji prasowej i poszedł do szatni. Tam poinformował zawodników o swojej rezygnacji ze stanowiska. Jego bilans w warszawskiej drużynie to trzy zwycięstwa i osiem porażek. Jedyne triumfy odniósł z Jagiellonią Białystok (1:0 w lidze) oraz w Pucharze Polski (2:1 z drugoligowym Motorem Lublin oraz 1:0 z trzecioligowym Świtem Skowin). Na razie nie wiadomo, kto zastąpi go w roli trenera Legii. W gronie kandydatów od dłuższego czasu wymienia się m.in. Leszka Ojrzyńskiego (był na meczu w Płocku i obejrzał go w towarzystwie m.in. Pawła Tomczyka, zatrudnionego niedawno w Legii w roli wicedyrektora sportowego) – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
„SPORT”
Ojrzyński na meczu Wisły z Legią. Szwoch przepraszający Legię za radość po golu. A na okładce „Sportu” wielkie: LEGIA NA DNIE.
Ojrzyński był wczoraj na trybunach płockiej twierdzy, której Legia nie zdobyła. O wyniku przesądził gol Mateusza Szwocha. 28-latek w przerwie przed telewizyjnymi kamerami… przeprosił swój były klub za okazaną radość. – Emocje wzięły górę, a planowałem, by w razie zdobycia bramki jej nie celebrować. Legii dużo zawdzięczam, pomogła mi niegdyś wrócić do zdrowia – mówił pomocnik „nafciarzy”, którzy mieli mnóstwo okazji do podwyższenia prowadzenia, ale seryjnie marnowali kontry. Z drugiej strony, sami też mogli mówić o szczęściu. Kilka świetnych interwencji zanotował Krzysztof Kamiński, a Szymon Włodarczyk, mając przed sobą pustą bramkę, fatalnie skiksował. Można było tylko złapać się za głowę. Mistrz na dnie.
Gol zdobyty we mgle sprawił, że Raków odrobił stratę do ścisłej czołówki. Punkty straciła Pogoń, stracił Lech, więc trafienie Wdowiaka było bardzo cenne.
Do ostatniej akcji meczu wydawało się, że przy Limanowskiego żadna z drużyn nie zdobędzie gola, a samo spotkanie będzie przypominało to sprzed roku, gdy w grudniu na stadionie Piasta padł bezbramkowy remis. Jednak w piątek ostatecznie bramka padła. W zamieszaniu w polu karnym odnalazł się Mateusz Wdowiak i pokonał Frantiszka Placha. Wielu kibiców nie zobaczyło jednak trafienia wahadłowego Rakowa. Mgła nad boiskiem utrudniała widoczność. – Spore zamieszanie, było nas wielu w polu karnym. To zresztą bardzo cieszy, bo brakowało tego w końcówkach poprzednich spotkań, aby przetransportować piłkę w pole karne. Bodajże Ben (Lederman – przyp. red.) uderzał, rykoszet, piłka trafiła pod moje nogi, oddałem sytuacyjny strzał. Wydawało się, że bramkarz obroni uderzenie, jednak wpadło mu to gdzieś między nogami. Troszkę szczęśliwie, ale padła bramka – tak swoje trafienie opisywał sam strzelec gola. Wdowiak ma najwyraźniej patent na Piasta. W poprzednim spotkaniu z gliwiczanami 25-latek również trafił do siatki. Choć tamten gol był zdecydowanie ładniejszej urody, tak trafienie piątkowe było cenniejsze – dało ważne trzy punkty w trudnym momencie sezonu.
Jarosław Królewski grzmi na Twitterze o sędziowskiej kompromitacji w meczu Wisły Kraków z Zagłębiem Lubin. O co chodzi?
