We wtorkowej prasie m.in. rozmowa z Piotrem Tworkiem, sylwetka Jakuba Stolarczyka z Leicester, raport o nowych planach Górnika Zabrze na zimowe przygotowania i tekst o sytuacji Jakuba Modera po przylocie do Anglii.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kamil Kosowski komentuje wyniki plebiscytu na najlepszego sportowca 2020 roku.
W takich plebiscytach zawsze zwracam uwagę na to, że czym innym jest piłka nożna i sporty zespołowe, a czym innym dyscypliny indywidualne. Robertowi w jego sukcesach bardzo pomogła drużyna. Nie mówię tu o reprezentacji Polski, bo ona miała na nie znikomy wpływ, ale o Bayernie Monachium. Tam na Lewego pracowało mnóstwo ludzi, o czym on sam mówił. Na trofea indywidualne pracowali koledzy na boisku, trenerzy, dietetycy, masażyści i inni, których na galach i w plebiscytach nie widać. Sporty indywidualne to zupełnie inna para kaloszy. Tam wychodzisz na kort, na tor, czy do klatki i albo jesteś lepszy, albo cię nie ma. W piłce jest tak, że czasem bramki nie zdobędziesz i dzięki kolegom awansujesz do kolejnej rundy. Robert wygrał Ligę Mistrzów, ale nie wygrał jej sam. Wygrał ją z całym swoim klubem. Iga, Janek, czy Bartek też mają za sobą całe sztaby, ale koniec końców to jedno z nich wychodzi na sportową arenę i jest zdane tylko i wyłącznie na siebie. Osiągnięcia w sportach indywidualnych są nie do podważenia. Jestem pewny, że gdyby tenis w Polsce był tak popularny, jak piłka nożna, to wygrałby Iga Świątek. To samo ze skokami, MMA czy żużlem. Przewagą Roberta była popularność piłki nożnej na całym świecie, a on był zdecydowanie najlepszy w swojej dyscyplinie. Do pełni szczęścia brakuje mu sukcesu z reprezentacją, mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata. Tego długo nie miał np. Cristiano Ronaldo, ale w końcu się doczekał i wygrał Euro 2016. Niestety, Lewy prawdopodobnie nigdy tego nie osiągnie, chociaż chciałbym się mylić.
Obecni 20-latkowie robią wszystko, by po za dwie dekady nie pisać książek o przegranych karierach.
Sebastian Walukiewicz miał prawo czuć się zmęczony po mistrzostwach świata U-20, które w maju i czerwcu 2019 rozgrywano w Polsce. Przecież po swoim pierwszym pełnym sezonie w ekstraklasie, w czasie którego aż do stycznia musiał odpowiadać na pytania kolegów o transfer zagraniczny (w tym miesiącu ogłoszono przenosiny do Cagliari Calcio, więc pytania ustały), nie miał w ogóle w wolnego.
W niedzielę Pogoń Szczecin pokonała Cracovię 3:0, a już na początku tygodnia stoper stawił się na zgrupowaniu reprezentacji selekcjonera Jacka Magiery. Po czterech spotkaniach Biało-Czerwoni odpadli z rywalizacji, ale Walukiewicz nie zamierzał długo korzystać z wolnego. Co prawda w naszej lidze błyskawicznie sobie poradził i nie dało się zauważyć braku doświadczenia, jednak nie łudził się, że w Serie A będzie tak samo. Dlatego zrezygnował z wakacji.
– Ćwiczyłem indywidualnie po powrocie do rodzinnego Gorzowa Wielkopolskiego, żeby przygotować się na wyjazd do Italii. Z moim menedżerem Tomaszem Suwarym uznaliśmy, że to dobry pomysł. Odpocząłem tydzień po mistrzostwach świata U-20, po czym kolejne trzy trenowałem indywidualnie. Mój agent zorganizował dwóch trenerów. Rano w siłowni miałem zajęcia z Maciejem Truszczyńskim, a popołudniu na boisku z Bartkiem Masłowskim – opowiada defensor Cagliari.
