– Trener Michniewicz zasłużył na zaufanie i pewnie przetrwa na stanowisku. Ale to ostatnie ostrzeżenie. Jeśli Legia nie wygra kolejnego meczu (z Lechem u siebie), tytuł pozostanie w sferze złudzeń. Dziś mistrz Polski jest na kolanach i nie widać perspektyw, by się podniósł. Celem nadrzędnym jest triumf w ekstraklasie. I wydaje się coraz trudniejszy do zrealizowania, a wiadomo, co się wtedy dzieje. Michniewicz stracił prawo do pomyłki w lidze – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
„SPORT”
Lech udanie zareagował na potknięcie z Jagiellonią. Ekipa Skorży pewnie ograła Śląska, a trener Lecha żałuje, że na mecz z Legią trzeba poczekać.
Występ Jakuba Kamińskiego w starciu na szczycie ekstraklasy był wybitny. Generalnie cały zespół Lecha zaprezentował się bardzo korzystnie. Po wpadce w Białymstoku piłkarze Macieja Skorży zareagowali więcej niż prawidłowo, a pokonując (dotychczasowego) wicelidera, umocnili się na fotelu lidera. Po meczu szkoleniowiec „Kolejorza” dziękował kibicom. – Fantastyczny doping nas niósł. To było dla nas niezwykle ważne – powiedział Skorża, który żałował jednocześnie, że w nadchodzący weekend jego drużyna nie zagra przed własną publicznością z… Legią Warszawa. Starcie lidera z mistrzem Polski rozegrane zostanie – dla poznańskiej drużyny „dopiero” – 17 października, w dodatku przy Łazienkowskiej. Jeżeli chodzi o zespół Śląska, to porażka w Poznaniu spowodowała, że nie ma już w ekstraklasie drużyny niepokonanej. A dla Jacka Magiery to najwyższa porażka w trenerskiej karierze na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Przypomnijmy, że trener ten generalnie przegrywa bardzo rzadko. W sobotę prowadził drużynę w 53. spotkaniu w ekstraklasie i poniósł dopiero 7. porażkę.
Raków goni wspomnianego Lecha. Znów bardzo cenne dla zespołu Papszuna były stałe fragmenty gry.
Zaskakująca w meczu z Wartą była skuteczność obrońców Rakowa. Poza Rundiciem bramkę do swojego konta dopisał kapitan, Andrzej Niewulis. Jedynym niezadowolonym z grona stoperów był zapewne Tomasz Petraszek, który nie wpisał się na listę strzelców. Podobne uczucia mógł mieć Ivan Lopez. Hiszpański pomocnik zaliczył asystę przy golu Niewulisa. Miał też udział przy trafieniu Rundicia. To on dośrodkował piłkę z rzutu rożnego, którą dograł Fran Tudor, a wykończył serbski obrońca. Było to drugie podobne trafienie Rakowa, więc prawdopodobnie ćwiczyli na treningach ten rodzaj rozegrania. Wracając jednak do Lopeza – Hiszpan mógł zdobyć swoją bramkę, jednak egzekwowany przez niego rzut wolny trafił w mur. Nie zmienia to faktu, że widać u niego powtarzalność, która może być zauważalna w kolejnych spotkaniach. Najbliższe dopiero jednak w połowie października, z bezpośrednim rywalem o miejsce na podium – Śląskiem Wrocław.
Lewandowski znów bez gola, a Bayern przegrał pierwszy mecz w tym sezonie Bundesligi. Gola strzelił za to Krzysztof Piątek.
A jednak mimo absolutnej dominacji Bawarczyków i niekorzystnego układu spotkania – gospodarze prowadzili 1:0 – udało się gościom zwyciężyć. Frankfurtczycy po rękawicach powinni całować swojego bramkarza Kevina Trappa, który w tym spotkaniu obronił aż 9 uderzeń lecących w jego bramkę, w tym kilka bardzo trudnych. Eintracht wyrównał krótko po trafieniu Leona Goretzki dla Bayernu, a na prowadzenie wyszedł w 83 minucie po golu swojej absolutnej gwiazdy, czyli Filipa Kosticia. Oprócz tego udało mu się wytrwać wielki napór faworyta, co momentami czynił w ofiarny sposób. Po pięciu remisach z rzędu „Orły” w końcu odniosły pierwsze ligowe zwycięstwo i mogą poszczycić się zatrzymaniem Roberta Lewandowskiego. Polak oddał wczoraj 4 strzały, ale żadne nie znalazło drogi do bramki Trappa. Można już powoli zacząć żartować o kryzysie „Lewego”, bo napastnik Bayernu nie zdobył gola „już” w drugim spotkaniu ligowym z rzędu. Jeszcze niedawno Lewandowski gonił rekord liczby kolejnych meczów, w których wpisał się na listę strzelców, ale tak jak przed tygodniem przeciwko Greuther Fuerth, tak teraz z Eintrachtem jego dorobek pozostał zerowy.
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Legia znów przegrała (tym razem z Lechią) i w Warszawie robi się bardzo nerwowo. Michniewicz nie ma już prawa do pomyłki.
Legia ma już więcej porażek niż w całym ubiegłym sezonie. Idąc tropem wypowiedzi trenera Michniewicza – straciła prawie dwa razy więcej punktów niż zdobyła. W Gdańsku zagrała beznadziejną pierwszą połowę, w której odpoczywali bohaterowie spotkania z Leicester. Po przerwie – już w najsilniejszym składzie – straciła dwa gole. Zawiodła na całego. Trener Michniewicz zasłużył na zaufanie i pewnie przetrwa na stanowisku. Ale to ostatnie ostrzeżenie. Jeśli Legia nie wygra kolejnego meczu (z Lechem u siebie), tytuł pozostanie w sferze złudzeń. Dziś mistrz Polski jest na kolanach i nie widać perspektyw, by się podniósł. Celem nadrzędnym jest triumf w ekstraklasie. I wydaje się coraz trudniejszy do zrealizowania, a wiadomo, co się wtedy dzieje. Michniewicz stracił prawo do pomyłki w lidze.