Pierwszą z 56 minuty, kiedy to Patryk Plewka upadł w polu karnym w wyniku starcia z Jakubem Żubrowskim. Arbiter Zbigniew Dobrynin przesądził, że piłkarz krakowskiego zespołu symulował. Później nastąpiła kolejna kontrowersja. Sędzia orzekł, że Mateusz Młyński był faulowany przez Jakuba Wójcickiego przed polem karnym. To jednak nie wszystko, bo moc kontrowersji sędziowskich w tym spotkaniu rozpoczęła się jeszcze przed przerwą. Wszystko „zainaugurował” Maciej Sadlok, który nie po raz pierwszy w tym sezonie wsadził na minę Michala Frydrycha. Czeski obrońca musiał ratować się faulem, choć na powtórkach było widać, że Sasza Żivec postanowił się przewrócić w momencie, w którym zdał sobie sprawę z tego, że nie dobiegnie do piłki. Sędzia Dobrynin nie miał wątpliwości i odesłał defensora krakowskiego zespołu do szatni.
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Ojrzyński do końca sezonu, a później Papszun? Wydaje się, że taka jest koncepcja Legii. Gołębiewski zrezygnował ze swojej pracy w Legii.
– Gratuluję Wiśle wygranej i może tylko tyle bym powiedział, bo nie chcę mówić za dużo – stwierdził Gołębiewski podczas konferencji prasowej i poszedł do szatni. Tam poinformował zawodników o swojej rezygnacji ze stanowiska. Jego bilans w warszawskiej drużynie to trzy zwycięstwa i osiem porażek. Jedyne triumfy odniósł z Jagiellonią Białystok (1:0 w lidze) oraz w Pucharze Polski (2:1 z drugoligowym Motorem Lublin oraz 1:0 z trzecioligowym Świtem Skowin). Na razie nie wiadomo, kto zastąpi go w roli trenera Legii. W gronie kandydatów od dłuższego czasu wymienia się m.in. Leszka Ojrzyńskiego (był na meczu w Płocku i obejrzał go w towarzystwie m.in. Pawła Tomczyka, zatrudnionego niedawno w Legii w roli wicedyrektora sportowego). Ojrzyński miałby poprowadzić ekipę z Łazienkowskiej tylko do końca obecnego sezonu. Od 1 lipca nowym trenerem Legii będzie prawdopodobnie Marek Papszun, o ile szkoleniowiec Rakowa przyjmie propozycję z Warszawy. Ma też ofertę przedłużenia umowy w częstochowskim klubie. Decyzję dotyczącą swojej przyszłości ma podjąć do końca grudnia.
Piasecki nie chce, by Śląsk korzystał z opcji skrócenia wypożyczenia do Stali. Gra, strzela, czuje się dobrze. Ale Śląsk może stracić zimą Exposito…
Fabian Piasecki, który strzelił właśnie czwartego gola dla Stali Mielec, stawia sprawę otwarcie: mimo że jest tylko wypożyczony ze Śląska Wrocław, zimą nie chce do niego wracać. Jego deklaracja dla wrocławskiego klubu może być problemem, jeżeli za chwilę zostanie sprzedany Erik Exposito. Piasecki w barwach Stali zdobył już cztery bramki i jest to dla niej piłkarz bezcenny. Dość powiedzieć, że zespół Adama Majewskiego od września w lidze doznał tylko jednej porażki – właśnie wtedy, gdy z powodu kartkowej pauzy nie mógł zagrać Piasecki. Wypożyczenie go do Mielca było strzałem w środek tarczy. Zresztą, gdy oglądamy zwycięskiego gola z meczu Stal – Termalica (1:0), trudno się oprzeć refleksji, że w Mielcu wiedzą, jak łapać chwilowe okazje. Do siatki trafi ł wypożyczony ze Śląska Piasecki, a świetnie podawał mu wypożyczony z Zagłębia Lubin Koki Hinokio. Zwłaszcza Piasecki znalazł się w specyficznej sytuacji, bo im lepiej gra, z tym większym zadowoleniem zacierają dłonie działacze Śląska. Latem pozwolili mu odejść do Stali, bo źle sie czuł w roli rezerwowego, a podstawowym napastnikiem był Exposito. Gdy jeszcze ważyły się losy nowego kontraktu dla Hiszpana, Polak mógł zakładać, że jeżeli jego konkurent odejdzie, stanie się napastnikiem pierwszego wyboru. Perspektywa rywalizacji z Caye Quintaną z pewnością go nie przerażała, bo akurat od tego Hiszpana jest zwyczajnie lepszy. Dopiero gdy okazało się, że Exposito podpisał nową umowę, Piasecki zrozumiał, że jeżeli chce regularnie grać w ekstraklasie, powinien odejść.