– Na przykład na boisku chciałem poprawić grę głową i podania lewą nogą. Oczywiście wiadomo, że nie da się wyeliminować braków w trzy tygodnie, ale im więcej powtórzeń określonych zagrań zostanie wykonanych, tym będzie się w tym lepszym. A spodziewałem się, że przeskok między ekstraklasą a Serie A może być spory i próbowałem to zminimalizować. Te dodatkowe treningi pomogły mi w pierwszych tygodniach w Cagliari. Obciążenia były duże, ale zniosłem je nieźle – dodaje.
Rozmowa o minionej rundzie z trenerem Warty Poznań, Piotrem Tworkiem.
Jakub Treć: Czego się pan dowiedział nowego o sobie w rundzie jesiennej?
Piotr Tworek (trener Warty Poznań): Cóż…
Zaskoczyłem pana?
Trochę tak, bo szczerze mówiąc, nie analizowałem tej rundy pod kątem siebie, tylko zespołu. Natomiast zauważyłem, że z większą niecierpliwością czekałem na kolejny mecz w ekstraklasie niż w I lidze. Niezależnie od tego, jakim wynikiem zakończyło się spotkanie, to już czułem pozytywny stres związany z następnym. To były zupełnie inne emocje dla mnie, dotąd nieznane. Można powiedzieć, że czułem zachłyśnięcie się ekstraklasą.
Sama ekstraklasa pana czymś zaskoczyła?
W kilku elementach tak, ale to było pozytywne zaskoczenie. Mam swoje obserwacje, które razem z zespołem postaramy się wykorzystać w rundzie wiosennej. Ekstraklasę poznałem wcześniej, pracując w Koronie i Termalice, a także w rywalizacji sparingowej z drużynami z elity. Wiedziałem, jakie są w niej oczekiwania i jaka jest różnica w jakości zawodników w porównaniu do I ligi.
Potrafiłby pan wskazać najpiękniejszy moment rundy jesiennej?
Zdecydowanie mecz z Wisłą Płock. Nasze pierwsze zwycięstwo, na które mocno pracowaliśmy i na które czekaliśmy. Oczywiście były fajne mecze, jak wygrana ze Stalą Mielec w dziesiątkę. Cieszyła mnie też konsekwentna i skuteczna gra z Wisłą Kraków, ale jednak zwycięstwo w Płocku smakowało wyjątkowo. Po tym spotkaniu powiedziałem drużynie, że tę chwilę zapamiętamy na długo. Bardzo miło będę wspominał też derbowe starcie przy Bułgarskiej, zwłaszcza że było rozgrywane z udziałem kibiców, co również dodaje smaczku.
Jest coś, czego żałuje pan najbardziej?
Tak, bez wątpienia mecz z Jagiellonią Białystok. Mieliśmy przygotowaną zmianę, miała być dokonana, ale zawodnik drużyny przeciwnej szybko rozpoczął grę z autu i chwilę później straciliśmy bramkę po rzucie karnym. To była końcówka spotkania, był remis, a ta bramka sprawiła, że przegraliśmy. Teraz już wiem, że trzeba zrobić wszystko, aby w momencie, gdy zespół jest na linach, wybić rywala z rytmu. A my na nich byliśmy, bo Jagiellonia mocno nas przycisnęła. Wiedzieliśmy, w jakim celu chcemy zrobić tę zmianę, a niestety się nie udało. Ten moment do dzisiaj cholernie boli.
Sebastian Szałachowski szuka fundacji, która pomoże mu przeznaczyć piłkarskie pamiątki na cele charytatywne.
