W sobotniej prasie mamy echa występu Legii ze Spartakiem, kilka ekstraklasowych i pierwszoligowych tematów oraz całkiem ciekawe teksty z lig zagranicznych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
W niewiele ponad trzy miesiące Liga Europy zweryfikowała legionistów, którzy wcześniej dali jej awans.
Łatwo byłoby wziąć na celownik Maika Nawrockiego, który latem był odkryciem Czesława Michniewicza, zachwycał, w dwumeczu ze Slavią Praga pokazywał ogromną dojrzałość. W czwartek to właśnie jego błąd skutkował bramką zdobytą przez Spartaka. Tyle że byłoby to zrzucanie winy mocno uproszczone i tak naprawdę niesprawiedliwe, gdyż 20-latek bezpośrednio faktycznie przyczynił się do tej porażki, jednak po ponad miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją trudno oczekiwać od niego najwyższej formy. Szczególnie że na tym poziomie rozgrywa pierwszy sezon w życiu.
Dlatego rozsądniejszym zdaje się rozliczenie z europejskimi pucharami piłkarzy, którzy jakość i doświadczenie mieli mieć największe. Pierwszym z nich jest Luquinhas. Już kilka tygodni temu palcem wskazywał na niego były kapitan Legii Ivica Vrdoljak pytając, ile tak naprawdę realnie daje tej drużynie Brazylijczyk. Bywa efektowny, ma świetną technikę, jednak ile z tego wynika? W Europie bardzo niewiele. Po dwóch golach strzelonych w 1. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów Bodo Glimt, nie miał już ani bramki, ani asysty. Łatwo było czarować w dwumeczu z Norwegami, potem poprzeczka została zawieszona już za wysoko. Europa go zweryfikowała, pokazała, dlaczego 25-latek nie gra w mocniejszym zespole niż ten z Łazienkowskiej.
Rozmowa z Veljko Nikitoviciem, dyrektorem sportowym Górnika Łęczna.
Żeby się utrzymać, potrzeba zdobywać przeciętnie punkt na mecz. Po 17 kolejkach średnia Górnika wynosi 0,7. W pozostałych spotkaniach musicie się nieźle poprawić.
Akurat po meczu z Jagiellonią usiedliśmy z trenerem Kamilem Kieresiem i to analizowaliśmy. Wyszło nam, że w cyklach trzech meczów musielibyśmy zdobywać przynajmniej cztery punkty. Naturalnie wiemy, że musimy oglądać się też na innych. Mamy 12 punktów, tyle samo co Warta, Legia i Bruk-Bet Termalica, choć u tych dwóch ostatnich zespołów to się zmieni, bo mają mecz między sobą. Do kolejnych drużyn tracimy pięć, sześć punktów. To nie jest dystans, żeby się poddawać. Ważne, by zapunktować w dwóch nadchodzących starciach: z Cracovią i Zagłębiem Lubin, by zima była trochę spokojniejsza. Choć pracy i tak nie będzie brakowało, bo czeka nas dopinanie pewnych spraw personalnych.
Potrzebowaliście też nauczyć się ekstraklasy? W pierwszych dziesięciu kolejkach zdobyliście tylko pięć punktów. W następnych siedmiu ponieśliście tylko dwie porażki i przestaliście być chłopcami do bicia?
Pod uwagę trzeba wziąć piłkarzy, którzy przyszli do nas latem. Na myśli mam przede wszystkim Janusza Gola, Bartosza Rymaniaka, obcokrajowców Alexa Serrano i Jasona Lokilo oraz Damiana Gąska, który dołączył do Górnika późno. Przypomnę też, choć nie chcę już do tego wracać, że po barażach w I lidze mieliśmy krótki okres przygotowawczy i prosiliśmy, by dać nam trochę czasu, aby drużyna lepiej się zgrała i zawodnicy lepiej poczuli się fizycznie. Przecież Gol wcześniej skończył sezon, Rymaniak był po kontuzji, kilku graczy dołączyło do nas już w trakcie rozgrywek. Jako dyrektor sportowy żałuję, że obecnego składu nie mieliśmy już 5 lipca na starcie przygotowań. Nie powiem, że w takiej sytuacji mielibyśmy dwadzieścia kilka punktów, ale od trzech do pięciu na pewno. Skąd takie przekonanie? W rundzie były trzy przerwy reprezentacyjne, dzięki którym piłkarze mogli wzmocnić się fizycznie. Po dwóch ostatnich poprawa była widoczna i z nami już nikt się nie bawi, jak robiła to Lechia lub Warta.
