To było leniwe, poniedziałkowe popołudnie. Piast Gliwice zaprezentował swoją typową solidność podrasowaną błyskotliwością Jakuba Świerczoka i bez większego stresu odprawił z kwitkiem Podbeskidzie. Podbeskidzie, które w teorii walczy o życie, więc na boisku powinny lecieć wióry, a z pysków piana. Zamiast tego goście zaprezentowali się jak drużyna bez konkretnych celów w końcówce sezonu, mogąca w związku z tym przetestować sobie głębokich rezerwowych i sprawdzić nowe rozwiązania taktyczne.
Piast Gliwice – Podbeskidzie: spokojna wygrana faworyta
Statystyki tego meczu mogą być mylące. Obie drużyny oddały po osiem strzałów, z czego w obu przypadkach cztery celne. Posiadanie piłki też było po połowie. Ktoś na tej podstawie byłby skłonny pomyśleć, że doszło do zaciętego starcia, w którym losy wyniku ważyły się do samego końca.
Nic z tych rzeczy. Piast wygrał dość lekko i przyjemnie. Ani przez moment nie odnosiło się wrażenia, że sytuacja wymyka mu się spod kontroli.
Gospodarze w gruncie rzeczy niczego wielkiego dziś nie zaprezentowali. Było ogólne minimum przyzwoitości plus geniusz Świerczoka. Facet jest w tym sezonie definicją powiedzenia o strzelaniu goli z niczego. Kolejny raz trafił w sytuacji zapewne mającej śmiesznie niski współczynnik expected goals. Tym razem najpierw uciekł rywalom na prawej stronie i wbiegł z piłką w pole karne po podaniu zwrotnym od Chrapka. Znajdował się w pozycji przeważnie oznaczającej próbę podania, a on strzałem z ostrego kąta zaskoczył Michala Peskovicia. Piłka przeleciała mu między nogami, błąd doświadczonego Słowaka.
Największą burę od trenera zbierze jednak Gergo Kocsis, nie przez przypadek zmieniony już w przerwie. Węgier najpierw przegrał fizyczne starcie z napastnikiem gliwiczan, a później odpuścił krycie. Petar Mamić nie zdołał naprawić jego błędu i wyszło jak wyszło.
Piast Gliwice – Podbeskidzie: Świerczok jak na treningu
W drugim przypadku Świerczok po prostu przyjął zagranie Chrapka po kontrze i mając przed sobą pasywnego Niepsuja, precyzyjnie kopnął przy słupku, Pesković bez szans. Luzik, jakby już schodził z treningu, ale jeszcze dla poprawienia humoru chciał oddać ostatni strzał. Niewielu zawodników potrafi to przenieść z zajęć na mecz. Świerczok potrafi i dlatego tak często imponuje.
I w zasadzie Piast wiele więcej sytuacji nie stworzył. Nie musiał. Dopiero w samej końcówce Tiago Alves po minięciu kilku rywali połakomił się na gola z trudnej pozycji, zamiast podać do Żyry lub Vidy i skończyło się na solidnej burze od kolegów.
Podbeskidzie niby chciało grać ofensywie, zaczęło w ataku duetem Biliński-Roginić. W drugiej połowie przez jakiś czas na boisku przebywało nawet trzech napastników “Górali”, bo doszedł wprowadzony z ławki Peter Wilson. Nie przekładało się to jednak na jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Placha. Fatalnie funkcjonowała druga linia, zero kreatywności, zero przyspieszenia. Plach w trochę większych opałach znalazł się dopiero w ostatnich minutach, gdy Wilson uderzał z bliska po podaniu Roginicia, ale trafił w bramkarza i jeszcze został przez niego nabity, więc nie było nawet rzutu rożnego.
W Piaście wypadł Jakub Holubek i na lewej obronie zagrał Tomasz Mokwa. Był to jego pierwszy ligowy występ od początku od… 29 września 2019 roku. Przez następnych 19 miesięcy zawodnik ten zaliczył zaledwie trzy występy w Ekstraklasie, wszystkie z ławki. Mimo to spokojnie dał radę jeśli chodzi o podstawowe obowiązki. W ofensywie było już gorzej, ale Martin Konczkowski na drugiej flance też nie poszalał. Robili to inni.
Jeżeli bielszczanie tak zamierzają walczyć o utrzymanie z Wisłą Płock i Legią, to już spadli. Na razie dzięki ich porażce ligowy byt zapewniła sobie Wisła Kraków (Paweł Mogielnicki wyliczył, że ryzyko spadku wynosi jeszcze 0,000998%, czyli nie ma tematu). Piast natomiast po tym zwycięstwie awansował na czwarte miejsce, które w obliczu triumfu Rakowa w Pucharze Polski także daje przepustki na międzynarodową arenę. Coś czujemy, że piłkarze Fornalika już go nie oddadzą.
Fot. Newspix