– To co działo się na ostatnim zgrupowaniu jest dobrym materiałem na to, żeby pojechać na mistrzostwa Europy i pobawić się w fajną piłkę. Takie turnieje jak EURO czy mundiale często porównuje się do dyskoteki. Wszyscy wchodzą na imprezę razem, ale tylko najlepsi bawią się do piątej nad ranem. Ci, którzy odpadają po fazie grupowej, muszą wyjść z dyskoteki o północy. A ci, którzy dochodzą do najważniejszych meczów, zostają jakby do rana. Jeżeli zostaniemy do końca, to będzie satysfakcja z tego, że zapisaliśmy się w historii polskiej piłki – mówi Zbigniew Boniek w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem. O tym, że po pierwszych meczach Sousy widzi sporo pozytywów. O podejściu Sousy do taktyki. Ale i o tym, dlaczego PZPN i Bayern inaczej diagnozują powrót do zdrowia Lewandowskiego. O Euro, o PZPN…
1-3-4-1-2, 1-3-4-3, 1-3-4-2-1 i 1-4-4-2. Podczas ostatnich meczów kadry były stosowane wszystkie ustawienia. Które jest podstawowe?
Trener Sousa już na pierwszej konferencji prasowej mówił, że ustawienie to tylko numerki statystyczne. Drużyna musi umiejętnie dostosować do każdego przeciwnika. To, czy gramy trójką czy czwórką obrońców, nie powinno mieć znaczenia dla zawodników. Absolutnie podzielam to zdanie selekcjonera, bo mówimy o graczach klasy europejskiej i światowej, dla których dostosowanie się do założeń na konkretny mecz nie powinno stanowić problemu. Jedyne, co mogę powiedzieć w tej sprawie, to wydaje mi się, że nie powinniśmy grać na trzech klasycznych napastników. Tak trener Sousa spróbował ustawić zespół z Andorą (3:0 – przyp. red.). Trzy „dziewiątki” z przodu sprawiły, że Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek i Arkadiusz Milik trochę sobie przeszkadzali. Co by nie mówić Robert, Krzysiek i Arek są klasycznymi środkowymi napastnikami. Boiskowa inteligencja Roberta sprawiała, że cofał się w głąb pola, zostawiając miejsce w polu karnym przeciwnika Milikowi i Piątkowi. Lewandowski wycofywał się w boczne sektory i brał udział w budowaniu akcji od tyłu. To tylko dobrze o nim świadczy. Pamiętam spotkanie eliminacji EURO 2020 na Stadionie Narodowym ze Słowenią (3:2 – przyp. red.). Robert strzelił gola, wchodząc dryblingiem z drugiej linii. Osobiście uważam, że jak gramy na trzy „dziewiątki”, to w środku pola jest trochę bałaganu.
W tych pierwszych meczach Paulo Sousa czymś pana zaskoczył?
Oprócz tej pierwszej połowy z Anglią, w której graliśmy zbyt zachowawczo, to muszę powiedzieć, że patrzyłem na reprezentację i widziałem zespół, który miał pewną dozę pewności. Jeżeli chodzi o samą drużynę, to dostrzegam pozytywy. Ja z zespołem jestem, przebywam i rozmawiam. Napięcie, „melodia” i humory w szatni są nieco inne. Wiem, jakie były wcześniej i wiem jakie są teraz. Dostrzegam same pozytywy. To co działo się na ostatnim zgrupowaniu jest dobrym materiałem na to, żeby pojechać na mistrzostwa Europy i pobawić się w fajną piłkę. Takie turnieje jak EURO czy mundiale często porównuje się do dyskoteki. Wszyscy wchodzą na imprezę razem, ale tylko najlepsi bawią się do piątej nad ranem. Ci, którzy odpadają po fazie grupowej, muszą wyjść z dyskoteki o północy. A ci, którzy dochodzą do najważniejszych meczów, zostają jakby do rana. Jeżeli zostaniemy do końca, to będzie satysfakcja z tego, że zapisaliśmy się w historii polskiej piłki.
Zerwanie z minimalizmem – to jedno z głównych zadań Czesława Michniewicza w Legii Warszawa.