W I lidze nie brakuje zdolnych graczy, którzy w przyszłym sezonie mogą grać w ekstraklasie jako młodzieżowcy.
By zorientować się, w którym klubie jest najwięcej grających młodzieżowców, wystarczy zerknąć w klasyfikację Pro Junior System. Po jesieni najwyżej sklasyfikowanym zespołem z I ligi jest Chrobry Głogów. W tym sezonie punktowało sześciu graczy Ivana Djurdjevicia. Najlepiej radził sobie Dominik Piła. Dzięki niemu na Dolnym Śląsku nie rozpaczają już po odejściu Maksymiliana Banaszewskiego do Zagłębia Sosnowiec. Dobra gra pomocnika nie uszła uwadze selekcjonera kadry U-20 Miłosza Stępińskiego, który we wrześniu dał mu zadebiutować w reprezentacji. Piła będzie jednym z najbardziej rozchwytywanych piłkarzy z I ligi w zimowym oknie transferowym. Jego ogromnym plusem, oprócz umiejętności, jest kończący się w czerwcu kontrakt. Władze Chrobrego pracują nad jego przedłużeniem, ale jest mało prawdopodobne, by do niego doszło. Nagrodą pocieszenia dla głogowskiego klubu będzie ekwiwalent za wyszkolenie, który klub dostanie, jeśli Piła zwiąże się z innym zespołem. A zainteresowanych jego usługami jest co najmniej kilka drużyn z ekstraklasy. Oprócz Piły w ekipie z Głogowa dobrze radzą sobie także inni młodzieżowcy. Jednym z nich jest Maksym Iwanowicz. Urodzony w 2003 środkowy obrońca zagrał dotychczas w czterech meczach, ale ma od kogo się uczyć i wiosną powinien dostać więcej szans od Djurdjevicia.
Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.
Robert Lewandowski ma jeszcze trzy mecze, żeby idealnie zakończyć najlepszy pod względem goli rok w karierze. Najpierw zagra z Mainz.
Trzy mecze i przynajmniej cztery gole. Tak wygląda plan Roberta Lewandowskiego na trzy ostatnie tegoroczne spotkania. Polski napastnik Bayernu Monachium w sobotę zmierzy się z Mainz, we wtorek ze Stuttgartem i w piątek z Wolfsburgiem. W 2021 roku Lewy zdobył już 66 bramek w oficjalnych meczach, brakuje mu więc czterech trafień, żeby po raz pierwszy w karierze przekroczyć granicę 70 goli w roku i przy okazji pobić osiągnięcie samego Cristiano Ronaldo sprzed ośmiu lat, gdy Portugalczyk aż 69 razy pokonał golkiperów rywali.
Cel Lewandowskiego doskonale pokrywa się z planami Bayernu, którego dyrektor zarządzający Oliver Kahn zaplanował „grudzień bez straty punktu”. – Chcemy wygrać wszystkie mecze do końca roku i w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku skorzystać z krótkiej przerwy w Bundeslidze – mówił na początku miesiąca szef mistrza Niemiec.
W czwartek minął rok od śmierci Paolo Rossiego. Legendę calcio specjalnie dla „PS” wspomina Fulvio Collovati, kolega z drużyny mistrzów świata z 1982 roku.
Znaliście się od 45 lat, kiedy występowaliście w reprezentacji U-21.