Skazani na sukces. New York City FC po raz pierwszym został mistrzem MLS.
NYC FC to klub skazany na sukces, bo powstał w 2015 z połączenia dwóch sportowych potentatów: City Football Group (właściciele Manchesteru City) i Yankee Global Enterprises (szefowie 27-krotnego mistrza USA w baseballu New York Yankees). Pierwszym w historii zakontraktowanym piłkarzem był David Villa, a w drużynie trenowanej m.in. przez Patricka Vieirę grali także Frank Lampard i Andrea Pirlo. Na drugą stronę oceanu przenieśli się Angelino (obecnie RB Leipzig), Yangel Herrera (Espanol Barcelona), Jack Harrison (Leeds) oraz utalentowani wychowankowie: Giovanni Reyna (Borussia Dortmund) i Joe Scally (Borussia Mönchengladbach). Oczekiwania od zespołu, który na co dzień występuje na baseballowym Yankee Stadium, były więc od początku ogromne. Drużyna w sezonach zasadniczych grała skutecznie i ładnie dla oka, ale brakowało jej ogrania i sukcesów w playoff . Tegoroczny triumf dał im więc kolosalną satysfakcję.
„Prześwietlenie” Olkowicza – tym razem to wywiad z Przemysławem Łagożnym, młodym trenerem, który prowadzi Spartaksa Jurmala z Łotwy. Jak wylądował w tej lidze, czemu nie miałby problemu, by znów być asystentem i jak zainspirowała go Hiszpania?
Jak został pan trenerem w łotewskim Spartaksie Jurmala? Pojechał pan tam jako asystent Marka Zuba, on po pół roku odszedł. Często wraz z pierwszym trenerem rezygnuje też jego sztab.
Po decyzji Marka szykowałem się na koniec współpracy z klubem i powrót do kraju. Prezes powiedział, że jest po rozmowie z trenerem i żebym posłuchał, co może mi zaproponować. Nakreślił wizję, jak widzi moją pracę. Moja decyzja była uzależniona od rozmowy w cztery oczy z Markiem. Dostałem od niego porady, po których zdecydowałem się przyjąć propozycję. W Polsce podejrzliwie patrzy się na asystentów, którzy zostają po dymisji pierwszego trenera. Nie miałem żadnego ciśnienia, parcia. I nadal nie mam. Dziś nie jestem w stanie powiedzieć, czy od stycznia nadal będę pierwszym trenerem Spartaksa. Rozmawiamy. Dostałem ofertę, ale dochodzi też kwestia mojej licencji trenerskiej i spraw organizacyjnych. Podchodzę do życia w ten sposób, żeby nie mieć ciśnienia. Najbardziej mi zależy na nauce, rozwoju. Tak od początku prowadziłem swoją karierę, tym dalej chcę się kierować. Dlatego odszedłem z Legii do zagranicznego klubu. Było mi obojętne, czy to będzie Hiszpania, Grenlandia czy Łotwa. Po prostu chciałem pracować w nowej kulturze, z inną mentalnością, nauczyć się języka i pokazać siebie w odmiennym środowisku.
Posmakował pan już pracy jako pierwszy trener. Widzi pan się znów w roli asystenta?
Tak. Wiele osób dziwi się takiemu podejściu. Ale moje ego zostało na tym samym poziomie, co wcześniej. Jeżeli dostałbym propozycję pracy u dobrego trenera, wiedział, że u niego się rozwinę, to nie miałbym z tym problemu.