Mentalność – to problem, o którym w Legii mówiono od dawna. Mimo że zespół z Łazienkowskiej dysponuje najmocniejszą kadrą, ma największy budżet w Polsce, to nie potrafi ł zdominować ligi. Michniewicz chce to odmienić. Nie zależy mu tylko na wygranych, chce też wyplenić ze swoich piłkarzy minimalizm. Najlepiej pokazała to jego przemowa, jaką zafundował zawodnikom po spotkaniu z Pogonią. Mimo że wygranym aż 4:2, to druga połowa w wykonaniu legionistów wywołała w Michniewiczu wiele niepokoju. – Prowadzimy 4:1, wychodzimy na drugą połowę i chcemy bronić wyniku 4:1 u siebie? – dopytywał po spotkaniu Michniewicz, nie akceptując reakcji swoich zawodników na bramkę, jaką stracili tuż przed przerwą (Adam Frączczak pokonał Artura Boruca). – Gramy do przodu, budujemy akcje, nie dajemy przeciwnikowi stwarzać własnych sytuacji. I nagle wychodzimy na drugą połowę i przestajemy to robić. Z zespołu, który grał koncertowo, bo to była najlepsza połowa, jaką widziałem podczas naszej wspólnej pracy, stajemy się inną, odmienioną drużyną – analizował wydarzenia w drugiej połowie, co pokazały klubowe media.
Historia, która nie jest powszechnie znana – Jakub Błaszczykowski w przeszłości wspierał finansowo również Raków Częstochowa.
Na przełomie 2009 i 2010 roku ze sponsorowania klubu wycofała się Huta Częstochowa. Z dnia na dzień zaczęło brakować pieniędzy i to dosłownie na wszystko. Najpierw trenerem zostaje Brzęczek, później prezesem jego przyjaciel i były gracz Rakowa Krzysztof Kołaczyk. Co ciekawe jednym z asystentów Brzęczka jest wówczas Dawid Błaszczykowski, czyli obecny prezes Wisły Kraków. Zresztą Kołaczyk również pracuje teraz przy Reymonta. Jest dziś pełnomocnikiem zarządu Wisły ds. Akademii. Popytaliśmy o tamte czasy ludzi związanych wówczas z Rakowem i potwierdzają oni, że w najtrudniejszych finansowo momentach Błaszczykowski i Brzęczek wykładali własne środki na funkcjonowanie klubu. Bywało, że brakowało funduszy na opłacenie rachunku za energię, zakup środków czystości czy po prostu jedzenie dla zawodników. Wtedy klub właśnie ratowali szkoleniowiec i jego siostrzeniec. – Nie składało się to tylko na pomoc stricte finansową. Kuba był wizytówką klubu i pomagał w wielu sprawach. Jego nazwisko otwierało drzwi i sprawiało, że klub był bardziej wiarygodny w oczach potencjalnych sponsorów – mówi nam anonimowo jedna z osób znająca realia tamtego Rakowa.
Czy Sevela przetrwa ten kryzys? Zespół miał ewoluować, a notuje regres i coraz trudniej ogląda się lubinian.
Pretensje do Ševeli są trochę innego rodzaju – zmodyfikowany zespół od czasu do czasu sygnalizuje poważny potencjał, ale za chwilę ogromnie rozczarowuje. Drużyna jest rozchwiana, brakuje jej konsekwencji, dyscypliny taktycznej i wyrazistości, a czasem po prostu entuzjazmu. Wrażenie czasem jest takie, że lubińscy piłkarze wychodzą na boisko jak za karę, żeby tylko odbębnić 90 minut i szybko udać się pod prysznic. To, co miało być atutem Ševeli – energia, odwaga i polot – nagle stało się denerwującym niedoborem. Trener jednak ma kłopot z systemowym promowaniem nowych zawodników, choć imponująco udało mu się to z Białkiem i nieźle wyszło z Kacprem Chodyną. Inni mają co najwyżej przebłyski, ich forma staje się zagadką – tak było w przypadku Jewgienija Baszkirowa, który rok temu miał świetne wejście do drużyny, a teraz nie wiadomo dlaczego jest cieniem tamtego piłkarza. Wielką porażką trenera jest Samuel Mraz, który miał być lekiem na problemy w ataku, a teraz okazuje się, że więcej od reprezentanta Słowacji daje wyciągnięty z I ligi Karol Podliński, choć też nie strzela goli. Hitem transferowym miało być sprowadzenie Miroslava Stocha, ale i on na razie nie pomaga rodakowi. Ševela przyjście skrzydłowego zapowiadał jako petardę, lecz na razie to co najwyżej kapiszon. Stoch w Lubinie jest tylko do końca sezonu i atmosfera tymczasowości dobrze go charakteryzuje.