Nigdy nie zagraliśmy razem w klubie, natomiast w kadrze wielokrotnie, zarówno w U-21, jak i w seniorskim składzie. Poznałem go na konsultacji juniorskiej reprezentacji narodowej. FIGC (włoska federacja – przyp. red.) jeszcze takie rzeczy organizował, to był zupełnie inny czas. Od 1976 do 1978 roku graliśmy wspólnie w kadrze U-21, później on zadebiutował w barwach dorosłej drużyny, wcześniej niż ja, i został powołany przez selekcjonera Enzo Bearzota, żeby wziąć udział w mistrzostwach świata w Argentynie w 1978 roku.
Razem w kadrze rozegraliście 26 meczów. O niektórych z nich porozmawiamy potem. Jakim napastnikiem według pana był Paolo Rossi? Z punktu widzenia pana jako stopera.
W wielu meczach przez dziesięć lat mierzyłem się z nim i stoczyłem z nim wiele pojedynków. W tamtych latach kryło się tylko indywidualnie, nie było innej strategii gry obronnej. Paolo nie miał mocnego uderzenia, nie był mistrzem w grze w powietrzu, nie miał dobrych warunków fizycznych, nie miał niesamowitej techniki, a mimo to strzelał wiele bramek. Dlaczego? Był inteligentnym i sprytnym napastnikiem, był szybki i w polu karnym wiedział, jak się poruszać i jak wyprzedzać obrońców. Czytał bardzo dobrze każdą sytuację w grze.
W tamtym okresie dominowali napastnicy tacy jak Gigi Riva, Roberto Boninsegna, Giorgio Chinaglia, Paolo Pulici…
Tak, czyli tacy, którzy mieli niesamowite warunki fizycznie i lubili, kiedy stoperzy kryli ich indywidualnie. Mówiliśmy, że tacy piłkarze nigdy nie upadają na ziemię. My obrońcy czekaliśmy na takich zawodników, a potem przyszedł na nasze boiska i do naszej piłki Paolo, który był zupełnie innym graczem niż koledzy, o których rozmawialiśmy. Z tego powodu mieliśmy kłopoty, był kimś nowym w tej roli.
Jak się pilnowało Paolo Rossiego?
Ja starałem się go wyprzedzać, czyli robić to, czego obecni obrońcy już nie wykonują. Włoska szkoła obrońców nigdy nie wróci. Ja potrafiłem zrozumieć, kiedy był odpowiedni moment, żeby go wyprzedzać, czy skierować go na lewo czy na prawo. Było to bardzo trudne.
Do Manchesteru przyleciał w szortach, myśląc, że w Anglii jest równie ciepło co na Ibizie. Był w błędzie, ale nie zniechęcił się. Dziś Bernardo Silva jest najlepszym graczem City.
– Gra z nim jest przyjemnością. To jeden z pięciu najlepszych piłkarzy na świecie – twierdzi Ederson, bramkarz Manchesteru City. Gdyby ograniczyć się tylko do Anglii w tym momencie chyba tylko Mohamed Salah jest od niego lepszy. Bernardo Silva przeżywa prawdziwy rozkwit formy. I pomyśleć, że jeszcze latem chciał odejść z Etihad Stadium, a City wciskali go Tottenhamowi.
– Potwierdzam. Ale nie chodzi tylko o Bernardo. Jest grupa trzech, czterech graczy, którzy chcą nas opuścić – mówił Pep Guardiola w sierpniu, pytany, czy Portugalczyk odejdzie z klubu. Silva czuł, że w klubie z północy Anglii nie ma już dla niego miejsca. Mistrzowie Anglii sprowadzili za 100 mln funtów Jacka Grealisha i dużo się mówiło, że muszą zbilansować budżet, sprzedając jakiegoś zawodnika. Najczęściej wymienianym był właśnie Bernardo. Jemu było to na rękę, bo również chciał zmienić otoczenie, marzył o wyjeździe do Hiszpanii. Zainteresowane pozyskaniem zawodnika, według mediów, były Atletico Madryt, Barcelona i Real Madryt, ale City nie dostali od żadnego z tych klubów satysfakcjonującej oferty. Szefowie The Citiznens mieli inny plan – liczyli, że sprowadzą Harry’ego Kane’a i oprócz dużej sumy pieniędzy dorzucą jeszcze Silvę. Prezes Kogutów Daniel Levy nie chciał jednak słyszeć o oddaniu swojej największej gwiazdy w żadnej konfiguracji, więc ostatecznie portugalski zawodnik został na Etihad Stadium.