Były piłkarz Legii Warszawa Sebastian Szałachowski to o postać niezwykła. Niespodziewanie zakończył karierę w wieku 30 lat i całkowicie zwrócił się w stronę Boga. – Byłem na spotkaniu modlitewnym u ojca Daniela Galusa w Częstochowie. To pustelnik. Poczułem wtedy taki pokój, powołanie. Jakby Pan Bóg zaczął mówić do mojego serca, że czas na zmianę – tłumaczył swoją decyzję.
Jego nowa rola nie polegała jednak tylko na osobistych modlitwach, przez kilka lat był pomocnikiem księdza egzorcysty – w ciągu dwóch lat odprawił więcej egzorcyzmów, niż ma na swoim koncie meczów w ekstraklasie. A tych też było sporo. Wystąpił w 170 spotkaniach na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. W tym czasie zdobył z Legią mistrzostwo i dwa razy wicemistrzostwo Polski. Teraz chciałby, aby tamte sukcesy sprawiły, że ktoś uzyska wymierną pomoc.
– Ostatnio przyszła do mnie myśl, by wystawić swoje medale na aukcję charytatywną. Szukam fundacji, która mogłaby się tym zająć. Przyszło mi do serca, że one bardziej przydadzą się potrzebującym niż mi. Najbardziej chciałbym pomóc dzieciom – Szałachowski tłumaczy, dlaczego chce oddać swoje trofea.
Jakub Stolarczyk już jeździ z pierwszym zespołem Leicester na mecze Premier League. A zaczęło się od nietypowej niespodzianki na Dzień Dziecka.
Rodzice chłopaka długo zastanawiali się, czy stać ich na taki wydatek. Nie zarabiają dużo, więc 250 złotych na prezent było kwotą, nad którą trzeba było się poważnie zastanowić. Wreszcie zdecydowali: płacimy, w końcu jest Dzień Dziecka. W taki sposób w 2014 roku Kuba wystąpił w Nowinach w pokazowym meczu zorganizowanym przez stowarzyszenie Football Trials. Udział kosztował, ale to właśnie wydane 250 złotych zapoczątkowało szereg zdarzeń, które doprowadziły Stolarczyka do miejsca, w którym jest teraz.
– To na pewno było kluczowe wydarzenie. W przeciwnym razie moglibyśmy się z Kubą nigdy nie poznać – przyznaje Wojciech Śmiech, skaut i współpracownik agencji GR Sport. To on wypatrzył w tamtym spotkaniu niespełna 14-letniego chłopca. – Szczerze mówiąc, nie zagrałem najlepiej. Z tego co pamiętam, byłem najmłodszy na boisku. Wojtkowi spodobał się mój charakter, bo już wtedy nie miałem kompleksów względem starszych kolegów. Jak mu dzisiaj zadaję pytanie, co jeszcze wtedy we mnie dostrzegł, odpowiada: „nic” – śmieje się Stolarczyk.
– Kuba rzeczywiście ma charakter. Byłem na jego pierwszym spotkaniu Leicester do lat 18. Pokrzykiwał wtedy na kolegów, instruował ich i nawet trener musiał go lekko hamować – opowiada Soczyński.
SPORT
Koronawirus zniweczył nie tylko szansę na atrakcyjną grę z liderem austriackiej Bundesligi, ale w ogóle plan zimowych przygotowań Górnika Zabrze. W gruzach legł niedzielny wylot z Wiednia do Larnaki i trzeba szukać nowych rozwiązań.