“Chwila z…” z Łukaszem Surmą. Bardzo wciągająca rozmowa. O trenerce, szukaniu adrenaliny, byciu w centrum. Trochę o tym, jaki ma plan na siebie. Miło poczytać wywiady z inteligentnymi ludźmi.
Jak wyglądał odwyk od czynnego futbolu?
Kiedy zakończyłem karierę, początkowo pragnąłem spokoju. Sądziłem, że uzyskam go, jeśli całkowicie zdystansuję się od piłki. Przez pierwsze pół roku pracowałem jako koordynator do spraw młodzieży w Puszczy Niepołomice, z ligową piłką nie chciałem mieć za bardzo do czynienia. Doskonale pamiętam, gdy zostałem zaproszony w roli eksperta do meczu Lechii. Kiedy z bliska zobaczyłem, jak zespoły wybiegają na boisko z tunelu, wszystkie emocje wróciły. Tak bardzo chciałem stać obok nich, wyjść na mecz, zagrać… Rozmawiałem na ten temat z Markiem Zieńczukiem. On się czuł bardzo podobnie: nie mogliśmy przestać o tym myśleć. Cały czas czuliśmy się piłkarzami, mimo że już nimi nie byliśmy.
Jak pan przetrwał ten czas na rozdrożu?
Cały czas myślałem o trenerce, ale by z myślenia przejść do czynów, musiałem zapisać się na kurs, wszystko rozpocząć od nowa. W świecie szkoleniowców byłem juniorem, po tym, jak tyle lat poświęciłem piłce, by zbudować w niej swoją pozycję, miałem startować od początku, od czwartej ligi. To było frustrujące. Nie było we mnie przekonania, czy mam siły, chęci, by iść tą drogą.
A jednak te siły się znalazły.
I teraz wiem, jak jest ważne, by tego wszystkiego doświadczyć. Podjąłem właściwą decyzję, odnalazłem się w nowej roli. Gdy dziś przygotowuję się do meczów mojej drużyny, kiedy stoję przy ławce, to czuję taką adrenalinę, jak w przeszłości. To jest ta sama satysfakcja ze zwycięstw, tak samo przeżywam porażki jak wtedy, kiedy byłem piłkarzem. Potrzebowałem tego. Znów jestem blisko piłki. Czasem dziennikarze do mnie dzwonią i pytają, co się ze mną dzieje. A ja jestem przecież w centrum, w środku futbolu. Tutaj czuć go najmocniej.
Ale nie ma pana w przestrzeni publicznej, stąd wrażenie, że pan zniknął.
Właśnie – wrażenie. Jest wielu ekspertów, którzy komentują spotkania, są z boku. Przyglądają się, oceniają, ale nie są tak blisko piłki, jak ja. I nie ma znaczenia, że pracuję w drugiej lidze – mam poczucie, że jestem w samym środku i z tego powodu czuję się bardzo szczęśliwy. Zdecydowanie bliżej mi to piłki niż ludziom, którzy tylko o niej opowiadają. Tutaj są osoby, które też o ekstraklasie marzą: albo już w niej były albo chciałyby do niej trafi ć. Tak samo jak i ja, tyle że to wszystko wymaga czasu. Do gry w piłkę już mnie nawet za bardzo nie ciągnie, lukę po futbolu zapełniła mi trenerka. Częściej gram w tenisa, boksuję. Mój trener mówi, że jestem stabilny, a to w boksie jest bardzo ważne, by trzymać równowagę.
“SPORT”
Rozmówka z Mariuszem Zganiaczem przed starciem Lecha z Legią. O tym, że to wcale nie musi być spacerek dla lidera.
Na siedem kolejek przed zakończeniem sezonu Legia ma 10 punktów przewagi nad Pogonią. W Warszawie mogą już świętować?
– Do tego jeszcze jest kawałek. Teraz warszawianie grają z Lechem na jego terenie i jeżeliby ten mecz przegrali, a Pogoń poradziłaby sobie z Wisłą Płock, to różnica się zmniejszy. Jeśli jednak Legia poradzi sobie w Poznaniu, to mistrzostwo Polski jest prawie pewne.
Gdzie szukać siły lidera ekstraklasy?
– Na pewno trener Michniewicz wszystko dobrze poukładał i widać, że idzie to w dobrym kierunku. Do tego trzeba dodać Pekharta, który świetnie się w warszawskim klubie odbudował i strzela sporo bramek. Widać, że liderzy są w formie, idzie im, wygrali kilka meczów z rzędu i trzymają tę passę. Idą za ciosem, a teraz przed nimi kluczowe spotkanie.