I rzeczywiście tak ochoczo wróciłby pan do cienia?
Po doświadczeniach zdobytych w Spartaksie jestem przekonany, że mogę dać zdecydowanie więcej jako asystent. Wiem już, jak czuje się pierwszy trener, z jakimi problemami się zmaga. Zdecydowanie lepiej rozumiem zasady współpracy, kompetencje i relacje, jakie powinny być pomiędzy trenerem i asystentem. Ostatecznie to nie doszło do skutku, ale trener z Hiszpanii rozmawiał o pracy w Armenii i zaproponował mi angaż w swoim sztabie. Akurat w tamtym momencie nie mogłem go przyjąć, bo projekt w Jurmali chciałem doprowadzić do końca sezonu. W innym przypadku poważnie bym to rozważył. Jestem wdzięczny władzom Spartaksa za szansę. Dzięki swoim kontaktom mają dostęp do wielu osób ze świata piłki, a postawili na mnie. To nie była wcale taka prosta i logiczna decyzja.
Dariusz Dziekanowski o osławionym „projekcie”, który zawsze ma Legia. Tym projektem jest chyba ten słynny pocałunek śmierci, a że trenerom finansowo się to opłaca, to nadstawiają policzek do pocałunku.
Kilka dni temu ciekawego wywiadu dla „Przeglądu Sportowego” udzielił Leszek Ojrzyński. Poza kwestiami osobistymi, o których opowiadał, najmocniejszy przekaz sportowy brzmiał: „Jeśli Legia się do mnie odezwie, od razu wchodzę w ten projekt”. I w tym zdaniu najbardziej uderzyło mnie słowo „projekt”. Szkoda, że trener Ojrzyński nie rozwinął tego wątku, bo ja chciałbym się dowiedzieć trochę więcej o tym projekcie, zwłaszcza o jego założeniach sportowych. W tej chwili mam wrażenie, że projekt jest ostatnią rzeczą, którą – zwłaszcza w odniesieniu do sportowego rozwoju – ma szef warszawskiego klubu. Na razie ten „projekt” polega na tym, by odwrócić uwagę kibiców od tego, co się dzieje w drużynie – w szatni i na boisku. Stąd też wywiady właściciela/ prezesa, w których opowiada, że czasem zdarza mu się „opie… dyrektora sportowego”. A takie wypowiedzi z ust właściciela najbogatszego klubu w kraju, członka struktur europejskiej piłki (ECA, czyli Europejskiego Stowarzyszenia Klubów) po prostu nie przystoją. Klub z Łazienkowskiej ma ambicję, żeby mieć trenera na lata, jak w Arsenalu czy Manchesterze United, ale to hasło „trener na lata” w Warszawie stało się żartem, drwiną, ironią. Bo na razie Legia jest miejscem, gdzie zatrudniane osoby przychodzą ze świadomością, że jest to dla nich „pocałunek śmierci”. Ale, że finansowe wynagrodzenie za wystawienie policzka do takiego pocałunku się zgadza, to kandydatów nie brakuje.
„SUPER EXPRESS”
„Superak” też pisze o Legii na dnie. Poza tym krótka relacja z porażki Lecha w Radomiu – zadecydowała świetna pierwsza połowa beniaminka.
Druga część toczyła się pod dyktando Lecha. Lider próbował odrobić straty, ale amunicji wystarczyło tylko na honorowe trafienie. Rzut karny na gola zamienił Mikael Ishak. To 10. bramka Szweda w rozgrywkach. – Przegraliśmy ten mecz w pierwszej połowie – tłumaczył trener Lecha Maciej Skorża. – W fazie przejściowej nie potrafiliśmy zatrzymać Karola Angielskiego. Nasi środkowi obrońcy próbowali to zrobić, ale właśnie ta akcja pokazała, jak bardzo przegrywaliśmy w pierwszej części taką walkę wręcz z piłkarzami Radomiaka – dodał szkoleniowiec lidera.
fot. FotoPyk