Antoni Bugajski pisze w felietonie o tym, że nie ma co nazywać formy Wisły Kraków „kryzysesm”, a i trenerowi Guli warto dać trochę czasu.
Ani trochę nie zwątpiłem w sens zatrudniania Adriana Guli, mimo że jego Wisła Kraków przegrała w lidze trzeci mecz z rzędu i w żadnym z nich nie strzeliła gola. Zespół z Reymonta jest w trudnym momencie, ale nazywanie go sportowym kryzysem byłoby przesadą. Zwyczajnie – teraz jest dołek, a jutro może być górka. Właśnie piątkowy mecz z Piastem w Gliwicach, mimo że przegrany 0:1, może podtrzymywać w Wiśle optymizm. Długimi fragmentami prezentowała się całkiem solidnie, z małymi wyjątkami. Chodzi oczywiście o niefortunne wyjście do piłki Pawła Kieszka. Pomysł odważny i dobry, tyle że doświadczony bramkarz skiksował, piłki nie przejął i zamiast zażegnać zagrożenie, dramatycznie je zwielokrotnił. Od tego momentu Wisła przegrywała i nikłej straty nie odrobiła. Podobało mi się natomiast, że Kieszek po meczu stanął przed kamerą, nazwał nieudaną interwencję „wielbłądem” i dodał, że przyjmuje to zdarzenie „na klatę”, więc rozumiem, że bierze na siebie winę nie tylko za straconego gola, ale w jego efekcie również za niekorzystny końcowy wynik. Ktoś powie, że to żadne odkrycie, że stwierdził oczywisty fakt, a ja odpowiem, że w takich sytuacjach nie wszyscy bramkarze są chętni do publicznej samokrytyki. Gdy mają do wyboru: powiedzieć coś głośno albo nie powiedzieć, decydują się na drugą opcję.
„Prześwietlenie” Łukasza Olkowicza w sprawie Matty’ego Casha. Bardzo przekrojowe, wyłożone argumenty przeciwników i zwolenników tego pomysłu. Sporo odniesień też do okresu, gdy paszporty rozdawano zbyt szczodrze.
W 2015 roku obruszaliśmy się, że w mistrzostwach świata w piłce ręcznej nasza reprezentacja przegrała w półfinale z kadrą Kataru opartą na zwerbowanych zawodnikach z innych krajów. Ileż to było narzekań, że gospodarzom turnieju daleko do ideałów fair-play obowiązujących w sporcie. Biało-czerwona hipokryzja. Lata wcześniej nie przeszkadzało nam, gdy w trybie przyspieszonym polskie obywatelstwo odbierał Emmanuel Olisadebe. Nie mieszkał na stałe w Polsce pięć lat, przez co nie spełniał jednego warunku? Nic to, załatwimy. – Prezydent Aleksander Kwaśniewski miał prawo zwolnić nigeryjskiego piłkarza z tego wymogu i z tego skorzystał – wyjaśniał wojewoda mazowiecki Antoni Pietkiewicz. On sam był na tyle nieświadomy, a może i zdenerwowany, że podczas uroczystości przekręcił nazwisko bohatera z Olisadebe na Olisabebe. Prezydent RP był przekonywany przez prezesa PZPN Michała Listkiewicza i jego zastępcę… Zbigniewa Bońka. Selekcjoner Jerzy Engel to wiceprezesa związku wskazywał jako pomysłodawcę gry Olisadebe dla Polski. – Boniek patrzył kiedyś na nie najlepszą grę polskich napastników i stwierdził, że wzorem zachodnich krajów moglibyśmy naturalizować Nigeryjczyka – opowiadał Engel w „GW”. Po latach dodawał, że Olisadebe był szybki, pasował więc do stylu reprezentacji opierającej grę na kontratakach. Z kolei dla Olisadebe polskie obywatelstwo było ważne również dlatego, że z nigeryjskim paszportem trudno było mu poruszać się po Europie. Można to określić kontraktem krótkoterminowym, na którym zyskują obie strony. Czy Olisadebe albo Roger Guerreiro grę w reprezentacji Polski potraktowali koniunkturalnie? Pewnie tak. Ale byłoby nieuczciwie pominąć, że dokładnie tak samo koniunkturalnie potraktowaliśmy ich. Taka transakcja wymienna – wy nam gole, my wam wygodniejsze życie. W bonusie dorzucimy lepsze miejsce na transferowej wystawie. Boniek wiele lat później, dokładnie w 2011 roku, bił się w piersi, gdy pisał w felietonie dla Interii: „Komercjalizacja bierze górę nad wszystkim. Polska piłka marzy już tylko i wyłącznie o zwycięstwach. Dawne szablony szlag trafił i otworzono drzwi do reprezentacji dla wszystkich (…) Naturalizacja Olisadebe to był pierwszy błąd patrząc na dzisiejszą kadrę i udział w niej farbowanych lisów. Puściły już wszystkie hamulce i zaczęła się zwykła spekulacja”. I nie wiadomo, co powinno dziwić bardziej. Czy to, że Boniek przyznaje się do błędu, czy to, że drzwi były otwarte tak szeroko. I niemniej ważne pytanie, które będzie wracać – czy wyciągnęliśmy wnioski ze smudowego zatracenia sprzed ponad dekady?
„SUPER EXPRESS”
Kompletnie nic ciekawego poza relacjami z meczów Lecha i Legii. Nawet nie ma sensu cytować..
fot. FotoPyk