Właśnie – jak widzi pan mecz Lech – Legia?
– Na pewno łatwe spotkanie to dla legionistów nie będzie. W poznańskim klubie zmieniono trenera, a taka sytuacja zawsze wyzwala u piłkarzy dodatkową mobilizację, bo będą się chcieli nowemu szkoleniowcowi pokazać z jak najlepszej strony. To spotkanie różnie może wyglądać…
Problemy Rakowa z zestawieniem defensywy. Papszun będzie musiał lepić z tego, co ma.
Nie ma pewności, w jakim składzie częstochowianie przystąpią do spotkania z Wisłą Kraków. Powodem są niedawne zakażenia w zespole. Kilku zawodników miało pozytywne wyniki testu na obecność koronawirusa. Wierząc niedawnej wypowiedzi trenera Marka Papszuna, duża ich część przytrafiła się przedstawicielom linii defensywnej. W poprzednim tygodniu szkoleniowiec Rakowa miał gotowych do gry ledwie dwóch stoperów. Jak łatwo się domyślić, na dzisiejsze spotkanie ich grupa jest szersza, jednak trudno o personalia. Klub nie ujawnił nazwisk zakażonych zawodników. Wiadomo jedynie, że chory był Kamil Piątkowski. Pozytywny wynik testu otrzymał podczas zgrupowania reprezentacji Polski. Prawdopodobnie zabraknie go w Krakowie. Podobnie będzie z Tomaszem Petraszkiem. Czech wrócił do treningów, jednak na razie musi dojść do odpowiedniej formy. Obecność pozostałych można jedynie wywróżyć z fusów.
Możliwe, że Polska na Euro nie zagra w Dublinie, a na legendarnym Old Trafford. I możliwe też, że dojdzie do zmiany miejsca bazy biało-czerwonych.
Tymczasem mówi się, że Dublin w roli gospodarza Euro 2020 zastąpić może Manchester i stadion Old Trafford. Na konkretne decyzje trzeba jeszcze poczekać, choć pewnie niezbyt długo. Być może jeszcze dziś albo na początku przyszłego tygodnia coś się w sprawie wyjaśni. Warto jednak zaznaczyć, że jeżeli Dublin wycofa się z organizacji Euro, to PZPN stanie przed kolejnym wyzwaniem, bo to właśnie w Irlandii stacjonować miała nasza drużyna. W marcu trener Paulo Sousa chciał nawet wizytować ośrodek, ale okazało się to niemożliwe. Niewykluczone, że w tej sytuacji Polacy w trakcie Euro 2020 stacjonować będą w… Polsce. Konkretnie w Opalenicy, gdzie portugalski szkoleniowiec już był.
“SUPER EXPRESS”
Dzisiaj sporo o boksie czy sportach walk, ale jest też rozmówka z Jerzym Podbrożnym pod kątem meczu Lech-Legia. Ale i jest o tym, komu Podbrożny dzisiaj bardziej kibicuje, bo przecież grał w obu tych klubach.
– Przed nami klasyk Lech – Legia. Który z nich jest bliższy pana sercu?
– Mam ogromny sentyment do obu klubów. I w Lechu, i w Legii osiągałem duże sukcesy, choć to w barwach Legii grałem w Lidze Mistrzów. W obu zespołach spędziłem po 2,5 roku i w obu atmosfera była wspaniała. Aktualnie mieszkam jednak blisko Warszawy, więc może z tego powodu nieco bliżej mi do Legii.
– Pan oba kluby wspomina znakomicie, ale tego samego nie można raczej powiedzieć o kibicach Lecha, zapytanych o Jerzego Podbrożnego.
– Podejrzewam, że kibice w Warszawie darzą mnie większym szacunkiem i lepiej mnie wspominają. Rzecz jasna wiąże się to z moim przejściem z Lecha bezpośrednio do Legii. Takich rzeczy w Poznaniu się nie wybacza. Taki jest jednak żywot piłkarza, że trzeba przemieszczać się z klubu do klubu. Tym bardziej, że ówczesny transfer był inicjatywą działaczy Lecha, którzy uznali, że jestem za stary na grę w Poznaniu i chcieli mnie sprzedać. A przecież miałem wtedy dopiero 28 lat.
fot. FotoPyk