SPORT
Rozmowa z Andrzejem Rynkiewiczem, byłym piłkarzem, kierownikiem i dyrektorem Pogoni Szczecin.
(…) Wśród tych wyróżniających się zawodników nie wymienił pan młodego Kacpra Kozłowskiego. Dlaczego?
– To jest gwiazdeczka, na którą należy chuchać i dmuchać. Myślę, że Kacper jest nieźle prowadzony. Nieszczęściem byłoby, gdyby teraz wyjechał za granicę, bo przepadłby jak wielu innych zawodników związanych kiedyś z Pogonią, jak Piotrowski czy Walburg. Sprzedano młodych chłopców szybko, bez większej korzyści dla klubu i dla nich samych. Kozłowski powinien zostać i nadal grać w Szczecinie. Ewentualnie jak Pogoń grałaby w pucharach, to można by się zastanowić nad transferem, bo wtedy w grę wchodzą inne, większe pieniądze. Tak właśnie postępują nasi sąsiedzi, Czesi czy Słowacy. Slavia czy Sparta transferują swoich graczy za dużo większe pieniądze. U nas za Benedyczaka, Buksę, Walburga – niezłych przecież zawodników – otrzymuje się śmieszną kasę. Ale nie tylko o nią chodzi, bo w jakiś sposób niszczy się ich kariery. Przykład Piotrowskiego mocno na to wskazuje. Miejmy nadzieję, że odbuduje się w 2. Bundeslidze. On przypominał dzisiejszego Kozłowskiego, był przebojowy, szukał gry do przodu. Mógł jeszcze u nas grać. Zresztą z tego, co wiem, nie chciał wyjeżdżać. Takie jednak jest prawo rynku, plus brak miłości do klubu, uczuciowego związania się z nim. Piłka stała się biznesem i na nic innego się na patrzy.
(…) W Pogoni jest Rafał Kurzawa, były zawodnik Górnika. Jak go pan ocenia?
– To był, moim zdaniem, fatalny transfer – mimo całej sympatii dla tego fajnego chłopaka. Dlaczego fatalny? Bo zabrał miejsce Smolińskiemu czy innym młodym chłopakom, którzy zaczęli grać w lidze, a potem nagle podcięto im skrzydła. To był niepotrzebny transfer, w tamtym czasie trzeba było szukać napastnika. Ściągano go na pucharowe mecze, a w nich dwa razy był zmieniony. To o czym my rozmawiamy?
Postawa Skry Częstochowa to jedno z największych zaskoczeń jesieni w I lidze. Rozmowa z jego trenerem Jakubem Dziółką.
Ile punktów zaplanował pan sobie na rundę jesienną?
– Założyłem sobie, że mamy być skuteczni i utrzymać się w tej lidze. Planowanie w sytuacji, w której startowaliśmy z zapewnieniem, że zagramy 6 kolejek na wyjazdach, a później wrócimy do Częstochowy, miałoby pewnie inny wymiar niż po tym jak okazało się, że wszystkie spotkania jesienią zagramy na obcych boiskach. Oczywiście, na swój użytek, zrobiłem sobie cel punktowy, ale na razie go nie zdradzę. Powiem po sezonie. Na razie mogę tylko wyjawić, że mieścimy się w założeniach.
Z jednej strony w jesiennym bilansie Skry jest dające powód do satysfakcji „zero z tyłu”, a z drugiej niechlubne „zero z przodu”. Gdzie tkwi przyczyna?