Zamiast wylotu na południe Europy, treningi w domu, m.in. na podgrzewanej płycie Stadionu Śląskiego. Nic z tego nie wyszło, zabrzanom odmówiono tej możliwości, choć kilka dni temu trenował tam Raków na idealnie zielonej murawie. Nic dziwnego, że w Zabrzu mocno się zdziwili, że im odmówiono, a częstochowianom nie. U źródła, czyli u prezesa zarządu spółki Stadion Śląski Jana Widery, postanowiliśmy sprawdzić, jak faktycznie było. – Sprawa jest bardzo czysta i transparentna. Górnik Zabrze pytał już na początku grudnia o możliwość trenowania przez cały okres przygotowawczy, a więc przez cały styczeń, na Stadionie Śląskim. Złożyli nawet u nas stosowne pismo. Natomiast wówczas sytuacja była taka, że my jako Stadion Śląski nie wiedzieliśmy, czy marcowy mecz reprezentacji Polski odbędzie się właśnie u nas. Dlatego nie mogliśmy Górnikowi konkretnie odpowiedzieć tak lub nie. Jeżeli mecz reprezentacji w marcu byłby na Śląskim, na co liczyliśmy, to w tej sytuacji inaczej musielibyśmy dbać o stan murawy, która wymagałaby dokładnej pielęgnacji, żeby do marca była w dobrym stanie. Przez te 1,5 miesiąca trzeba byłoby grzać, żeby murawa była przygotowana. Nasza reakcja była taka, że musimy czekać do momentu ogłoszenia decyzji PZPN, względem miejsca organizacji meczu eliminacji mistrzostw świata z Andorą – tłumaczy prezes Widera.
Jan Nezmar, który został doradcą ds. sportowych zarządu Podbeskidzia, ma za sobą bogatą przeszłość piłkarską i… dyrektorską.
(…) Jego największym sukcesem było mistrzostwo Czech, które w sezonie 2011/12 wywalczył ze Slovanem. Pod koniec kariery wyjechał do Niemiec i występował w niższych ligach. Dwa razy został królem strzelców NOFV-Oberliga Sued. To piąty poziom rozgrywek za naszą zachodnią granicą. Jeszcze w trakcie trwania piłkarskiej kariery Jan Nezmar został dyrektorem sportowym klubu z Liberca, a w okresie jego pracy klub zdobył m.in. Puchar Czech i regularnie występował w europejskich pucharach. W grudniu 2017 roku były napastnik dostał propozycję pracy w Slavii Praga, z której skorzystał. Niemal jednocześnie funkcję trenera objął Jindrzich Trpiszovsky. Właścicielami praskiego klubu byli już wówczas Chińczycy i rozpoczął się najlepszy okres w nowożytnej historii „Seszivanich” Slavia zdominowała rozgrywki w Czechach i w sezonach 18/19 i 19/20 nie miała sobie równych. Dwa lata temu dotarła do ćwierćfinału Ligi Europy, eliminując m.in. Sevillę, a w ubiegłym sezonie zagrała w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Teraz jest w 1/16 finału LE i w lutym czeka ją starcie z Leicesterem.
Jakub Moder jest już w Anglii, ale przebywa na kwarantannie. Najwcześniej będzie mógł zadebiutować w Brighton&Hove pod koniec stycznia.
Kwarantanna kończy się Moderowi 18 stycznia, a kolejny mecz po tej dacie zespół rozegra 26 stycznia z Fulham. Będzie to starcie z bezpośrednim rywalem o utrzymanie w Premier League, bo właśnie taka batalia czeka drużynę polskiego pomocnika do końca sezonu. Dwa najbliższe spotkania to rywalizacja z zespołami notowanymi dużo wyżej. W dodatku oba mecze „Mewy” rozegrają na wyjazdach. Zespół Grahama Pottera nie notuje ostatnio najlepszych wyników. Wprawdzie nie przegrywa notorycznie, bo z ośmiu ostatnich spotkań aż pięć zremisował, ale też ani razu nie wygrał. Humory poprawił nieco awans do 1/16 finału Pucharu Anglii. Nie było łatwo, choć Brighton&Hove mierzył się z Newport. Zespół z Walii występuje na czwartym poziomie ligowych rozgrywek w Anglii.
SUPER EXPRESS
Wtorkowe wydanie nadal niedostępne online.
RZECZPOSPOLITA
Dziś bez piłki.
Fot. FotoPyK