– Analiza naszych możliwości, umiejętności zawodników, potencjału drużyny i przygotowanie taktyki na każdy mecz dały taki efekt. Na pewno z tych spotkań, w których nie straciliśmy gola, możemy być dumni, ale to nie znaczy, że nauczyliśmy się już grać w defensywie i teraz do poprawy będzie już tylko gra ofensywna. Zrobiliśmy już analizę naszych jesiennych występów i statystycznie także widać, że za mało czasu przebywaliśmy w polu karnym rywali. W tak zwanej trzeciej tercji mamy zbyt mało konkretów. 74 procent skutecznych podań pod bramką rywali to za mało i ten procent trzeba podnieść, żeby poprawić bilans bramkowy.
Kibice Ruchu Chorzów założyli sobie ambitny cel – do 20 kwietnia, czyli dnia 102. urodzin klubu, chcą uzbierać i przekazać na Cichą w formie darowizny 102 tysiące złotych!
Chwytliwe „102 na 102” – tak kibice Ruchu nazwali akcję pomocy klubowi na 2022 rok. 20 kwietnia obchodzić będzie 102. urodziny. Fani chcą z tej okazji zebrać i przekazać na Cichą 102 tysiące złotych. – Robimy to po to, by pomóc Ruchowi – mówi Szymon Michałek, jeden z kibiców zaangażowanych w akcję, gospodarz sektora rodzinnego na stadionie przy Cichej. – Gdy 2,5 roku temu domagaliśmy się zmian w klubie, padło takie zdanie, że pisząc w internecie nie zmienimy rzeczywistości i musimy działać. Wierzyliśmy, że nasze zdenerwowanie przełoży się na realne zmiany i obiecaliśmy, że będziemy angażować się w klub również finansowo. Czynimy to z nawiązką, dotrzymujemy słowa, a ta akcja to kolejny dany temu wyraz. Każdy z nas chce, by Ruch wrócił do ekstraklasy, ale to samo się nie stanie.
Inicjatorami akcji są fancluby Ruchu z Irlandii, Niemiec, Holandii, Anglii, stowarzyszenie kibiców Wielki Ruch czy ośrodek Kibice Razem. – To szalony pomysł „niebieskiej” zjednoczonej emigracji. Mowa o osobach rozsianych po całym świecie, nawet w USA czy w Ameryce Południowej. Lubimy takie ambitne projekty, dlatego wielu osobom się to spodobało i postanowiliśmy przystąpić do realizacji. Cel to po prostu pomoc finansowa dla Ruchu. Często bywa tak, że na urodziny przychodzi się do kogoś z kopertą. My chcemy przyjść 20 kwietnia do klubu z kopertą zawierającą 102 tysiące – przyznaje Michałek.
Środki będą zbierane na różne sposoby – poprzez aukcje, licytacje, czy po prostu darowizny wpłacane na konto internetowej zbiórki na portalu zrzutka.pl. Już teraz jest na nim ponad 3 tysiące złotych. – Działamy w uzgodnieniu z klubem, który będzie nam pomagał, dlatego szykowane są różne atrakcje. Mamy różne pomysły, jak trening z drużyną, kolacja z prezesem. Po to prezesem jest wspierany przez kibiców Seweryn Siemianowski, po to w radzie nadzorczej jest nasz przedstawiciel Marcin Stokłosa, by mieć pewność, że złotówki nie są przejadane, wydawane w głupi sposób i nie wpadniemy w żadną dziwną spiralę długów – podkreśla nasz rozmówca.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski oburzony oprawą Legii na mecz ze Spartakiem Moskwa.
Ochrona stadionu musi wszystko mieć pod kontrolą – denerwuje się pan Jan. – Pamiętam, że kiedyś Lech Poznań grał z litewską drużyną i kibice wywiesili 200-kilogramowy transparent z napisem „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem”. To jest wina klubu, nie ma prawa na to pozwolić! To nie jest tak, że kibice wnieśli ten transparent w chusteczkach do nosa i je potem zszyli. A jak ktoś tam wniesie granat albo bombę, to też wpuszczą i powiedzą, że nic się nie stało? Za to wszystko odpowiada organizator, czyli działacze Legii. To przynosi nam niezbyt przychylne opinie w świecie futbolu, z tym trzeba po prostu skończyć – zaznacza legendarny bramkarz.
Fot. Newspix